Music

wtorek, 30 grudnia 2014

"Miałam zły dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna!~ Florence Lawliet



♣Florence Lawliet♣
♣Duchowo 17 lat, chociaż gdyby się kierować wzrostem to 15...
♣12 listopad po co ci to i tak zapomnisz
♣Anioł Wybrany nie wiem czemu, jak ani po co skazano mnie na życie ze szwagrem
♣Niebo, ale urodziłam się na Ziemi we Francji♣

~

A więc, mam na imię Florence, ale będę wdzięczna, jak nie będziesz używać tego imienia, a przynajmniej nie w jego pełnej wersji. Nazywaj mnie jak chcesz, a jeżeli nic ci nie przychodzi do głowy, to użyj skrótu-Flo-jak z resztą mówią do mnie wszyscy. Noszę nietypowe jak na Francuzkę nazwisko Lawliet, choć przez pewien okres swojego nazwiska brzmiało Reiner. Mam jeszcze drugie imię, ale go nie zdradzę. Jest głupie i chyba moi rodzice wybierając je musieli być nieźle wstawieni...

Zawsze myślałam, że dl osób takich jak ja nie ma miejsca w Niebie. Zdziwiłam się, gdy moja własna siostra, zaraz po mojej śmierci oświadczyła mi, że jestem Aniołem Wybranym. Czy się cieszyłam? I to jak, ale szybko mi przeszło, ale o tym później. Życie w Niebie okazało się momentami bardziej irytujące niż na Ziemi, więc postanowiłam wybrać się do Akademii Ponad Ziemią. Nie zabrałam ze sobą wiele. Jedną z cenniejszych rzeczy jest moja broń. I wcale nie dlatego, że dostałam ją od samego Gabriela, zwyczajnie jest jedyną rzeczą, która do mnie pasuje. Moja broń to ciernie. Są to około dziesięciocentymetrowe (ale mam kilka dłuższych) igły, cienkie i ostre jak brzytwa. Jedne zatrute, drugie nie. Wykonane ze złota, a ich ostrze ozdobione są diamentami lub rubinami.

Jak wyglądam? Nie wyróżniam się chyba niczym, nawet jako anioł. Według wielu, jestem niska, ba jestem krasnalem! Mój wzrost jest odpowiedni do mojej wagi, a przynajmniej na tyle ma wyglądać. Wagą może mnie szczególną nie obdarzono, ale obwodem w klatce piersiowej już tak. Włosy, nie ważne ile razy obcięte i tak odrosną w krótkim czasie. Sięgają mi do kolan i są kasztanowe. W pewnych miejscach lekko pofalowane. Układają się jak chcą, przez co jak dotychczas dostawałam kurwicy już na dzień dobry każdego dnia. Niewielki nos, pełne, malinowe usta, oczy o kolorze morza, których też nienawidzę, bo są takie jak mojej starszej siostry. Jak każdy anioł, mam skrzydła. Czy mam się z czego cieszyć? Nie. Pokarano mnie jakimś żartem nie skrzydłami. Nie dość że niewielkie (jedno ma metr rozpiętości) to jeszcze łamliwe i szybko stają się obolałe podczas lotu. Za pierwszym razem tego nie wiedziałam, więc spadłam ze sporej wysokości i nieźle się połamałam. Od tamtej pory trochę boję się wysokości...
Ich wygląd też nie zadowala. Gdy inne anioły widzą moje skrzydła, zawsze napotykam pogardliwe spojrzenia. Zmarłam mając na sumieniu kilka grzechów, które po mojej śmierci zmieniły się w czarne pióro na moim lewym skrzydle. Lewym, bo serce, przynajmniej tak tłumaczył mi kiedyś znajomy. Zwykle staram się je zakryć, więc rzadko można mnie zobaczyć w formie anioła. Bardzo rzadko. Wstydzę się tego pióra, bo szydzą z niego wszyscy. jednocześnie każdy mnie ocenia, jakby znał mnie na wylot. Tylko z powodu jednego pióra...

Jeszcze przed przybyciem do Akademii, wolałam chodzić w mojej ludzkiej formie. Wyglądam jak za życia, co mnie cieszy. Niestety we wzroście mi nie przybywa. Włosy mam o wiele krótsze, gdyż sięgające trochę za ramiona, ale i tak gdy mam zły dzień (czyli często) wiąże je w kok i przykrywam czapką. Oczy zmieniają barwę na ciemny brąz. Wielokrotnie słyszałam, że są takie ciepłe, i aż chce się w nie patrzeć godzinami. Ja w nich widzę, gdy patrzę w lustro, tylko zdzirę i nic więcej. Po za tym rzadko patrzę na swoje odbicie. Nie przywiązuje uwagi do wyglądu, bo po co. Dla mnie się to nie liczy. Dlatego tez nie używam tych wszystkich mazideł ani nie przejmuję się swoimi ubraniami. Szwagier mówi, że naturalny wygląd to moja zaleta...mam w dupie zdanie tego dziada...

Dziwi mnie to, że ludzie sądzą, że skoro jestem niska i drobna to też nieszkodliwa i niewinna. Może na pierwszy rzut oka. Nic bardziej mylnego. Od urodzenia, nieprzerwanie jestem taka jaka jestem. Wulgarna, pyskata, chamska, pewna siebie. Nauczyłam się jednak żyć z tym, że każdy coś do mnie ma. Potrafię trzymać język za zębami jak trzeba. Zawsze szukam najlepszego dla siebie wyjścia z sytuacji, nie przejmując się, że ucierpią na tym inni. No co? Życie! Jak się trochę pocierpi, to potem nie popełnia się tych samych błędów. Niestety, jak się jest mną to można je popełniać w nieskończoność, ja się i tak niczego nie nauczę. Kochany Edward (czyli wcześniej wspominany szwagier) i moja siostra zgodnie twierdzą, że jestem niewychowana i przyda mi się dyscyplina. Jego jeszcze przemilczę, ale Mad powinna trzymać moją stronę, w końcu wie czemu jestem taka, a nie inna. Jak widać z debilniała do reszty. Ale dość o tym! Ostatnio chyba serio dzieje się coś ze mną nie tak. Może rzeczywiście jego metody się opłaciły? Nie, po prostu nie lubię towarzystwa tych grzecznych aniołków. Każdy traktuje mnie z góry, więc to chyba logiczne, że nie mam zamiaru z nikim przebywać. Wolę siedzieć w swoich czterech ścianach z herbatą i książką. Irytuje mnie wiele rzeczy, ale o tym też potem. Coś jeszcze? A! Straciłam wiarę w szczęście...
Czy płaczę? Nie! Ja nigdy nie płaczę! Bo po co...to ci i tak w niczym nie pomoże. Chociaż czasem gdy mi się nazbiera nawet nad tym nie panuję...
I wtedy sobie uświadamiam, że to wszystko to kłamstwa i tak na prawdę nigdy nie byłam sobą, bo siebie nie znam...

Dlaczego jestem taka? Życie. Jedni dostają zajebisty start już na początku, ale ja nie miałam tego startu. Od pierwszych dni życia to zależało o de mnie czy przeżyję, czy też się poddam...
Moi rodzice olali moje chrzciny, a potem olewali całe życie. Zanim się obejrzałam straciłam swoje dzieciństwo zanim w ogóle pojęłam co to słowo znaczy. Nie mam ochoty wspominać życia na ulicy, ciągłej walki by nie umrzeć z zimna czy głodu. Kradłam co się dało, a jak mnie złapano to boleśnie karano, ale co zrobić? takie były czasy. To nie było nic wyjątkowego.
Ja nie płaczę! Przywidziało ci się...
Miałam sporo młodszego rodzeństwa. Przyrodniego lub nie. Nie wiem czy byłam dobrą siostrą. Robiłam co mogłam by mieli chociaż namiastkę tego czego ja nie miałam. Nie zawsze byłam miła, zdarzyło mi się wybuchnąć i nawrzeszczeć na Rose czy na Charlesa...
Pogodziłam się, że moje życie się nie zmieni. skoro się urodziłam na ulicy to też tu umrę, nie? No niestety nie. Czemu niestety? Dziś wolałabym zdechnąć na ulicy razem z...nimi.
Ale nie. Miałam dwanaście lat i wszystko się skomplikowało. Jakaś choroba szalała po mieście, a ludzie padali jak muchy. Ignorowałam to póki nie dotknęło to mojej rodziny. Póki Elen nie umarła w tamtą deszczową noc...kiedy to ja trzymałam ją na rękach.Dokładnie rok wcześniej nasza kochana matka zostawiła nas na pewną śmierć. Mówiła, że jestem taka sama, że zrobię to co ona, że prędzej czy później zrobię to samo.I co?Zrobiłam. Uciekłam z tam tond. Zostawiła swoją rodzinę bez mrugnięcia okiem, a oni tam wszyscy umarli.Co dalej? Specjalnie nic się nie działo. Dalej żyłam na ulicy, utrzymując się ze "zawodu" ulicznego złodziejaszka, ale w Paryżu. Nie znosili mnie tam. Nie dziwię się. Robiłam wszystko by tylko osiągnąć swój cel. Miałam gdzieś sumienie. Może dlatego nie żałowałam, gdy zabiłam człowieka? Nawet gdy dowiedziałam się, że zaledwie dzień później miał wziąć ślub z ukochaną dziewczyną...
A jednak udało mi się wyrwać z tej patologii. Spotykając odpowiednią osobę zmieniłam swoje życie o 360 stopni i jednocześnie zrozumiałam wszystkie swoje błędy. 
To dziwne uczucie kiedy patrzysz na swoje odbicie w lustrze i widzisz nic nie warte ścierwo. A potem przez twoją głowę przechodzą wspomnienia, widzisz ludzi, których zraniłaś. Co zrobiłam? Nie wiem, ale podobno chciałam sobie wbić nóż w serce...
Ale to byłoby za mało. Dostałam swoją karę i trwała ona resztę mojego życia. Co było tą karą? Raczej kto...
Mój kochany mąż. Wystarczył mu miesiąc, żeby doprowadzić mnie do depresji. Nie spaliśmy ze sobą. Byłam tylko do ozdoby, na wyjścia na przyjęcia, do rodziny, znajomych. Ale po za tym nie byłam mu do niczego potrzebna. Moje dni wyglądały tak samo. Spędzone w pokoju, przed oknem. Obserwowałam życie, które toczyło się be ze mnie. Mogłam się zatopić w alkoholu, ale nie.
Zamiast tego zaczęłam brać środki nasenne, tfu! Co ja mówię?! Po prostu uzależniłam się od prochów przesypiając większość swoich ostatnich lat!
A potem wybuchła II Wojna Światowa. W domu zostałam sama, kilka służących i teściowa żałuję, że nie utopiła się wtedy we wannie. Nie odczuwałam jej skutków. Nie byłam po stronie Hitlera, a właściwie byłam bezstronna. Nie myślałam o tym, że mój mąż codziennie zabija wielu ludzi w gettach, czy w obozach koncentracyjnych. To mnie nie dotyczyło, póki nie zobaczyłam tego na własne oczy.Niewiele pamiętam z tego dnia, ale poczułam się tak jak w dniu ślubu., jak nie gorzej. Na własne oczy widziałam jak rozstrzeliwują ludzi. 
Opuszczając to miejsce dostrzegłam sporą gromadkę dzieci. 
Długo nad tym myślałam, aż zdecydowałam.
Następnego dnia wypuściłam je i wyprowadziłam z obozu. Uciekaliśmy lasem, wiem, że to była zima, było ciemno, a to nie była noc. Nie pamiętam.
W jednej chwili widziała uciekające dzieciaki. Słyszałam szczekanie psów i niemieckie okrzyki. Gonili nas. Chyba kazałam im przyspieszyć. Nie dokończyłam zdania, gdy coś przeszyło mi płuco. Nie czułam bólu, umarłam zbyt szybko. Czułam zaś zimno śniegu, a ostatnie co widziałam to czerwony śnieg...
W tamtej chili myślałam, że to koniec. Zniknę i nic ze mnie nie zostanie. Moje ciało, myśli, wspomnienia, świadomość...wszystko zniknie. Chyba miałam taką nadzieję, ale zamiast tego obudziłam się w ...Niebie. Ja?! Ja w niebie?! 
W pierwszej chwili się cieszyłam, ale potem dopadło mnie znowu poczucie winy. Myśl o każdym z moich grzechów przepełniała mnie bólem, ale nauczyłam się z tym żyć. Chciałam zapomnieć, móc nauczyć się cieszyć życiem. Ale wszyscy o mnie wiedzieli. Nikt nie chciał mnie choćby poznać. Z jednej strony powinnam mieć to gdzieś, a z drugiej to bolało...
Zamieszkałam u Madeline, choć niezbyt mi się to widziało. Po śmierci znalazła sobie męża, szlachcica-Edward'a Riote. Nie widziałam siebie wśród nich. Przeczuwałam, że to nie jest miejsce dla mnie.
I tak było. Edwardowi nie podobało się we mnie wszystko: to jak się zachowuję, jak ubieram, moje życie przed śmiercią. Każdą sprzeczkę wygrywał, a Mad nie śmiała nawet się za mną wstawić. Nawet wtedy kiedy mnie uderzył...
Komu chciałoby się tak żyć? Nikomu, więc mi też nie. Tak, chciałam się zabić. Wzięłam wszystkie nasenne jakie miałam i weszłam do wanny w ubraniach, zasypiając.
Umarłabym, gdyby nie jakaś anielica, która mnie znalazła. 
Nie udało się, i tylko dostałam ochrzan, jak to zawstydzam ród Riote...
Na tym się kończy, przynajmniej na chwilę obecną.


Jak już wspominałam, wolę siedzieć w swoich czterech ścianach z herbatą i książką w dłoni. Mój pokój to istna biblioteka, a książki, na które nie ma miejsca na półkach można znaleźć nawet pod dywanem...
Ale książki to nie całe moje życie, choć tylko w ich świecie czuję namiastkę szczęścia. Po za tym zdarza mi się trochę za głośno grać na gitarze i się drzeć. Podobno umiem śpiewać...podobno.
Co jeszcze...umiem gotować, dobrze gotować. Nauka mi łatwo przychodzi, ale to nie znaczy, że lubię się uczyć...unikam tego jak ognia. Robię masę zdjęć jak nikt nie patrzy...


  • Pisze pamiętnik.
  • Jest uzależniona od środków nasennych i kawy.
  • Chciałaby mieć królika, ale jakoś nigdy nie było okazji by go mieć...
  • Zawsze ukrywa gdy coś ją martwi, lub boli.
  • Jest fatalną kłamczuchą, ale i tak kłamie nałogowo.
  • Nie dawajcie jej alkoholu...bo to się źle skończy dla wszystkich.
  • Tnie się...
  • Jest jeszcze uzależniona od soku truskawkowego.
  • Umie mówić w kilku językach, ale czytać tylko po francusku.
  • Potrafi grać na pianinie tylko jedną melodię (The Reluctant Heroes) jak usłyszysz, to na sto procent ona.
  • Poluje na nią były mąż, by się zemścić (po jej śmierci sporo się wydarzyło...)
  • Twierdzi, że miłość nie istnieje, a nawet jeśli to jej to nie dotyczy...co nie znaczy, że nie chciałaby być kochana...




Data urodzenia i kontakt tak jak poprzednio.
Chętna na wątki i powiązania.
KP się jeszcze zmieni...ciągle mi w nim coś nie pasuje.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

"A szczęście uśmiechnęło się do mnie i powiedziało spier*alaj" ~ Delilah Dollanganger


Imię
– Nosi zwykłe, nie znaczące nic szczególnego imię – Delilah. Często jednak inni skracają go do Deli, czego nienawidzi.

Nazwisko – W przeciwieństwie do jej imienia, nazwisko jest nie dość, że długie, to jeszcze skomplikowane i często przekręcane. Brzmi ono Dollanganger. Nie przepada za nim a powód tej niechęci jest bardzo prosty - nienawidzi swojej rodziny, a są to wszyscy ludzie noszący tą samą godność co ona.

Wiek – Jest bardzo młoda, bo ma zaledwie 113 lat.

Data urodzenia – Urodzona dnia trzynastego, miesiąca szóstego, czyli czerwca. Dokładnie w piątek 
o godzinie 23.58 w jednym z pokoi jej domu, zabrzmiał płacz niemowlęcia, radując tym samym zmęczoną porodem matkę, zestresowanego ojca i służbę pomagającą przy narodzinach młodszej córki małżeństwa. Przez jednych piątek trzynastego uważany jest za szczęście, a dla innych jest on zwiastunem pecha. Dla samej Delilah przekleństwem nie jest to, kiedy się urodziła, ale w jakiej rodzinie.


Pochodzenie
– Oczywiście niebo, jednakże patrząc z perspektywy czasu, dom w jakim przyszło jej żyć, nie różnił się wiele od piekła.


Rasa – Można było łatwo domyślić się po nazwisku… Jednak dla tych mniej rozumnych powiem, że jest szlachetnym aniołem pochodzącym z powszechnie szanowanego domu…

Partner/ka – Duszą zapewne jest z nią, ale ciało spoczywa kilka metrów pod ziemią, więc chyba wolna.

Broń
– Niestety oprócz chłodnego, mrożącego krew w żyłach, pozbawionego uczuć spojrzenia ma tylko krótkich rozmiarów nóż, którego rzadko używa.


Wygląd jako anioł – W swej anielskiej postaci ma długie, sięgające trochę za pas blond włosy oraz duże
oczy w kolorze błękitu. Ma około 167 cm wzrostu. Jej blada cera i wychudzone ciało są spowodowane niedożywieniem, którego skutkiem jest anoreksja, z którą usilnie walczy. Jak każda kobieta obdarzona jest krągłościami, jednak matka natura zaszalała i podarowała jej trochę większy niż u przeciętnej nastolatki biust. Posiada niewielkie, lecz liczne ślady po ranach, które niestety nie są pamiątkami po dziecięcych zabawach.

Wygląd jako człowiek – Wcześniej jej ludzka forma była taka sama jak anielska. Ona jednak wprowadziła drobne zmiany i teraz idąc ulicą często skupia na sobie spojrzenia innych ludzi. Głównie kierowane są na jej różowe włosy. Może też cieszyć się brakiem blizn.

Charakter – Skoro jest aniołem to powinna być miła, wyrozumiała, cierpliwa i dobra… niestety ta część jej duszy zakończyła swój żywot śmiercią tragiczną. Istnieje również możliwość, że wyrzekła się tej siebie, bo zostało z nią kilka cech, których mimo chęci nie może się pozbyć. Wciąż jest naiwna, wrażliwa i bardzo podatna na wpływy innych. Aktualnie cechuje się także ogromną bezmyślnością i nadmierną szczerością. Nieraz też mówi, co jej ślina na język przyniesie i nie liczy się z konsekwencjami. Dodatkowo nie jest jej pomocna nadmierna ciekawość i chęć próbowania nowych rzeczy...zwłaszcza tych zakazanych. Prawdę mówiąc jej zachowanie może sugerować rozdwojenie jaźni, jednak ona sama nie wie, jaką osobą jest.
 
Historia - Historia rozpoczyna się w momencie, w którym zaczynamy żyć, dlatego teoretycznie rzecz ujmując, początkiem historii są narodziny. W przypadku Delilah, jej prawdziwe życie zaczyna się, gdy przestała być jedynie posłusznym pieskiem własnego ojca. Ma to miejsce, kiedy po raz pierwszy uciekła z domu, będąc jeszcze dzieckiem, przypominająca ledwie czternastolatkę.​ Nie wyróżniała się niczym szczególnym zarówno z wyglądu jak i charakteru, dlatego też uczęszczając do APZ nie miała przyjaciół, mimo ogromnych starań. Jej marzeniem jako typowego anioła z dobrego rodu było udanie się do świata ludzi. Normalnie oczywistym jest, że nie pozwolono by jej na to. Nawet jej starsza siostra miała niewiele okazji, by zobaczyć na własne oczy, człowieka i świat, w którym żył. Jak jednak można by podejrzewać o coś takiego niewinną dziewczynkę, ślepo wierną rodzinie? No właśnie. Nie można by. Ona postanowiła to wykorzystać. Tutaj z kolei jej szare życie zaczęło nabierać barw... pierwszy​m z nich była czerwień. Kolor miłości. W momencie, w którym zeszła na ziemię rozpoczęła się historia jak wyjęta z typowego romansu dla nastolatków. Poznała chłopaka. Nie byle jakiego jednak - przystojny, wesoły, szczery, czasem trochę wredny i chamski, jednak potrafił pokazać, że jest miły i kochany. Dla niej był to ideał...a przynajmniej byłby gdyby nie jeden szczegół - demon. Jak to jednak bywa w tego typu historiach, zakochani urządzają potajemne spotkania. Tak też było. Jako, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, chcieli czerpać z tego uczucia jak najwięcej! Był to dla Delilah cenny okres, kiedy spojrzała na życie z innej perspektywy. Wolne od zasad, zakazów i...kar związanych z nieposłuszeństwe​m. Zyskała własny rozum i zaznała szczęścia, jakiego nigdy nie śniła otrzymać.  Wtedy właśnie przefarbowała włosy. Straciła część swej anielskiej niewinności, a zachowaniem zaczęła przypominać typowego demona. Starała się jednak ze wszystkich sił aby nikt nie odkrył jej tajemnicy. Komuś się to jednak udało. Któż to może być pytacie? Starsza siostra Delilah - Charlotte. W takim razie na pewno pomagała utrzymać jej tajemnicę przed rodzicami! Nic bardziej mylnego. Gdy tylko dowiedziała się o sekrecie ukrywanym przez różowowłosą, od razu powiedziała o tym ich ojcu - Eliasowi. Powracając do typowego romansidła...w końcu nawet tam takie rzeczy się zdarzają! Jest trochę konfliktów, po czym bliscy zakochanych godzą się i pozwalają nastolatkom trwać w szczęściu....nie​stety nie.W chwili, w której Charlotte odkryła przed ich rodzicami najcenniejszą tajemnicę Delilah, historia miłosna się zakończyła...pod​obnie jak życie jej ukochanego. Ojciec obu dziewczyn dopilnował, żeby chłopak jak najszybciej zniknął z życia jego młodszej córki. Raz na zawsze. Wynajął innego demona, który miał skutecznie pozbyć się jej ukochanego i...tak się stało. Jakby tego było mało, nieświadomej dziewczynie rzucono pod nogi ciało jej chłopaka. Martwe, sine, pozbawione życia.
Otwarte oczy spoglądające w dal, które nigdy już nie spojrzą jej niebieskie tęczówki, zimne dłonie pozbawione ciepła, którym różowowłosa już nigdy nie zostanie obdarowana. Elias zamknął Delilah w domu, w którym przebywała w zamknięciu prawie rok. Miejsce, które powinno być dla niej schronieniem, stało się klatką bez wyjścia a ludzie, którzy powinni ją wspierać w ciężkich dla niej chwilach zostali nożem, który przecinając jej delikatną skórę, przebił serce ale zamiast krwi, uleciało z niego wszelkie szczęście. Ten rok był dla niej jak wieki. Jednoczesna strata najbliższej jej osoby wpędziła ją w stan, którego nie można opisać słowami...utrata​ chęci życia, rozpacz, cierpienie to tylko kilka emocji, które nią targały. Nie było tam jednak chęci zemsty... tylko obojętność. Miało to ją nauczyć posłuszeństwa i odniosło oczekiwany skutek. Teraz wróci do APZ. Nie jest jednak tą samą osobą i wie, że nigdy nie będzie w stanie wrócić do czasów, w których będzie mogła z uśmiechem na ustach stwierdzić, że jest szczęśliwa. 

Zwierzęta
- Bardzo lubi zwierzęta ale te z kolei za nią nie przepadają, tak więc nie posiada żadnego


Zainteresowania
– Jej jedynym hobby są książki. Uwielbia je, a w jej pokoju nie ma miejsca, w którym by się nie znajdowały.


Kontakt & Data urodzin – Takie same jak u Miyako

niedziela, 14 grudnia 2014

Anioł Stróż

Agony&Nataniel


Zimno...

Przecież, nie pierwszy raz jest mi zimno. To nic, przeżyję...nie co ja pierdolę?
Zapięłam, jak dotychczas odpiętą bluzę, ale nie założyłam kaptura, pozwalając moim długim, blond włosom powiewać swobodnie na wietrze. Pamiętam, jak każdego lata siostra obcinała mi je na krótko, by mi nie przeszkadzały. Dziś, dla tej samej siostry nie istnieję. Ironia losu. To przykre, gdy osoby, na których ci zależy, mają cię gdzieś. Madeline, Ad, Charles...Nataniel. To boli...
Wiatr zawiał mocniej, uderzając o moje policzki. Otworzyłam oczy, a po policzkach spłynęły mi ciepłe łzy. Podniosłam się i podeszłam do krawędzi dachu, niepewnie i ze strachem spoglądając w dół. Strach jednak zniknął, a zastąpił go pocieszający uśmiech. Chciałam pocieszyć samą siebie. 
Umrę już drugi raz.
Tym razem bez zbędnej Agonii...
Po prostu umrę...

Ja nie chcę...



Od incydentu z fontanna nie widywałem Agony. Nie było jej na lekcjach. Nawet próby zapytania o nią Sofii nic mi nie dawały. Nie chciała nic mówić. Ale.... Dlaczego ja się tak martwię... nie rozumiem... Już nic nie rozumiem... Postanowiłem jednak znów pójść do Sofii i próbować się czegoś dowiedzieć. Zapukałem i nie czekając na odpowiedź otworzyłem drzwi. W środku nikogo nie było. Rozejrzałem się trochę. Znalazłem list napisany pismem Agony i po prostu.... Musiałem go przeczytać. Napisała że mnie kocha. Kocha... Mnie... To jest możliwe. Doczytałem do końca i stanęło mi serce. Ona chce się zabić... Pierwsze o czym pomyślałem to Dach i zacząłem biegnąc w tamtym kierunku.


No skacz idiotko! Na co czekasz! Skacz!

Patrzyłam w dół, ale nie zrobiłam nic by się tam znaleźć. Nie dlatego, że się boję, ale...nie umiałam. Nie umiem się zabić i olać tych, którzy olali mnie. Tylko jak ja mam żyć? Ja nie umiem być sama. Samotność to jedyna rzecz, która sprawia, że ciarki przechodzą mi po plecach. Skacz...teraz....już...


Wbiegłem na dach. Ona tam była. Stała na krawędzi. Nie wiedziałem co zrobić. Na wszelki wypadek przyszykowałem skrzydła. Powoli do niej podszedłem będąc gotów w każdej chwili ją złapać. Przytuliłem i odsunąłem od krawędzi.        

   -J-już mnie więcej n-nie strasz...- wyszeptałem tylko łamliwym głosem.

Nie zareagowałam. Może, to jest powód dla którego ociągam się od ostatnich paru godzin? Powinnam już tam leżeć w kałuży krwi, powyginana w każdą stronę. Serce mi stanęło, gdy poczułam jak ktoś mnie łapie. Gwałtownie przyspieszyło gdy usłyszałam jego głos. Płacz...co możesz zrobić? Nic...nie, nie będę płakać.

Wyrwałam się z uścisku i utkwiłam wzrok przed siebie. Wiatr ponownie zawiał, a ja zatrzęsłam się z zimna. 
-Co tu robisz?-nie zaszczyciłam go spojrzeniem. Głos miałam spokojny, może...wręcz zimny.

Moje serce zaczęło bić szybciej ale ona wtedy się odsunęła  To bolało. Jej zimny głos też. Coś we mnie krzyczało 'Pocałuj ją', ale wiedziałem że to pogorszy sprawę.    

     -Nie chce żebyś umarła... -wyjąkałem- Proszę nie rób tego.

-Twoje prośby tego nie zmienią...-bo wiem, że to kłamstwo-Podjęłam decyzję dawno temu.-dodałam ciszej. Podeszłam z powrotem do krawędzi-Jak nie chcesz patrzeć, to lepiej odejdź.-wysyczałam. Jest zbyt wiele rzeczy, których pragnę, a których nie mogę mieć. Za dużo obaw, za dużo problemów. Nie widzę rozwiązania innego jak tylko się zabić. Skończyć. Sprawić, że to wszystko zniknie...uwolnić się...


Już nie wiedziałem co mam zrobić.Nie rób tego... Ja... Ja... Ja cie... K-kocham.... Przyciągnąłem ją do siebie i musnąłem jej usta trzymając tak by się nie wyplatała.


Nawet teraz się mną bawi...

Nie bawi...
-Puść mnie...-głos wbrew mojej woli mi się załamał. Powstrzymałam się by nie oddać pocałunku. Zaczęłam się szarpać-Puść...-w moich oczach znowu pojawiły się łzy.

Wyrywała się. Nie chciała tego. To bolało. Może kłamała w liście? Może ona mnie jednak nie kocha... Zacisnąłem oczy. 

-N-nie puszczę... Nie pozwolę ci się zabić....

Szarpałam się co raz mocniej, a łzy wypłynęły spod moich powiek. Już nie umiałam ich powstrzymać.

-Zostaw mnie...proszę.

Ona płakała... Płakała przeze mnie... Serce mnie bolało.   

 -NIE! -krzyknąłem- Nie puszczę cie bo cie kocham! -dopiero po chwili uświadomiłem sobie co powiedziałem. Kurwa...- K-kocham...


-K-Kochasz?-wydukałam i spojrzałam na niego. Musiał kłamać...musiał...a co jak mówił prawdę? Co jak na prawdę on mnie kocha. Nie, to nie możliwe, żeby coś tak szczęśliwego mnie spotkało. przecież, mnie od zawsze prześladował, prześladuje i będzie prześladował pech- K-Kłamiesz...musisz kłamać...nie baw się mną...nie mam zamiaru być dziwką jak inne...

-NIE KŁAMIE! Myślisz dlaczego nie działa na ciebie Urok Inkuba? Nie działa bo cie kocham! Nie jesteś dziwką i nigdy nią nie będziesz! -krzyknąłem zdenerwowany. Dlaczego ona mi nie wierzyła? Co ja jej Zrobiłem....


-Dlaczego ja?-spojrzałam prosto w jego oczy. Drżałam z tego wszystkiego, z tych emocji. Spuściłam wzrok na stopy, nie mogąc już na niego patrzeć...ze wstydu.

-Sam nie wiem... Zapytaj mojego serca dlaczego tak przy tobie bije -uśmiechnąłem się lekko i dotknąłem jej policzka- Dlaczego mi nie wierzysz?

-J-ja...-nie wiem. Po prostu ci nie wierzę...choć...chciałabym.
To zaryzykuj...nie masz nic do stracenia...
-Nie wiem...-dodałam po chwili i mimowolnie wtuliłam się w niego. Było mi zimno, więc cała się trzęsłam. Serce dalej szybko i głośno biło, jakby zaraz miało mi wyskoczyć. Rzeczywiście...jego serce szybko biło...

Westchnąłem zrezygnowany. Ona nigdy mi nie zaufa... Nie dziwię się jej... Jestem przecież pieprzonym Inkubem... Ale czy to moja wina że się taki urodziłem?     
    - To dlatego że jestem Inkubem, prawda? -zapytałem choć świetnie znałem odpowiedź.

-T-tak...-wyszeptałam u odsunęłam się od niego. Nie chciałam, ale musiałam. Wbiłam wzrok w buty, ignorując zimno jakie przynosił wiatr.

Nienawidzę siebie... Nienawidzę tego kim jestem... Nienawidzę bo się zakochałem a obiecałem tego więcej nie zrobić... Zacisnąłem pięści z frustracji.   
   -Nie taki Wilk straszny jak go malują...

-Ale...to nie znaczy, że...-przerwałam. To bez sensu. Cokolwiek teraz powiem będzie bez sensu. Odwróciłam się za siebie. Pozwólcie mi się zabić...

- Nie musisz mi wierzyć. Nie musisz mnie kochać. Po prostu żyj i bądź szczęśliwa. Na tym zależy mi najbardziej. Mną się nie przejmuj -mówiąc to odciągnąłem ją od krawędzi i zdjąłem kurtkę następnie kładąc ją na jej ramionach.

-Ale ja...-nie umiem. Nie umiem być szczęśliwa. Nie będę umiała żyć...sama.-...nie umiem.-głos mi się załamał.

- Nie jesteś sama... Masz mnie... Masz przyjaciół... Na zawsze zostanę przy tobie. Zostanę twoim aniołem stróżem Liliś - uśmiechnąłem się do niej- Tylko więcej się nie krzywdź. Jesteś zbyt piękna żeby to robić.

Łzy ponownie spłynęły mi po policzkach.Wierzę mu...ja ...mu....wierzę...
Uśmiechnęłam się przez łzy i objęłam jego szyję mocno go przytulając.
-Kocham cię...-wyszeptałam i zadrżałam. Wtuliłam głowę w jego szyję.

Przytuliłem ją uśmiechając się nadal. Będę przy tobie... Obiecuje... Tym razem obronie osobę którą kocham za wszelką cenę...   
  -Ja ciebie też -wymruczałem cicho- Nie płacz już Liliś.

-L-Liliś?-wytarłam łzy i cicho się zaśmiałam. Naciągnęłam na ramiona jego kurtkę. 

- Liliś -zaśmiałem się lekko - Chodź do środka bo się przeziębisz - pocałowałem ją w czoło. Teraz tylko się nie obudzić... Przecież to nie mogło być prawdziwe... Przecież cuda się nie zdarzają... Ale jak inaczej mogę to nazwać?

Ostatni raz spojrzałam na krawędź dachu. Zacisnęłam dłoń mocniej, gniotąc list od siostry. Schowałam go do kieszeni spodni i się lekko uśmiechnęłam. Zaraz obudzę się, zaśpię na historię i usiądę z Nate w jednej ławce, ale póki co powinnam korzystać. Ziewnęłam przeciągle, zakrywając usta dłonią. Siedziałam tu całą noc.
-Najwyżej.

Wziąłem ją na ręce i zszedłem z dachu. Kierowałem się do jej pokoju schodząc na dol po schodach. Gdy wchodziłem do środka nadal nie było tam Sofii a na podłodze leżał list Agony. Położyłem ją na łóżko.    
   -Na pewno jesteś zmęczona. Śpij ja tu posiedzę- powiedziałem ciepłym tonem.

-A lekcje?-poczułam, że lekko się rumienie. Podniosłam się do siadu. Chciałam zaprotestować, że wcale nie jestem zmęczona, ale ponowne ziewnięcie mi to uniemożliwiło.

- Jedna więcej opuszczona godzina nie zrobi różnicy. Ostatnio bardzo skutecznie mnie unikałaś - mówiąc to usiadłem na łóżku i lekko ją objąłem.

Znowu się zarumieniłam.
-Mhm...-z powrotem położyłam się na łóżko i wtuliłam głowę w poduszkę. Chwyciłam jego dłoń. Ciągle się bałam...że to kłamstwo. Starałam się odgonić nie myśli. Będę korzystać póki mogę. Nie zauważyłam kiedy Morfeusz porwał mnie w swoje ramiona...

Położyłem się obok niej i ja przytuliłem  Oby tylko to nie okazało się snem... Nie chce żeby ona odchodziła .. Zostań przy mnie kochanie. Kocham cie. Kocham choć w to nie wierzysz... Kocham choć to niemożliwe... Kocham choć nie mogę... Obronie cie. Zobaczysz. Zostanę twoim aniołem stróżem.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Blask nocy księżycowej

Szatyn otoczony ciemnością niczym kocem i blaskiem księżyca wpatrywał się w niego od kilku godzin. Oddech miał nierównomierny co wskazywało na to, iż jest czymś przejęty...Lub zdenerwowany? (dop. aut. BYCZEK FEEEERNANDO <33) Czerwone oko Akiry przedzierało się przez ciemność jakby czegoś poszukując. Gdy przyjrzeć się bliżej czarnowłosy trzymał ręką lewo oko i lekko się krzywił.
-Cholera...-zaklął w tym samym momencie, gdy kilka kruków cicho zakraczyło po czym odfrunęło przed siebie jakby nigdy nic.
Akira powoli odsunął rękę od jego niebieskiego oka, ale w tym samym momencie spłynęła po nim krwawa łza wędrująca od policzka, aż po brodę, aż wreszcie zakończyć swoją wędrówkę na jego białej niegdyś bluzie. Niestety znajdowała się na niej nie tylko jego krew, ale również ofiar, które bywały czasami niewinne, ale i tak ginęły z jego rąk. Bo co on mógł o nich wiedzieć? Pokazywali mu godzinę, mówili o której ma się zjawić i kogo zabić...i tyle. Dziwne mogłoby być dla innych czemu właśnie to robi, ale odpowiedź jest prosta: Lucyfer każe, a on wykonuje. Jebany przewodniczący...Po co mu to było? Nie śpi, zabija, niszczy-to właśnie prawda kim jest. Chłopak uniósł głowę nieco wyżej i niemal niesłyszalnie wyszeptał:
-Czemu ja? Boguś co? Czemu do jasnej cholery ja?!
Przełknął ślinę i powoli stanął na równe nogi po czym ponownie upadł na ziemię. Nagle jego niebieskie oko zaczęło wydzielać blask mocniejszy od ciemności. Niczym światełko w tunelu wołało do siebie każdego kto mógłby pomóc biedakowi. Nagle ciało Akiry stało się bezwładne i opadło na ziemię niczym szmaciana lalka.
                                                  ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Gdzie...ja jestem?-rozległo się echo w ciemności.
Nikt nie odpowiedział na pytanie, ale może nikogo tam nawet nie było? Zrobił krok w przód i nagle światła z lamp zaczęły się włączać jedno po drugim bijąc niemiłosiernie po oczach.
-T-tato ja nie chcę!-krzyczał mały chłopiec przywiązany do metalowego stołu.
Obok niego stał jakiś mężczyzna, który bez żadnych emocji układał obok siebie najróżniejsze narzędzia operacyjne.
-C-czemu?!-odezwało się znowu dziecko z łzami w oczach.
Bało się...Nie! Ono było śmiertelnie przerażone. To co ten mężczyzna chciał mu zrobić nie było normalne, ale czy diabła da się nazwać normalnym?
-Nie będzie bolało.-odezwał się wreszcie, a kłamstwo z jego ust było na tyle oczywiste, że chłopiec zaczął wyrywać się jeszcze bardziej.
Po chwili biorąc jedno z ostrych narzędzi leżących na stole obok wbił je w lewe oko dziecka. Całą sale wypełnił jego krzyk. Próbował się wyrwać, ale każdy ruch sprawiał, że narzędzie tylko zagłębiało się coraz bardziej. Krew rozlewała się po całej jego twarzy niczym krwawa fontanna. Ojciec jedynie uśmiechał się sam do siebie jakby to była jakaś przyjemność. Po kolejnych strasznych minutach wyjął niebieskie oko ze szklanego naczynia i zaczął je przytwierdzać zamiast poprzedniego oka chłopca.
-To...ja?-zapytał sam siebie Akira obserwujące całe przedstawienie zboku.
Mimo woli przystawił dłoń do oka.
                                                        ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Obudził się. Przez upadek z czoła leciała mu teraz krew, ale nie przejął się tym. Rozmyślał nad sceną jaką przed chwilą zobaczył. Czemu ojciec miałby to robić? Od zawsze wiedział, iż jest on potworem, ale żeby aż takim?
-Chłopcze to nie ma z tobą nic wspólnego.-odezwał się cichy spokojny głos w głowie Akiry.
Szatyn rozejrzał się wokół siebie czy przypadkiem nikogo tu nie ma, ale dalej był sam na dachu budynku.
-Posłuchaj jestem aniołem Ithurielem. To oko należy do mnie. Zostałem uwięziony dawno temu, a twój ojciec pod pretekstem uwolnienia mnie ukradł mi moją własność. Widziałem wszystko co i ty. Byłem obok Ciebie. Stałem się częścią Ciebie!-zaczął kontynuować, ale Akira zaraz mu przerwał.
-Czemu teraz?!
-Jesteś starszy i możesz mi pomóc. Posłuchaj życie to nie bajka, a ty musisz zdecydować, czy do końca życia chcesz zostać psem Lucyfera.
Nagle głos ucichł. ,,Psem Lucyfera''-te słowa rozbrzmiewały w głowie szatyna niczym klątwa. Miałby pomóc aniołowi? A z resztą po co jego ojcu byłoby połączenie własnego syna z aniołem? Nagle kruczoczarne skrzydła wyrosły na plecach przewodniczącego, który wzbił się w niebo lecąc tylko w sobie znanym kierunku.

                                   ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że się podobało i chociaż trochę zaciekawiłam ^^ Proszę ładnie o komentarz ;3

niedziela, 30 listopada 2014

Utracony sens

Wylądowałam na dachu jednej z licznych kamienic najstarszej dzielnicy Mediolanu. To tu roiło się od pomników, muzeów i wielu innych tego typu rzeczy. Niebo przybrało, piękny pomarańczowy odcień, a słońce kryło się wysoko, wysoko nad ziemią. Mimowolnie uśmiechnęłam się patrząc na widok rozpościerający się na de mną. Za niecałą godzinę, wzejdzie księżyc,a niebo zacznie ciemnieć. Może będą dziś gwiazdy?
Skrzydła zniknęły z moich pleców, a włosy odzyskały jasny odcień. Jedynie oczy pozostawały niezmienne. Za życia były granatowe, ale teraz przybrały kolor ciemnej szarości. Głęboka stalowa, , która zaczynała lśnić przy nadmiarze łez. Tak jak teraz. Podeszłam do krańca dachu, a następnie usiadłam, spuszczając nogi w dół. Zimny wiatr, począł bawić się moimi włosami i drażnić skórę moich odkrytych ramion. Mogłam chociaż zabrać bluzę. Mogłam...nie pomyślałam. Cały czas moje myśli błądziły przy Natanielu. Dajcie mi o nim zapomnieć! To tylko zadufany w sobie idiota, który myśli tylko o jednym, nie obchodzą go niczyje uczucia. To zepsuty debil, którego nie chcę nigdy więcej widzieć! Dlaczego ja właśnie go tak pokochałam?! Zacisnęłam pięści tak mocno, że kostki aż mi pobladły. To samo zrobiłam z powiekami, nie chcąc wypuścić żadnej łzy. Dość! zapomnij! Nie myśl o nim! Otworzyłam oczy i wbiłam wzrok w okno. Nie przypadkiem wybrałam akurat to miejsce. W sąsiednim budynku mieszkała Eve ze swoją rodziną, których z imion nie kojarzyłam. Jedynie jej wnuczkę-Rosalette...
Moją uwagę przykuła właśnie ona, siedząca przy oknie i ubrana na czarno. Brązowe włosy upięte w długi warkocz z posępną, poważną miną. Teraz przypominała mi trochę Flo. Dziwne...
Do pomieszczenia weszło jeszcze kilka osób, wszystkie ubrane na czarno. Po chwili zorientowałam się, że cała rodzina jest w pokoju. Cała tylko nie Eve...
Wiatr wydał mi się zimniejszy niż wcześniej.

Nadszedł czas...

~

Niebo zrobiło się już całkowicie ciemne. Powoli szłam miedzy nagrobkami, ignorując ludzi, którzy patrzyli na mnie ze zaciekawieniem, lub mężczyzn, których oczy w łakomy sposób usiłowały mnie rozebrać. Ignorowałam wszystko. Weszłam w ostatnią alejkę cmentarza, gdzie roiło się od ludzi, znajomych mi-nie znających mnie. Zwolniłam jeszcze bardziej co jakiś czas zerkając na nazwiska na nagrobkach.

Charles Lawliet
1901-1948

Brat...

Marthe Lawliet
1901-1948

Siostra...

Anton Lawliet
1909-1919

Kolejny brat...

Zanim doszłam do ostatniego nagrobka, zrobiło się już całkiem ciemno, a oświetlenie dawały jedynie różnokolorowe znicze. Zatrzymałam się, a swój martwy wzrok utkwiłam w litery na tablicy nagrobnej.

Eve Borgia zd. Lawliet
1910-2014

Najmłodsza siostra...

Moje serce chyba nie biło. Jedynie coś w jego środku kuło, co z każdą chwilą co raz mniej mi przeszkadzało. Nie wiem ile stałam na tym cmentarzu, zanim to do mnie dotarło. Zrobiło się w tym czasie strasznie zimno. W końcu usłyszałam w głowie swój własny głos. Teraz nie mam już po co żyć...

~

Weszłam do pokoju, zamykając drzwi za sobą najciszej jak tylko mogłam. Sofia spała otulona wszystkim czym się tylko dało. Usiadłam przy biurku. Jestem potworem, zostawiam najlepszą przyjaciółkę. Ale nie zmienię decyzji. Mimo to należą jej się przynajmniej wyjaśnienia czemu. Wyciągnęłam kartkę i długopis z szuflady. Bez namysłu zaczęłam pisać.

Hej Sofia
Czytając to mnie pewnie już nie ma, więc przepraszam. Jestem okropna, ale nie umiem dalej tak żyć. Znasz mnie najlepiej i wiesz, że jedyne na co czekałam to możliwość zobaczenia się z rodzeństwem. Niestety oni nie chcą mnie znać. Na dodatek dziś umarła Eve, trochę ciężko się patrzy na grób własnej siostry.
W szkole za niedługo też nie będę mieć życia. Chyba już się zorientowałaś, że Nataniel postanowił się tu uczyć. Taką szopkę odstawiłam z nim na dziedzińcu, wstydzę się swojej głupoty. Najgorsze jest to, że go kocham...a on się tylko mną bawi.
Wiem, czytając ten list na pewno masz wrażenie, że to żart, ale to nie żart.
Nie martw się. Nie boję się umrzeć. Już raz umarłam, drugi to będzie świetna zabawa.
Przeproś o de mnie Akirę.
Agony

Położyłam list na jej szafce nocnej. Na prawdę jestem potworem...
Wyszłam z pokoju i udałam się na dach...




Krótkie, beznadziejne i pisane w godzinę, popędzane świadomością, że zaraz muszę być w kościele. Strasznie zjebałam tą notę...przepraszam ;-; 

Zostaw mnie

Agony&Nataniel



Ziewnęłam przeciągle zasłaniając usta dłonią. Dziś jakoś znowu nie chciało mi się w nocy spać, więc zwiedzałam akademię. Później gdy zrobiło się jasno poszłam na pierwszą lekcję i z premedytacją opuściła drugą, na której siedzę z nim. Nadrobi się wszystko później.
Aktualnie siedziałam na dziedzińcu, czytając książkę i siedząc na fontannie. Jakieś dwie anielica siedziały pod drzewem piszcząc coś mało sensownego. Na drugim końcu placu stała grupka demonów, z których rozpoznałam jedynie Azazela. Odkąd i on był w tej szkole zaczęłam brać naukę na poważnie by jak najszybciej skończyć szkołę i zniknąć. I tak wiem, że nie dożyję tego dnia. 
Przewróciłam stronę i zagłębiłam się w lekturze ignorując świat dookoła.

Dzisiejszy dzień był beznadziejny... Agony nie przyszła na lekcje więc nie mogłem jej wkurzać a teraz nie mogę jej znaleźć. Zauważyłem dwie anielice i już miałem do nich podejść i gdy zauważyłem obiekt moich poszukiwań. Uśmiechnąłem się chytrze i podszedłem do niej.
 -Co czytasz kotek? -nachyliłem się nad nią.

Nie zareagowałam. Byłam przyzwyczajona do tego, że akurat gdy czytam ktoś zawsze musi się przypieprzyć. A to Inanis, a to Sofia. Sam fakt, że był to akurat jego głos moje serce gwałtownie przyspieszyło. Zignorowałam to. Nie zaszczyciłam spojrzeniem, dalej wbijając wzrok w książkę.
-Po pierwsze, nie interesuj się. Po drugie, nie jestem kotek. Po trzecie, pieprz się.

Zaśmiałem się cicho. Ale ona jest słodka gdy się denerwuje.... Tylko dlaczego ja ją tak lubię?
 - Po pierwsze będę. Po drugie Jak nie kotek to kochanie Po trzecie Nie mam z kim chyba że ty chcesz - zripostowałem z uśmieszkiem na twarzy.

Dlaczego nie może go piorun porazić czy coś? Ja miałabym święty spokój,a populacja kobiet w tej szkole nie zmniejszała by się codziennie...
Nagle wpadłam na pewien pomysł.
-Po pierwsze, nie będziesz. Po drugie ani kotek, ani kochanie. Po trzecie z każdym tylko nie z tobą. Po czwarte, miłej kąpieli.-popchnęłam go, a ten z hukiem wpadł do fontanny. Nie wytrzymałam, wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.

Poczułem tylko lekkie pchniecie a następnie lodowatą wodę. Uderzyłem się w głowę. Niby nic mi nie było ale ona pewnie pomyśli inaczej. Udawałem że zemdlałem i czekałem na jej reakcje a z mojej rany na głowie lekko sączyła się krew.

Przestałam się śmiać gdy ten się nie wynurzał. 
-Nataniel?-nachyliłam się nad fontanną i serce na moment przestało mi bić. Natychmiast chwyciłam go za ramiona żeby go wyciągnąć. Co ja zrobiłam?! 

Miałem ochotę się śmiać ale że byłem dobrym aktorem to pozostawałem poważny. Kage dziękuję ci za lekcje aktorstwa! Czekałem co zrobi dalej. Szczerze to miałem nadzieję ze nie martwi się tylko dlatego że to ona zrobiła... Podobno nadzieja matką głupich.

Najchętniej zaczęłabym się drzeć i panikować, ale coś nie pozwalało mi na to. Wyciągnęłam go z wody i zamarłam nie wiedząc co robić. Nawet nie spostrzegam kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Bałam się. Tak, bałam się o tego idiotę, bo mimo wszystko był dla mnie ważny. Ale to Inkub. Nie chciałam być wykorzystana i zabita...jak inne... 

Odkaszlałem wodę i podniosłem się do siadu. Jestem idealnym aktorem! Powinna się chyba na to nabrać.... oby! Zauważyłem łzy w jej oczach. To przeze mnie? Nie... to przecież nie możliwe...

Kamień spadł mi z serca. Nic mu nie jest. Ogarnęłam się i szybko wytarłam łzy rękawem. Jeszcze sobie pomyśli, że się wystraszyłam. Już miałam wstać i odejść, kiedy mój wzrok przykuła krew spływająca z jego głowy. Zadrżałam i odwróciłam wzrok nie wiedząc co robić.

Nie mogłem przestać kaszleć. Jak tak dalej pójdzie to naprawdę zemdleje... Ona wytarła łzy. Już.na mnie nie patrzyła. Czyli jednak się nie martwiła... Posmutniałem lekko. Nie chciałem by odeszła... Głowa bolała mnie nie miłosiernie.

-N-Nate?-niepokój znowu wrócił. Chwyciłam go delikatnie za ramię. Zdałam sobie sprawę, że nie nazwałam go pełnym imieniem, po raz pierwszy od dwóch lat. Znowu poczułam łzy w oczach, ale nie pozwoliłam im wypłynąć.

Miałem wrażenie że zaraz wykaszle swoje płuca. W końcu przestałem. I wtedy coś do mnie doszło. Powiedziała do mnie Nate... Tak jak kiedyś... Zabolało mnie serce gdy sobie przypomniałem ale jednocześnie się cieszyłem. Może ona nadal mnie... nie.... to nie możliwe... niestety. Oddychałem głęboko by się uspokoić.

Nic mu nie jest. Odetchnęłam z ulgą i puściłam jego ramię. Wstałam.
-Przepraszam.-mruknęłam pod nosem i podeszłam do fontanny zabierając książkę. 

Znów odeszła... Tak jak wtedy... powiedział tylko krótkie 'przepraszam'. Ale mi o to nie chodziło. Chciałem by była przy mnie... Szkoda że teraz dopiero zrozumiałem jak jest dla mnie ważna...
 - Zostań... - powiedziałem pod nosem.

Czy on...? Zatrzymałam się na moment. Serce wręcz wrzeszczało: Zostań! Przecież ty go...ale właśnie wtedy wpieprzał się rozum: On cię tylko wykorzysta i ośmieszy!
I co ja mam zrobić?! Zacisnęłam dłoń w pięść. W sumie...jak chce się mną bawić to niech się bawi. Eve nie będzie żyła wiecznie...umrę zanim pożałuję swojej decyzji. 
Wzięłam książkę i cofnęłam się. Usiadłam obok, patrząc gdzieś w bok. Serce triumfowało bijąc bardzo szybko...

Została... Usiadła... Koło mnie... Jest przy mnie... Serce zabiło mocniej. Dlaczego? Przecież ja... ja nie mogę...znowu się... To słowo nie przechodzi mi nawet w myślach. Nie chce jej skrzywdzić... Nie chce... Po prostu zostań przy mnie...

Miałam ochotę krzyczeć, uciec...nawet go pobić. Znowu mi to robił. Znowu się mną bawił. Z jednej strony czułam się fatalnie...jak dziwka, a z drugiej się cieszyłam. Ja go na prawdę...kocham...
Zacisnęłam mocniej powieki. Przyznałam się sama przed sobą. Pokochałam największego skurwiela jakiego znam! 
-Nie jest ci zimno?-dalej na niego nie patrzyłam. Mogłam zrobić trzy rzeczy. Być obojętna, pobić go albo go przytulić. Na ostatnią brakuje mi odwagi...

- Nie... -miałem skończyć nantes odpowiedzi ale jakoś mi nie wyszło...- Przepraszam... Wiem że uważasz mnie za dupka... Ale... Ja nie chce cie skrzywdzić... I chociaż mi nie uwierzysz to chce żebyś wiedziała... - próbowałem wstać ale niezbyt mi to wyszło. Głowa boli...

Utkwiłam spojrzenie w ścianę akademii, znajdującą się daleko przede mną.
-Co wiedziała?-czysta ciekawość nic więcej, może odrobina nadziei...

- Że zawsze ci pomogę i nigdy cie nie skrzywdzę... -odpowiedziałem pokrętnie. Nie umiem powiedzieć prawdy. To dla mnie zdecydowanie zbyt wiele. Wstałem ale się zachwiałem.

Zatkało mnie. Ale tylko na moment. Cholerny kłamca...ale i tak zrobiło mi się ciepło gdy to powiedział. Ale tylko na chwilę. Wstałam.
-Masz rację, nie wierzę ci. Ty nie umiesz mnie nie krzywdzić.-powiedziałam o jedno zdanie za dużo. Nie chciałam...a może chciałam? Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Muszę wyglądać jak idiotka. Jestem idiotką...

Zdziwiłem się. Kiedy ja ją skrzywdziłem...
 - Proszę nie płacz... -starłem łzę z jej policzka - Kiedy cie skrzywdziłem?

Zadrżałam. Znowu to robi...
Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Prawdę? Ale znając mnie powiem mu wszystko, a tego nie chce. Kłamać nie umiem, nie w tej chwili. 
Uciekaj...
-Cały czas...-wydukałam pod nosem i cofnęłam się. Jeszcze raz mnie dotknie, a przestanę się kontrolować. Zacznę ryczeć i rzucę mu się na szyję wykrzykując liczne obelgi pod jego adresem. Dałabym ciekawe przedstawienie tu zgromadzonym.

Cały czas.... Ale ja nie chciałem... Po prostu.... UCZUCIA SĄ PO PROSTU BEZNADZIEJNE! Co ja pieprze... Znów nabieram poglądów ojca. A to przecież ja się zakochałem. Szkoda że Nikita już nie żyje...... 
 -Czyli mam cie zostawić? Tego chcesz? Zrobię wszystko żebyś przeze mnie nie cierpiała

Zostań! Potrzebuje cię!
-Tak...zostaw mnie.-znowu okłamywałam samą siebie. Znowu powiedziałam coś czego będę żałować. Spojrzałam na niego ostatni raz. Nie zostawiaj mnie...
Spuściłam wzrok i odwróciłam się na pięcie. Szłam szybko przed siebie. Jak najdalej..

.Zostań. Wcale nie chce cie zostawiać. 
 -Jasne.... -powiedziałem pod nosem. Kuszenie znaleźć Jake'a.... Może ma coś mocnego.... Zapaliłem papierosa. Chyba się przejdę do baru.... Najlepiej do takiego z dziwkami....

Odeszłam kawałek. Dalej mnie widział. Ciekawe co u Eve. Może jak ją poobserwuję to się oderwę moje myśli od niego. Wyciągnęłam komórkę i napisałam do Akiry gdzie mnie znajdzie. Zmieniłam się w demona i wzleciałam w przestworza. Łzy chyba zostaną moim nieodłącznym towarzyszem.

Znalazłem Jake'a otoczonego dziewczynami. Odchrząkam aby zwrócił na mnie uwagę.
 -Cześć Natek! -przywitał mnie wesoło.
 -Miałeś tak do mnie nie mówić.... A z reszta! Musze się napić... i najlepiej jeszcze naćpać... Masz coś?
 -Raczej tak.... Muszę was przeprosić drogie panie -spławił dziewczyny. Nie były zbyt zadowolone. Uśmiechnąłem się lekko a tę już się nie przejmowały i poszły w kierunku akademii.

środa, 12 listopada 2014

Bardzo ładna dziewczyna

Sasha, Miyako, Yuko


Ledwo co tu przyjechałem a już się zgubiłem... genialnie... - powtarzałem sam do siebie chodząc po terenie akademii z wielką mapą. Pewnie zapytałbym kogoś o drogę czy coś... ale jak na razie spotykam same demony, a one dziwnie na mnie patrzą... we mnie nie ma nic dziwnego! Chyba... Ujrzałem na jednym drzewie jakaś dziewczynę. Wydawała się neutralna więc cicho podszedłem do niej od tyłu, żeby ją wystraszyć. - Buuu! DZIEŃ DOBRY! - zacząłem się śmiać i oczekiwałem jej reakcji.
Siedziałam na drzewie, starając się nie sprawiać nikomu kłopotów i brałam kolejną...bo była to już chyba trzecia dzisiaj, tabletkę na ból głowy. Oparłam się plecami o pień z nadzieją, że uda mi się spokojnie usnąć. Jednak gdy tylko zamknęłam oczy, przez głowę zaczęły przelatywać mi najróżniejsze obrazy z krwią w roli głównej. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Otworzyłam oczy i wpatrywałam się z liście, z braku ciekawszego zajęcia, kiedy nagle ktoś krzyknął a ja nie spodziewając się tego zachwiałam się i upadłam z krzykiem na ziemię. - Boli... - Spojrzałam na osobę, która mnie przestraszyła i okazała się nią...bardzo ładna dziewczyna.
- Bardzo przepraszam! - zeskoczyłem z drzewa, stanąłem obok niej i podałem jej rękę - Przepraszam ponownie! Ale twoja mina była po prostu... no... Bezcenna! Tak sobie siedziałaś , że aż szkoda by była żeby cię nie wystraszyć! - zaśmiałem się cicho i uśmiechnąłem - Bardzo miło mi poznać! Jestem Sasha a ty jak się nazywasz? - złożyłem i włożyłem do kieszeni.
Chwyciłam jej dłoń i gdy tylko wstałam odsunęłam się na bezpieczną odległość. Moje serce biło jak oszalałe, po tym jak mnie przestraszyła, w dodatku jej bezpośredniość jeszcze bardziej mnie onieśmieliła. - Nic nie szkodzi...M-mam na imię Miyako...- odparłam z opuszczoną głową i dużo ciszej niż miałam zamiar.
- Cudownie! Pięknie! Moja mapa jest jakaś dziwna... - uśmiechnąłem się szeroko do niej - Ej Miyako! A może ty mi powiesz jak trafić do męskiego akademika dla aniołów? APZ jest takie wielkie ze głową boli! Muszę się koniecznie dostać do brata... nie ogarniam tego miejsca a demony mi pomóc nie chcą!
- Brata? - podniosłam głowę, jednak starałam się omijać wzrok Sashy - T-tak...wiem gdzie to jest...i mogę c-cię zaprowadzić, jeśli nie przeszkadza ci moje towarzystwo...- Ja i tak nie miałam ciekawszych zajęć, a ona naprawdę nie wydawała się złą osobą. Byłam pewna, że demony niechętnie jej pomogą. Na myśl o nich zacisnęłam pięści - Potwory...- mruknęłam pod nosem. Inaczej nie potrafiłam ich nazwać, a ich przewodniczący był najgorszy.
- Świetnie! I tak demony są straszne! - zaśmiałem się... ona wygląda tak śmiesznie - Co ty się tak jąkasz? Boisz się mnie czy co? Nie bój się mnie! Przecież nic ci nie zrobię! - wziąłem ja za rękę i poszedłem przed siebie - idziemy w dobra stronę czy nie? Bo wydaje mi się ze tam powinien być ten akademik! Tak wynika z tej głupiej mapy! - wyciągnąłem z kieszeni mapę i spojrzałem na nią jeszcze raz - tak powinniśmy iść w dobrą stronę!
- N-nie boję się ciebie...po prostu jesteś trochę...energic​zna...- Kolejna osoba, która uznała mnie za dziwną, przez moją nieśmiałość...Cu​downie. Chciałam odezwać się i powiedzieć, w którą stronę powinniśmy iść, kiedy nagle Sasha złapała mnie za rekę. Odwróciłam głowę na bok, czując jak pieką mnie policzki. Głupia...przecie​ż to jest dziewczyna! Mimo, że wciąż starałam sobie przyswoić tą myśl, wiedziałam, że moje policzki wciąż przyozdabia piękna czerwień - Tak, idziemy w dobrą stronę...- E-energiczna...?​ - spojrzałem na nią tępym wzrokiem, po czym ogarnąłem... obiecałem sobie, że juz nigdy nie będę tego robić ale nie mogłem się powstrzymać... Na mojej twarzy pojawił się trochę szatański uśmiech - Oczywiście ze taka jestem ale nie przesadzajmy! A teraz chodź! Bo mojemu braciszkowi wyrosną korzenie! - ruszyłem do przodu szybkim krokiem.
- Z-zaczekaj! Nie tak szybko! - Nie chciałam się spieszyć, bo zapewne im szybciej tam dojdziemy tym szybciej ona sobie pójdzie a ja zostanę sama - Masz jeszcze jakieś rodzeństwo, oprócz brata? - Zapytałam bez namysłu. Chwile później speszona, spojrzałam na moje trampki. - Przepraszam...ni​e chciałam być wścibska...
- Nie jesteś wścibska! Jesteś bardzo miła! - zwolniłem krok - przepraszam z przyzwyczajenia robię wszystko szybko... o i tak mam rodzeństwo! Mam brata, dwie siostry i jeszcze jedna przybraną siostrę! Kocham ich wielce! ....szkoda, że oni mnie nie... - odwróciłem głowę i mruknąłem do siebie.
- Dobrze jest mieć rodzinę...A rodzeństwo na pewno cię kocha! Nie da się nie kochać, takiej miłej i dobrej osoby. - Uśmiechnęłam się pierwszy raz od naszej rozmowy. Trochę się zdziwiłam, a jednocześnie pomyślałam, jak dziwnie musiałam wyglądać...
- Nie przesadzaj z ta miłą i i dobra osobą... - ona mnie jeszcze nie widziała podczas ataku furii - Jak ty się uroczo uśmiechasz! - tak wiem jak to głupio zabrzmiało.... - Biedna jesteś! Moja rodzina przy każdej bliższej sytuacji chce mnie zabić! Kochana Lerunia...

- Nie przesadzam...Ja tylko...stwierdz​am fakt - Zaczynałam powoli przyzwyczajać się do jej towarzystwa, kiedy znowu zostałam zawstydzona. Zarumieniłam się, jednak szybko odwróciłam głowę. Rumienić się przy dziewczynie...je​szcze pomyśli sobie o mnie coś dziwnego! - Rodzina chce cię zabić..? Rodzina powinna się raczej kochać...Tylko twój brat jest w akademii?
- Niee.... mam w Akademii jeszcze przybraną siostrę! - ona się rumieni... to tak śmiesznie wygląda! - Masz uroczego rumieńca wiesz? - uśmiechnąłem się miło po czym walnąłem się w głowę.... Dlaczego ja to powiedziałem?! Cholercia jasna!
Zdziwiona jeszcze bardziej się zarumieniłam na słowa Sashy...A może ona myśli, że ja...Zdając sobie sprawę własnej głupoty uderzyłam się w głowę - Idiotka...- szepnęłam do siebie - P-przepraszam, jeśli wprowadziłam cię w błąd ale...j-ja nie jestem lesbijką! - krzyknęłam niewiele myśląc. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. W dodatku rozglądajac się zauważyłam, że kompletnie zboczyliśmy z drogi - Męski akademik dla aniołów j-jest tam...- pokazałam kierunek przeciwny do tego, którym do tej pory szłyśmy...chciałam jak najszybciej zmienić temat...a najlepiej już tam dotrzeć a potem pociąć się w łazience ze wstydu.Strasznie chciałem jej powiedzieć o tym żarcie... Ale ona już się dziwnie zachowywała... jeszcze by mnie znienawidziła! Powiem jej w lepszej chwili... albo samo się wyda... albo już jej nigdy nie zobaczę i nie będę jej musiał tego mówić. Zamilkłem więc i odwróciłem od niej wzrok. Oglądnąłem się dookoła i poszedłem w dobrym kierunku dalej unikając jej wzroku. Najchętniej zamknąłbym się teraz w szafie z ostrym nożem...
Szłam obok niego załamana swoją osobą...jakby nie wystarczyło moje dziwne zachowanie musiałam wypalić z czymś takim...Unikałam​ jej wzroku jak ognia, chociaż ona zapewne też nie miała ochoty teraz na mnie patrzeć. Ta krępująca cisza nie była z żadnym wypadku wygodna, czy przyjemna, więc przyspieszyłam kroku. Naprawdę chciałam tam być. Dobrze, że to nie jest daleko, bo widziałam dosłownie na przeciwko nas budynek, który był celem naszego spaceru. Westchnęłam z ulgą wiedząc, że nasze męczarnie za chwilę się zakończą...

Nie wiedziałem co zrobić. Ta głucha cisza była odbijająca. Nareszcie doszliśmy... nie wytrzymałbym dłużej tej dziwnej ciszy. Nie byłoby jej gdybym nie ciągnął tego bezsensownego kawału! Stałem przed budynkiem akademii i najchętniej bym tam poszedł sam ale Miyako wydawała mi się taka miła, że nie chciałem jej zostawiać teraz samej - Miyako... - odezwałem się trochę cicho - Chcesz iść ze mną? - wyciągnąłem do niej rękę z trochę sztucznym uśmiechem - Przedstawię ci mojego brata i może siostra tam jeszcze będzie...
Kiedy doszliśmy pod budynek czułam jakby ktoś zdjął z moich pleców ogromny głaz...Postawiła​m niepewnie stopę do tyłu i chciałam pożegnać się z Sashą ale ta odezwała się pierwsza. Zdziwiona jej propozycją chciałam odmówić...ale nie potrafiłam. Jakby jakiś tajemniczy głos w głowie nie pozwalał mi powiedzieć "Nie". Ja miałam już takie sytuacje i wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego - J-ja...chętnie pójdę. - Miałam wrażenie jakby te słowa nie były wypowiedziane przeze mnie, chociaż wyszły z moich ust...weszłam do środka i ruszyłam przed siebie, żeby jakoś ukryć mój strach... - Wiesz gdzie dokładnie jest pokój twojego brata?! - krzyknęłam nie odwracając się za siebie.
- No oczywiście, że wiem! Za kogo ty mnie masz?! - zaśmiałem się i pobiegłem prosto do pokoju "porywając" ze sobą Miyako. (Tak strasznie nie mogłem się powstrzymać i wziąłem ją na ręce! Co mi tam!). Stanąłem przed pokojem i postawiłem ja ją ziemi - Przepraszam! To było zbyt silne! - zapukałem i nikt nie odpowiadał, więc powoli otworzyłem drzwi gdy rzucił się na mnie ten mały potwór znany obecnie jako "Yuko" - Co do cholery?!
- C-co?! - Mój krzyk rozniósł się na cały korytarz a ja sama chyba nigdy nie byłam tak czerwona jak w momencie kiedy zostałam zaniesiona przez Sashe pod pokój jej brata. Nawet kiedy zostałam postawiona na ziemi i otrzymałam przeprosiny byłam tak zaskoczona cała sytuacją jakby przede mną stanęła postać z mojej ulubionej mangi shounen. Otrzeźwiałam dopiero kiedy, wchodząc do pokoju zobaczyłam mała osóbkę, która rzuciła się na Sashe a tę dziewczynkę poznam wszędzie... - Yuko-chan..?
- Braciszkuuuuu~! - rzuciłam się na Sashe jak tylko go zobaczyłam - Miyo-chan! Miyo-chan! Poznałaś już mojego drugiego braciszka? - przytuliłam ją ale zaraz zaczęłam podskakiwać jakbym miała ADHD.
- Braciszku..? - czułam się jakbym występowała w jakiejś marnej parodii. Jak mogłam być taka głupia?! Nie wiem co mnie bardziej zawstydzało. Czy fakt, że cały czas brałam Sashe za dziewczynę i nawet podejrzewałam o homoseksualizm czy to, iż trzymałam jego dłoń i nosił mnie na rękach...a mi się to podobało... "Tyle dobrego, że nie musisz się martwić o swoją odmienną orientację..." Ale zostałam oszukana...okłam​ano i zrobiono ze mnie idiotkę...Poczuł​am jak po moich policzkach spływają łzy. Nie miałam nawet ochoty czegokolwiek mówić. Po prostu wyszłam i pobiegłam na dach.
Zrobiło mi się źle... nie wiedziałem, że ona tak zareaguje... zazwyczaj albo ktoś wybucha śmiechem albo przywala mi w łeb i wybucha śmiechem. Sam nie wiedziałem co mam zrobić w takiej chwili... Nie myśląc poszedłem za nią. Nie chciałem się za bardzo rzucać jej w oczy, bo już ją uraziłem, więc "śledziłem" ją tak żeby mnie nie zauważyła... w końcu... muszę ją przeprosić a kto wie co ona sobie zrobi? Moja siostra gdy ja chłopak rzucił chciała się pociąć... Druga ożeniła się z Niemcem... to już jak kara śmierci! Nie mam pojęcia czemu Miyako poszła na dach ale stałem w bezpiecznej odległości czekając na to co ona zrobi... trzeba wyczuć idealny moment na przeprosiny!
Kiedy wbiegłam na dach, usiadłam i zaczęłam płakać. Bo co innego mogłam zrobić? To nie było zabawne, a mimo to kiedy myślałam o tym "żarcie" chciało mi się śmiać. Jednak powodem rozbawienia była moja własna głupota. Wciąż wycierałam łzy ale te uparcie spływały dalej i nie chciały przestać. Powinnam go przeprosić...gdy​by nie moja pomyłka, nie doszłoby do tego. Chociaż nie wiem czy jest jeszcze sens...na pewno nie będzie chciał mnie słuchać po tym wszystkim...napr​awdę miałam ochotę się pociąć...ale żyletki zostały w pokoju.
Westchnąłem głośno. Nie mogłem na to patrzeć! Chętnie bym się rozpłakał ale mężczyzna nigdy nie płacze! No chyba, że goni go stado kojotów... Zapomnijcie o tym co przed chwilą powiedziałem! Oglądam za dużo bajek animowanych... podszedłem do Miyako i usiadłem koło niej - Bardzo cie przepraszam... Nie wiem, który raz cię już dziś przepraszam ale naprawdę jest mi źle z tym co zrobiłem... zazwyczaj nikt nie płakał jak mu ten żart robiłem... albo się śmiali albo mi się oberwało... ale potem się śmiali! Nie chciałem żebyś płakała...
Byłam tak zamyślona, że prawie krzyknęłam ze strachu kiedy Sasha obok mnie usiadł. Nie wiedziałam jak zareagować, kiedy po raz kolejny dziś mnie przepraszał. On wciąż mnie zadziwia, nieważne co zrobi:
- Dlaczego mnie Przepraszasz? Nie zrobiłeś tego, żeby mnie ośmieszyć?
- Śmieszna jesteś! Ja i ośmiesza kogoś? To się nie łączy! Nie jestem złym człowiekiem! Przecież jestem aniołem! Nie widać? - zaśmiałem się po czym zrobiłem się przez chwilę poważny - Błagam nie odpowiadaj na to pytanie... wiem, że nie widać bo nie mam skrzydeł... Nie ważne! Skończmy te smutne tematy! Małe nieporozumienie i tyle smutku! - znowu zrobiłem się bardzo pogodny... trzeba teraz sprawić, żeby Miyako wrócił nastrój!
- Ja też przepraszam...Mo​że zbyt gwałtownie zareagowałam...a​le przez to, że jestem bękartem ciężko jest patrzeć na to inaczej...nawet anioły nie zawsze są do ciebie przyjaźnie nastawione... - Uszczęśliwiło mnie, że Sasha chciał zrobić to dla żartu. Widziałam jak mu przykro i chce mnie rozweselić, więc nie potrafiłam się smucić. Zaczęłam się śmiać, chociaż nie do końca rozumiem dlaczego - Prawde mówić, patrząc z twojej perspektywy to dziwie się, że nie wybuchłeś śmiechem kiedy rozmawialiśmy.
- No... ja ogólnie jestem dziwny, więc wiesz! - wstałem - Czego innego się spodziewać po prawosławnym aniele prosto z Rosji? Ty się ciesz, że nie ma tu mojej siostry! Nigdy byś nie wiedziała czy to ja czy ona! Wiesz... bliźniaki! I nie martw się! Ja lubię bękarty! Są takie fascynujące! O matko ale się rozgadałem! A mówią "starość nie radość"! Dobra koniec! Rozgadałem się...
- Skoro jesteś dziwny to mamy wiele wspólnego - uśmiechnęłam się - Dużo mówisz....a-ale nie uważam, że to źle! Ja zazwyczaj niewiele mówię bo się wstydzę...- wstałam i wytarłam jeszcze mokre policzki - Wyglądam okropnie prawda? Przepraszam... głupie pytanie...trudno tak​ nie wyglądać z zapuchniętymi oczami, czerwoną twarzą i roztrzepanymi włosami...
- Nie wyglądasz okropnie! Nie widziałaś mojej siostry gdy wstanie! To jest prawdziwy potwór! Aż dreszcz cię przechodzi! Masakra! Albo nie widziałaś moich włosów gdy jest wilgoć a ja lakieru nie użyje! Wtedy to jest czysta masakra! Wyglądam jak jakiś spaniel! - chciałem ja jakoś pocieszyć moim błyskotliwym poczuciem humoru.

Przez chwilę wstrzymywałam śmiech ale w końcu uznałam, że to bezcelowe i śmiałam się tak, że brzuch i policzki zaczęły mnie boleć. Kiedy w końcu jakoś się uspokoiłam, zaczęłam iść w stronę wyjścia z dachu - Odprowadzę cie do Yuko-chan a potem wrócę do siebie, dobrze?- Jasne jak słońce i proste jak drut kolczasty! - pobiegłem za nią. Nie chciało mi się wracać do pokoju no ale co tam... i tak odwiedzę Miyako! Polubiłem ją, więc od dziś będzie na mnie skazana!
Byłam taka szczęśliwa, że miałam ochotę skakać! Dawno nie byłam w tak dobrym humorze - Sasha...zobaczym​y się jeszcze, prawda? - spojrzałam mu w oczy. Teraz kiedy mogłam mu się przyjrzeć, muszę stwierdzić, że miały naprawdę piękny kolor. Chociaż jego włosy są ładniejsze...O czym ją myślę?! Moje policzki po raz chyba setny dzisiaj przybrały kolor dorodnego pomidora, przynajmniej tak mi się wydawało...Jakie ona miała ładne oczy jak na mnie patrzyła... nic nie mówiłem! - Niestety! Jako moja nowa przyjaciółka jesteś skazana na moje błyskotliwe poczucie humoru i na moją głupotę! No i ciasta ale to już inna bajka ... Ty się tak ładnie rumienisz!
- Dz-dziękuje...- da się być jeszcze bardziej czerwoną? Najwyraźniej tak, bo miałam wrażenie jak policzki płoną mi żywym ogniem. W dodatku kiedy nazwał mnie przyjaciółką zrobiło mi się naprawdę miło. - Nie mam nic przeciwko być na ciebie skazana...i nie jesteś głupi. - stanęliśmy przed drzwiami do pokoju brata Sashy a ja tak bardzo nie miałam ochoty go zostawiać - To...do zobaczenia, tak?- Jasne! Do zobaczenia! Jak do ciebie przyjdę to przyniosę ci jakieś ciasto na miły początek dnia! - ja wcale nie mam zamiaru wejść do jej pokoju rano i zrobić jej śniadanie niespodziankę...​ wcale.
Chciałam już pójść ale wpadł mi do głowy głupi pomysł...- Sasha...dziękuję​ ci...za wszystko. - stanęłam na palcach i dałam mu całusa w policzek - Papa! - szybko odwróciłam się i odeszłam w swoją stronę.