Music

wtorek, 26 maja 2015

Get me out of my mind Gets you out of those clothes


Był to późny wieczór, dzieci już dawno powinny leżeć w w łóżkach i siedzieć w krainie Morfeusza. 
Natomiast ja stałem na scenie otoczony blaskiem reflektorów w małej knajpie, znajdującej się w piwnicy, niedaleko mego domu. Co tam robiłem? Występowałem! Na scenie zawsze świetnie się bawiłem. Za każdym razem gdy moja dłoń dotykała strun od gitary me ciało przeszywał dreszcz podniecenia. Może się wydawać to dziwne, ale tak było! Krzyki jakie wydawała publiczność dodawały mi skrzydeł i pewności siebie. Gdy śpiewałem byłem w pełni sobą. Mogłem zapomnieć o wszystkich problemach...
- (..) And I want these words to make things right But it's the wrongs that make the words come to life... - grupka dziewczyn w pierwszym rzędzie skakała z radości.
Cieszyło mnie to... To co robię sprawiało innym wielką frajdę, a przy tym mi także. Niespodziewanie moje oczy ujrzały w kącie pomieszczenia pewną dziewczynę. Była to blondyna o zgrabnej figurze i pięknym szerokim uśmiechu. Na nogach miała długie czarne kozaki  i bordowe pończochy... Natomiast jej ramiona okrywała także czarna marynarka a tyłek krótka spódniczka. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a me ciało przeszył kolejny dreszcz... Czekałem aż się odwróci, ale nie dawała za wygraną.
- (..)Get me out of my mind Gets you out of those clothes - te słowa skierowałem prosto do niej.
Wyszczerzyła się szyderczo i oblizała wargi.
>~~~~~~~~~~~~~<
Gdy już wszyscy opuścili piwnicę zabrałem się za sprzątanie. Nagle z za kolumny wyłoniła się tajemnicza piękność. 
- Cudowny koncert, wzruszyłam się... - powiedziała i stanęła naprzeciw mnie.
- Doprawdy? Ukryłaś się za kolumną aby osobiście mi pogratulować? - w moich oczach widniał płomień pożądania.
- Wiesz... - jej dłonie spoczęły na mych ramionach. - Wolę stawiać sprawę jasno. Podobasz mi się i resztę nocy spędzisz u mego boku... 
Przyciągnąłem ją do siebie. Nasze wargi złączyły się w namiętnym pocałunku. Po chwili przygwoździłem ją do ściany unosząc lekko do góry... Obściskiwaliśmy się tak dość długo, ale po chwili rozejrzałem się i pociągnąłem ją w kierunku magazynku w którym chowamy cały sprzęt. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz po czym popchnąłem ją na starą zieloną kanapę...
- Chciałem się już na ciebie rzucić w momencie, gdy nasze spojrzenia się spotkały! - po tych słowach położyłem się na niej i...

Gwałtownie podniosłem się z łóżka dysząc. Moją twarz zalewał pot a po policzkach spływały łzy...
- Shit! - skierowałem się do łazienki i zacząłem przemywać twarz wodą.
Ten sen... Przywoływał zbyt bolesne wspomnienia...  Stanąłem w salonie a moje spojrzenie zostało skierowane ku gitarze. Kierował mną gniew. Złapałem gryf w obie dłonie po czym z hukiem rzuciłem nią o ścianę. Instrument po chwili leżał roztrzaskany w drugim końcu pokoju. 
- Co ja wyprawiam... - złapałem się za głowę i usiadłem na podłodze...
Sam sobie zrządziłem taki los... To wszystko moja wina... Miałem to wszystko za sobą po śmierci zostawić, tylko czemu nie mogę z głowy wyrzucić jej twarzy?  


Mam wrażenie, że mnie ktoś tu zabije za tą notkę... XD Pozdrawiam ^^ ( jestem złą) <3

piątek, 22 maja 2015

Pamiętaj, że człowiek się zmienia, jednak jego przeszłość nigdy.


Rzeczywistość jest straszna. Mam wrażenie, że traci kolory i staje się czarno biała. Tego dnia miałam zły humor jak zwykle ostatnio. Po nocach dręczą mnie koszmary... Boję się, tak bardzo się boję zasnąć. Na samo wspomnienie tego obrazu moje ciało zaczyna drżeć i dostaję gęsiej skórki.
Aktualnie przebywam na placu zabaw i siedzę na huśtawce... To akurat przywołuje dobre wspomnienia. Uśmiechnęłam się pod nosem i odepchnęłam nogami do tyłu.
- Wyżej! Wyżej tato! - krzyczałam na całe gardło.
Mężczyzna zaśmiał się i popchnął mnie mocniej. Mama patrzyła na to lekko przerażona z niezaciśniętymi ustami z boku.
- Tylko uważaj aby nie spadła! - upominała.
- Tak, tak! -  wywrócił oczami. - No niestety, nie możemy się tak bawić w obecności tej zrzędy... - wskazał na mamę.
Huśtawka się zatrzymała a ja wybuchłam śmiechem. Natomiast pan Nakamura został obrzucony piaskiem.
- Kogo nazywasz zrzędą? - zapytała rzucając jeszcze raz piaskiem.
- I za to cię kocham... - przytulił blondynę i dodał - Ten twój wybuchowy charakter...
- Beze mnie życie było by nudne, czyż nie? - pocałowała go, a ja w tym czasie odwróciłam głowę.
- Ble! - wykrzywiłam się.
Gdzieś w tle moje siostry bawiły się w piaskownicy niemiłosiernie przy tym krzycząc i śmiejąc się.
Byliśmy wtedy wszyscy tacy szczęśliwi, ten obraz pozostanie mi w pamięci  do końca...
- Ten grymas ci nie pasuje. - z zamyślenia wyrwał mnie Arata.
- Co ty nie powiesz? - uniosłam brew do góry i wywróciłam oczami.
- O czym tak myślisz? - zapytał siadając obok mnie na drugiej huśtawce.
Mam mu się zwierzać? Interesuje go coś, nie związanego z nim samym?
- O przeszłości... - zaryzykowałam.
Gdy na niego spojrzałam ujrzałam ból... Chyba słowo ,, przeszłość" nie kojarzyło mu się zbyt dobrze.
- Arata... Jak potrzebujesz się wypłakać, to użyczę ci swojego ramienia. - powiedziałam z ironią, aby rozluźnić atmosferę.
W tym właśnie momencie wstał i stanął za mną i położył swoje dłonie na moich biodrach. Podskoczyłam lekko, ale byłam ciekawa co zrobi.
- Nie gadajmy o przeszłości, żyjmy chwilą... - zaczął mnie huśtać.
- Chwilą? - chciałam na niego spojrzeć, ale mi to uniemożliwił.
- No wiesz... Zapomnijmy o tym kim kiedyś byliśmy.
On mi coś sugerował? Ten Arata chciał mi pomóc? Nie... On chciał sobie tylko ulżyć.
- Tak się nie da... - dodałam oburzona. - zatrzymał gwałtownie huśtawkę.
Prawie spadłam, ale mnie przytrzymał i stanął na przeciwko. Jego blade jak kości dłonie ujęły kosmyk moich blond włosów. Wpatrywałam się w to jak zahipnotyzowana...
- Możemy wszystko! Nawet to! - przyciągnął mnie do siebie, a nasze wargi złączyły się w pocałunku.
Jak zwykle mnie zaskoczył. Chciałam się oderwać, ale coś mi nie pozwalało... Poddałam się mu całkowicie. Nie chciałam tego przyznać, ale coś do niego zaczynałam czuć...

Chyba go zaskoczyłam, bo otworzył oczy i się ode mnie oderwał. Nie mogłam odgadnąć jego myśli, a tak bardzo chciałam.  Zamiast powiedzieć choć jedno słowo, uśmiechnął się pod nosem i odwróciła na pięcie.
- Arata? - chciałam za nim pójść, ale nie mogłam. - Arata... - dłonie same zaczęły mi drżeć, a on zniknął.
Znowu zostawił mnie samą z mętlikiem w głowie... Jak ja mam to rozumieć?
- Nienawidzę tej twojej chorej gry! - wrzasnęłam w pustkę, a wiatr rozwiał moje włosy we wszystkie strony.





wtorek, 19 maja 2015

Wiemy jacy jesteśmy, ale czy to znaczy, że znamy siebie?

Szłam korytarzem szkoły nie zwracając uwagi na otoczenie. Nie wiem czemu poszłam na lekcje, ale dzięki temu mogłam choć przez chwilę przestać myśleć o tym co się ostatnio wydarzyło. Wciąż nachodziły mnie wspomnienia i nie ważne co bym zrobiła one nie przestawały napływać. Obrazy pełne bólu i krwi. Szczególnie okrutne były te z tej potwornej nocy, która zmieniła moje życie...
Zadrżałam z zimna i otuliłam się ramionami. Wbiłam spojrzenie w posadzkę i przyspieszyłam kroku aby jak najprędzej znaleźć się w swoim pokoju.

- Cała drżysz, może chcesz bluzę?- cicho doszedłem do dziewczyny i rozpiąłem zamek bluzy gotowy zachować się jak dżentelmen. Była naprawdę ładna, a on od ostatnich kilku dni nie przebywał w towarzystwie żadnej dziewczyny, co spowodowała wizyta Iroshiego. Z zatroskanym spojrzeniem czekał na odpowiedź dziewczyny.
Wystraszona odskoczyłam w bok i spojrzałam na człowieka zakłócającego mój spokój. Odgarnęłam z oczu grzywkę i zlustrowałam go badawczym spojrzeniem.
- N-nie dziękuję. Nie trzeba...
Mruknęłam cicho pod nosem i zmusiłam się do jakiegokolwiek uśmiechu w ramach podziękowania.

Jej nieśmiałość tylko dodała jej urody.
- Mimo to nalegam- kontynuował- sprawisz mi przykrość jeśli odmówisz mojej pomocy.

Był miły...i co z tego? Nie miałam głowy do ckliwych tekstów na podryw od których robiło się niedobrze.
- Naprawdę dziękuję ale dam sobie radę. Nie potrzebuję twojej pomocy.
Zadrżałam ponownie. To nie zimno...to coś innego... Strach płynący ze wspomnień.

Zatrzymałem się na chwilę, przez chwilę poczułem, że to co robię nie jest w porządku, zwłaszcza, iż ta dziewczyna ma prawdziwego doła. Nie wiedzieć czemu chciałem coś dla niej zrobić. Może... może dlatego, że po śmierci matki potrzebował bliskości? Nie jakiejś pierwszej lepszej dziwki. - Rozumiem...- odezwał się już trochę ciszej, chciał zapomnieć o smutku i starał się być taki jak zwykle- Może nie powinienem się wtrącać, ale czy coś cię gryzie?
Spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich... szczerość..? Zbita z tropu pytaniem odwróciłam wzrok i wbiłam spojrzenie niebieskich oczu w ziemię jednocześnie bawiąc się materiałem bluzki. To dziwne ale znowu czułam się jak dziecko nie potrafiące poradzić sobie z problemami...właśnie dlatego lubię być sama... 
- To nic takiego... po prostu..coś mi się przypomniało.. 
- "Przeszłość boli najbardziej, jest jeszcze gorsza od otaczającej nas rzeczywistości, która sama w sobie jest bolesna"- powtórzył słowa matki, po chwili zdając sobie sprawę, że zrobił to na głos- To znaczy... eh...
Uśmiechnęłam się delikatnie na jego słowa i spojrzałam mu w oczy.
- Piękne.. a zarazem straszne. Wszystko dlatego, że prawdziwe. 

- Racja. To słowa pewnej osoby, która opuściła mnie trochę za wcześnie... nigdy nie myślałem, że przypomnę sobie o tych słowach w takiej sytuacji. W ogóle to nie przeszkadzam? Widzę, że chcesz być sama i tak... nie wiem czy mogę zostać czy mam sobie iść...?- no cóż, 30 lat temu robiłem w teatrze- pomyślał szczerząc kły w duchu. Patrząc zakłopotanie w jej oczy grał dalej.
Wzruszyłam ramionami patrząc na niego.
- Jeśli chcesz możesz zostać. Przynajmniej przestanę rozmyślać... W ogóle to - wyciągnęłam do niego dłoń - Nazywam się Sumire Hirata a ty?

Uśmiechnąłem się w duchu.
- Issei- uścisnął niezwykle delikatnie jej dłoń, nie przestając patrzeć w jej oczy- Issei Sarimu. Miło poznać- sztuczny uśmiech.

- Mi również miło poznać. A teraz żegnam.
Odwróciłam się na pięcie i wyciągając z kieszeni paczkę papierosów odpaliłam jednego. Ruszyłam do jednego miejsca gdzie mogłam być sama i nie widzieć sztucznych uśmiechów. Na cmentarz.

-Hej!- zawołał za nią- Jeśli chodzi o fałsz w postaci uśmiechu, to przepraszam! Nie moja wina, że w tym stanie nie potrafię uśmiechać się szczerze- posmutniał.
Zatrzymałam się i ponownie zmierzyłam go wzrokiem.
- Posłuchaj nie potrzebuje łzawych cytatów i uścisków na pocieszenie... tylko spokoju. Jeśli masz zamiar go zniszczyć to lepiej od razu odejdź.

- Nie, chciałem po prostu pomóc- mówił- Tak się trzęsłaś, że się lekko zmartwiłem.
- Zupełnie niepotrzebnie... - kompletnie nie rozumiałam o co mu chodzi i jaki ma interes w stosunku do mnie.
- Lubię pomagać- Issei jakby czytał w jej myślach, kłamał, ale nie chciał odpuścić- A ty aż razisz samotnością, poczułem się za to... odpowiedzialny. Mam przynajmniej czyste sumienie, że spróbowałem.
Wywróciłam oczami. Lubi pomagać...? Może jeszcze świnie potrafią latać...
- Masz czyste sumienie? Wspaniale! A ja wcale samotna nie jestem, więc spokojnie nie czuj się odpowiedzialny..

-Wiesz, to nie do końca jest zależne ode mnie- powiedział z zakłopotanym uśmiechem.
- Dobrze no to co mogę zrobić żebyś zrozumiał, że jestem wdzięczna ale nic mi nie jest?
-Cóż... mogłabyś na przykład umówić się ze mną na kawę. Dzisiaj?- będąc w niepewnej sytuacji zdobył się na uśmiech, patrząc jej w oczy.
- Dobra. - uśmiechnęłam się. - Gdzie?
-Znam pewną ciekawą kawiarnie, całkiem blisko- ożywił się, widząc jej nagłą zmianę nastroju.
- Prowadź. - podeszłam do niego bliżej.
-Zatem chodźmy- dał znak by szła przodem i dołączając do niej nałożył bluzę na ramiona dziewczyny. Sam odczuwał narastający chłód. Olał go mówiąc krótko, bo pochłaniała go ekscytacja.
- Dziękuję - ruszyłam przodem poprawiając bluzę którą założył mi na ramiona.
- Gdzie dokładnie?

-Widzisz tamten szary budynek?- zbliżył się do niej pokazując palcem w wspomniane wcześniej miejsce- Zaraz za nim jest ta kawiarnia. Mówiłem, że niedaleko- uśmiechnął się.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i jak najszybciej odsunęłam się od chłopaka.
- C-chodźmy... - zarumieniłam się delikatnie i ruszyłam w stronę kawiarni.

Niespostrzeżony uśmiech wkradł się na jego twarz. To było to. Po kilku minutach dotarli na miejsce. Zajęli dwuosobowy stolik i zasiedli przy nim. Gdy przyszedł kelner Issei spytał dziewczyny co chce zamówić.
- Poproszę moccę z bitą śmietaną.
Uśmiechnęłam się na samą myśl o słodkiej kawie z dużą ilością bitej śmietany. Spojrzałam na chłopaka przede mną.

-Proszę to samo- rzucił do kelnera i odwzajemnił miłe spojrzenie. Kelner po przyjęciu zamówienia odszedł by zaraz wrócić z dużymi kubkami mocci z bitą śmietaną. - Mmm... pijasz świetne kawy- pochwalił gust.
- Nie sądziłam że ta kawa ci posmakuje... - wskazałam na niego palcem po czym wzięłam na niego trochę bitej śmietany i oblizałam go.
- Widzisz wszystko ze mną w porządku..

Zamyślił się widząc jej gest, lecz szybko wrócił na ziemię.
- Mogę cię jeszcze nie jednym zdziwić- puścił oczko do towarzyszki- Widzę widzę. I ani myślę zmieniać ten stan rzeczy- to powiedziawszy uśmiechnął się i delikatnie zbliżył swoje nogi do jej pod stolikiem.

Wzięłam na palec kolejną porcję bitej śmietany i powtórzyłam całą czynność po czym przysunęłam się do niego bliżej. Pochyliłam się nad stolikiem patrząc mu w oczy i czekając na jego reakcję.
Najpierw chciał ubrudzić jej nosek śmietaną. Jednak widząc jej zachowanie uśmiechnął się i po nachyleniu zbliżył usta do jej warg. Zawahał się przez chwilę, lecz po sekundzie delikatnie objął jej wargi swoimi.
Odsunęłam się natychmiastowo. Nie mogę...przed oczami stanął mi obraz czarnowłosego chłopaka. Wstałam i spojrzałam na niego.
- Ja nie mogę... muszę już iść..
Błyskawicznie ruszyłam w stronę akademika.

-H... Hej! Matte!- zawołał za nią i zapominając o zapłacie ruszył za nią- Co się stało?
- Nic takiego...ja po prostu nie mogę. To nie twoja wina... - Nie mogłam dopowiedzieć jednej rzeczy "jest ktoś inny". Czy faktycznie jest ktoś inny? Westchnęłam cicho i wbiłam wzrok w ziemię.
-Rozumiem... masz kogoś innego- westchnął podłamany- ja i tak.. ten no... miałem już iść i w ogóle- ze speszenia plątał mu się język.
Kiwnęłam delikatnie głową.
- Przepraszam... - szepnęłam cicho i odeszłam.

Patrzył chwilę za nią, aż znikła mu z oczu. Żałował tak zmarnowanej szansy. A co jeśli to znak? Może po śmierci mama zaczęła mnie pilnować i odganiać od złych zachowań? To do nie podobne- myślał. Do jego oczu nadeszły łzy, stłumił je i wsadziwszy ręce do kieszeni ruszył w swoją stronę.

poniedziałek, 18 maja 2015

"Wkurzający nowy i gubiący się pamiętnik, czyli jak zepsuć dzień anielicy."

-Tak, tak. Zajebiście. - Mruk​nęła do siebie przechodząc obok niewielkiej grupy aniołów, którzy obrali sobie za cel obgadywanie wszystkich wybranych w zasięgu wzroku. Minęła ich szybko nie przejmując się, że jakaś pseudo blondynka właśnie opowiadała jak to Florence potrafiła tylko stać przy tablicy z kredą w dłoni. Brunetka powstrzymała się przed złamaniem jej i tak już krzywego nosa.
Przeszła przez korytarz, starając się być jak najmniej widoczna. Czasem jej niski wzrost był niezwykle przydatny.
Wyszła na dziedziniec załamana ilością ludu przebywającą na świeżym powietrzu. Zanim się zorientowała stała całkiem sama otoczona roześmianymi grupkami i nie widzących niczego po za sobą parami. Gorzej być nie mogło. 
Tymczasem, zaraz za nią wyszedł wysoki chłopak, którego najwyraźniej nie dostrzegła. Rozejrzał się po dziedzińcu, z nikłą nadzieją zaznania spokoju od wszechobecnego na korytarzach szkoły hałasu ale niestety i tutaj nie mógł odpocząć, widząc co rusz migdalące się pary. Samo spojrzenie na nich wywoływało u niego odruch wymiotny. W pewnym momencie jego uwagę przykuła ta mała brunetka, którą na początku niezbyt się zainteresował. Stała do niego tyłem, więc postanowił wykorzystać tą przewagę. Podszedł i nachylił się do jej ucha:
- Cześć księżniczko. - Wymruczał cicho. Stary jak świat schemat, który ciągle przerabiał. Znając życie jeszcze dziś dziewczyna wyląduje w jego łóżku.

Zmarszczyła lekko brwi. Kolejny. Zaczynało ją to już nudzić. Wywróciła teatralnie oczami i cicho westchnęła. Odwróciła się, obojętnym wzrokiem przyglądając właścicielowi głosu. Ukryła fakt, iż jej się spodobał. Bardzo, ale mimo to z jej postawy można było odczuć tylko obojętność, a nawet niechęć:
- Księżniczko? Uroczo. - mruknęła​, patrząc nieznajomemu w oczy. Było w nim coś...nieważne. To pewnie skutki stresu.

Jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu:
- Mi też miło poznać. - Schował dłonie do kieszeni bluzy i zmierzył dziewczynę wzrokiem od stóp do czubka głowy. Nic nadzwyczajnego, ale też nie można było uznać ją za brzydką. Nie odsunął się, mimo niewielkiej odległości, jaka ich od siebie dzieliła. Patrzył jej w oczy i z nieznanego dla niego powodu nie mógł oderwać od niej wzroku. - Kiedy tylko cię zobaczyłem, stwierdziłem, że na pewno chętnie oprowadzisz nowego ucznia po szkole.

- Przykro mi. - Odparła z uśmiechem. Przez moment nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. - Ale nie mam czasu. Szukaj dalej. - Uśmiech zniknął z jej twarzy. Sama była nowa i nie miała pojęcia dokąd iść. A dzwonek miał zabrzmieć lada moment. Odwróciła wzrok od chłopaka i minęła go chcąc wrócić do budynku. 
On jednak nie zniechęcił się jej odmową i także ruszył ustawiając się obok niej:
- Zechciałabyś w takim razie powiedzieć mi chociaż, gdzie mam szukać sali...- Zerknął na plan, wcześniej trzymany w kieszeni spodni. -...27?
Nie miał w planach przychodzenia na dzisiejsze zajęcia. Nawet nie zabrał ze sobą plecaka, o książkach nie wspominając. Postanowił jednak w drodze wyjątku udać się na następną lekcję. Może chociaż jego klasa jakoś umili mu pobyt tutaj. 

- 27? - Powtórzyła zaskoczona numer. Po chwili przeklęła w myślach. Czyli prędko się od tego pana nie uwolni... - To...chyba drugie piętro. Też mam tam lekcje.
Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Usłyszawszy od nieznajomej, że też ma tam zajęcia, wiedział, że na pewno spędzi lekcje o wiele przyjemniej niż zakładał na początku:
- Fascynujące... - szepnął. Niespiesznie pokonywał kolejne stopnie, prowadzące na drugie piętro budynku. - Cieszę się, że będę miał okazję chodzić z taką miłą i ładną dziewczyną do klasy.

- Miło mi. - Mruknęła nawet nie zaszczycając go wzrokiem. Mimowolnie zrobiło jej się ciepło słysząc to widoczne kłamstwo. Wbiła wzrok w swoje buty aż dotarła na drugie piętro. W tej chwili rozbrzmiał dzwonek, powodując spore zamieszanie na korytarzu. Poczęła przepychać się miedzy uczniami.
- Kłopotliwe...- Mruknął, widząc bezładny pośpiech panujący dookoła. Jednocześnie zauważył nieobecność jego niskiej towarzyszki, która prawdopodobnie została staranowana przez panoszące się bydło...Równie głupi co krowy, choć mniej przydatni. Zarówno ludzie jak i ta hołota, będąca niby bardziej inteligenta od człowieka, znana także jako anioły i demony, byli tak naprawdę warci siebie nawzajem. Potrafili tylko niszczyć życie sobie i innych istnień prowadząc do powszechnie panującego cierpienia...a krowy przynajmniej dawały mleko. Kiedy udało mu się wyłapać wzrokiem zgubę, przerzucił ją sobie przez ramię i jak gdyby nigdy nic przedarł się przez tłum uczniów. W momencie, kiedy uznał za bezpieczny, postawił dziewczynę na ziemi.  
- Dz-dzięki. - Wydukała. Tego się nie spodziewała. Szybko wyrzuciła tę myśl z głowy, czując, że lada moment, a jej policzki pokryją się szkarłatem. Nigdy nie cieszyła się tak na widok nauczyciela francuskiego. Drobny anioł otworzył drzwi i wpuścił klasę do środka, mówiąc coś, że idzie po dziennik. Flo wparowała do klasy i tradycyjnie zajęła przedostatnią ławkę pod oknem. Ezekiel nawet nie rozglądając się po sali, minął innych uczniów i usadowił się na krześle, należącym do ostatniej ławki pod oknem. Ignorując cały świat, postanowił zainteresować się krajobrazem za oknem, dopóki nauczyciel nie wróci i nie każe mu się przedstawić. Czuł na sobie spojrzenia, jednak nie miał ochoty na nowe znajomości, zwłaszcza jeśli miał być obiektem zainteresowań zdesperowanych dziewczyn, śliniących się na jego widok.  
Wyjęła z torby zeszyt z podręcznikiem, który otworzyła tylko raz by sprawdzić jego zawartość. Z nudów wyjęła pamiętnik i zaczęła coś kreślić na jednej z ostatnich stron. Nie dane jej było nadać jakiegoś konkretnego kształtu liniom gdy dłonie na jej ławce oparła pseudo blondi z krzywym nosem.
- Daj zadanie. - Zaczęła​ dość władczo. Myśli, że jak jest siostrzenicą archanioła to może wszystko.
- Spieprzaj. - Florence nawet nie podniosła wzroku na koleżankę, błądząc długopisem kilka milimetrów. Blondynka zmieszała się widząc opór.
- Nieładnie tak przeklinać. - Mruk​nęła, po czym dostrzegła demona ławkę dalej. Odgarnęła włosy za ramię, uśmiechnęła się zalotnie i zatrzepotała rzęsami. Flo prychnęła cicho czując bijącą od koleżanki żenadę.

Chłopak odwrócił wzrok od okna krzyżując spojrzenie z uśmiechającą się do niego blondynką. Chcąc uniknąć rozmowy z nią, nachylił się w stronę siedzącej przed nim dziewczyny:
- Nie mogę się doczekać, kiedy powtórzymy wczorajszą noc. Byłaś niesamowita. - powiedział na tyle głośno, aby uczniowie z sąsiednich ławek mogli to wyraźnie usłyszeć. Objął ją ramieniem i schował twarz w jej szyi nie chcąc parsknąć śmiechem.

Rozszerzyła powieki, dokładnie analizując co przed chwilą dureń za nią powiedział. Zignorowała zainteresowane lub pogardliwe spojrzenia klasy. Blondynka odeszła mordując anielicę wzrokiem. Flo dotknęła dłonią policzka chłopaka, przez chwilę zapominając co miała zrobić. Odepchnęła go od siebie. Lepiej będzie go ignorować, przy odrobinie szczęścia się odczepi. Drzwi otworzyły się a do klasy wszedł nauczyciel języka francuskiego, a zarazem wychowawca klasy. Ezekiel nie zaszczycił wychowawcy spojrzeniem skupiając swoją uwagę na siedzącej przed nim brunetce. Przejechał palcami po policzku, na którym wcześniej spoczęła dłoń dziewczyny a jego twarz przyozdobił szeroki uśmiech. Jak tylko na nią spojrzał, wiedział, że zapewni mu rozrywkę, której potrzebuje.
Wychowawca po wymamrotaniu powitania, zaczął sprawdzać obecność. Już moment później, z ust nauczyciela padły imię i nazwisko nowego ucznia. Jednocześnie wzrok prawie całej klasy spoczął na Ezekielu, który niechętnie ruszył swoje cztery litery i wstał z krzesła:
- Nie przyzwyczajajcie​ się do mojego widoku, bo nie mam zamiaru długo tu zabawić... Ale dla ładnych i ciekawych dziewczyn zawsze znajdę czas. - Uśmiechnął się krótko i ponownie usiadł, zaczynając odliczać minuty do końca lekcji. Przy okazji, ukradł jakiemuś chłopakowi długopis, który wykorzystał do dźgania siedzącej przed nim dziewczyny w plecy.

Nauczyciel szybko dokończył sprawdzanie obecności, po drodze wyczytując jej nazwisko. Jedynie mruknęła ciche "obecna" bardziej zajęta przeklinaniem wifi. Uparcie ignorowała irytującego kolegę, bazgrając coś na tylnych kartkach zeszytu, który spoczywał na jej kolanach. Gdy belfer odwrócił się by zapisać temat, wykorzystała okazję i odwróciła się do Ezekiela, mrożąc go swoimi brązowymi oczami. W pierwszej chwili napotkała jego wzrok, a serce minimalnie szybciej jej zabiło.
Chwyciła za długopis, ale nie wyrwała go z jego rąk.
- Możesz się odwalić?

- Dla ciebie księżniczko mogę zrobić wiele rzeczy... - Przybliżył się do niej tak, że ich nosy stykały się ze sobą, a usta dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów. Ścisnął mocniej długopis, gdyby Florence wpadło do głowy aby odebrać mu jego ukradzioną własność. - Jesteś pewna, że chcesz abym się odwalił? Nie wolałabyś, żebym zrobił dla ciebie coś innego...?
Za blisko...za blisko...stanowc​zo za blisko! Gdyby nie fakt że szybko myślała, kto wie jakby się to skończyło. Rumieńce i tak wpłynęły na jej policzki. Szybko zatkała mu usta ręką, a na jej twarz wpłynął wredny uśmieszek.
-Możesz też się zamknąć.

Ezekiel odsunął dłoń dziewczyny:
- Mogę się zamknąć... - przybliżył się, jakby z zamiarem pocałowania Flo, lecz zamiast na jej ustach, jego wargi spoczęły na zarumienionym policzku brunetki muskając go delikatnie. Po chwili odsunął się, ciągle trzymając jej drobną dłoń, a jego twarz wpełzł lekki uśmiech - ...w końcu do takich rzeczy nie potrzeba słów.

Patrzyła na niego zdumiona, nie mogąc z siebie czegokolwiek wykrztusić. Dlaczego praktycznie zupełnie obcy jej chłopak tak na nią działał. Dlaczego miała ochotę dosłownie utonąć w jego brązowych oczach? Dlaczego tak ją pociągał? To było...irytujące​, nawet bardzo, kiedy kompletnie nie rozumiesz swoich uczuć i reakcji. Pragnień, które domagały się tylko jednego...
- Panno Lawliet, Panie Balzac. Przeszkadzam wam? - głos nauczyciela był dla niej zbawienny. Szybko wysunęła swoją dłoń z jego ciepłego uścisku i odwróciła się w stronę tablicy

Ezekiel obdarzył nauczyciela nienawistnym spojrzeniem i prychnął, wyraźnie zirytowany tym, że ktoś śmiał mu przeszkodzić. Spojrzał na chłopaka siedzącego obok i pożyczył od niego kartkę, którą zapisał dużymi literami ułożonymi w zdanie: Kopnij mnie. Wyjął gumę z kieszeni spodni i zaczął żuć. Do końca lekcji nie zaczepił Flo pozwalając jej trochę ochłonąć.
Dzwonek zadzwonił akurat w chwili dyktowania przez belfra zadania domowego, jakim miało być wypracowanie z języku francuskim. Flo uśmiechnęła się od razu, czując, że kolejna szóstka wpłynie jej do dziennika. Wstała i spakowała się pośpiesznie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w bibliotece. Kujon, można by było powiedzieć, lecz ona po prostu lubiła książki. Ruszyła w kierunku wyjścia, nie zwracając uwagi na nowego, ani też na to, że na stoliku pozostawiła swój pamiętnik.
Ezekiel wstał z ławki i ruszył w kierunku drzwi, lecz zawrócił, żeby zabrać ze stolika zeszyt, należący do Flo. Nie przyglądając się mu dokładniej, podbiegł do belfra nim wyszedł z sali lekcyjnej i poklepał go po plecach:
- To były bardzo pouczające zajęcia psorze. - Uśmiechnął się do niego i wyszedł zadowolony klasy. Nauczyciel, zdziwiony zachowaniem chłopaka, odprowadził go wzrokiem, po czym sam wyszedł i ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego​. Ezekiel zaś przeglądał w tym czasie pamiętnik anielicy. Usłyszawszy hałas, podniósł wzrok, aby ujrzeć nauczyciela francuskiego, zbierającego niezłe baty od demonów. Zerknął na przyczepioną gumą do jego pleców kartkę i uśmiechając się triumfalnie, po czym powrócił do odszyfrowywania kolejnej strony z pamiętnika Florence.

Przeszła dystans między klasą na biblioteką bocznymi korytarzami, chcąc uniknąć tłumów, krzywych spojrzeń i wrednych uśmiechów. Nie śpieszyła się, ale też nie szła wolno. Następną lekcja miał być w-f ale postanowiła, że odpuści sobie tym razem. Weszła po schodach na kolejne, może piąte, może szóste piętro. Pchnęła drzwi biblioteki i przywitała się ze starsza anielicą. Natychmiast znalazła się miedzy regałami, palcami przesuwając po brzegach romansideł, encyklopedii, słowników, średniowiecznych​ tomisk i powieści fantastycznych. Zanim się obejrzała zdążyła dojść w głąb pomieszczenia. Było tu cicho, tak przyjemnie cicho...i bezpiecznie.
Nigdy nie miała domu, przez lata tułając się z miejsca w miejsce. Catter, Paryż, Szwajcaria, Berlin, Warszawa, Niebo, Izrael, Nowy Jork, Londyn...wszędzi​e byla tylko przez chwilę i nigdzie nie zaznala spokoju. Akademia też nie należała do miejsc które nazwałaby domem, ale posiadala jego namiastkę. To miejsce.

Mimo niewielkiej znajomości francuskiego, chłopak rozumiał większość do tej pory przeczytanego zeszytu. Gdy był młodszy, często odwiedzał Francję, ze względu na zamiłowanie jego ojca do tego kraju. Taki stan rzeczy zmienił się, kiedy Ezekiel postanowił zaczerpnąć wolności, którą cieszy się do dziś. Właścicielka pamiętnika nie miała tak dobrze, jednak nie było mu jej żal. Każdy miał ciężkie życie. Ona po prostu nie była wyjątkiem. Tak myślał...a przynajmniej chciał, gdyż geny ojca znów dawały mu o sobie znać. Współczucie, chęć pomocy i inne "bezużyteczne" uczucia, były głęboko zakopane i pragnął, by na zawsze pozostało ledwie nasionkiem, które nigdy nie wykiełkuje. Nie chciał znów być słaby...jak jego nie do końca zdrowy na umyśle ojciec. Przemyślenia tak go pochłonęły, że nie zauważył, kiedy stał na środku biblioteki szukając kserokopiarki. Miał już plan odnośnie pamiętnika a do wprowadzenia go życie, potrzebna była już tylko sama Flo. Jego twarz przyozdobił szatański uśmiech, przez który uczniowie stojący blisko niego, odsuwali się, jakby w strachu, że sam kontakt z nim doprowadzi do śmierci.
Nie potrafiła się zdecydować, za co wziąć się tym razem. Przeczytała już sporo książek, ale przeczytanie tutejszych zbiorowisk zajmie jej co najmniej kilka dekad. Z nogi na nogę chodziła między pułkami aż opuściła labirynt, natrafiając na pierwsze osoby. Całe szczęście została zignorowana, więc mogła spokojnie ruszyć dalej. Wzrok utkwił jej jednak w Ezekielu, a raczej na zeszycie, który trzymał w dłoniach. Natychmiast zajrzała do torby i poczuła, że zaraz dostanie zawału. To był jej notes. Jej pamiętnik. To nie były tylko puste kartki, zawierały ją samą. Tą Florence, którą nie umiała być na co dzień, a chciała. Każde jej wspomnienie, każda krzywda i każda powstrzymana łza.
Podeszła do niego i zgromiła wzrokiem.
-Oddaj mi to.

- Witaj księżniczko. - Uśmiechnął się do brunetki. - Oczywiście, że ci to oddam. Po to właśnie tu przyszedłem... - wyciągnął rękę w stronę Flo, jakby z zamiarem oddania jej zeszytu, ale szybko odsunął dłoń i schował za plecami:
-...jednak nie za darmo.

- Nie mam całego dnia. Mów czego chcesz.
- Jaka oschła...jeśli będziesz taka niemiła, to jeszcze zacznę się ciebie bać i co wtedy? - Odparł wciąż uśmiechając się do niej. - Przechodząc do rzeczy...ty chcesz odzyskać pamiętnik a ja chcę rozrywki. Dlatego zostaniesz moją niewolnicą.
-...słucham? - Zdębiała - Posrało cię?
- W żadnym wypadku. Będziesz wypełniać moje polecenia a jeśli będziesz się dobrze sprawować, ja będę oddawał ci części pamiętnika. Uważam, że ten układ jest odpowiedni. Oczywiście nie musisz się godzić! Tylko wtedy...przypadkiem...mógłbym rozwieść strony z twojego pamiętnika po całej szkole.
- T-Ty... -zaczęła ​ale już nie skończyła. Nie miała na niego określenia, po prostu nie miała. Znowu miała dać się ośmieszyć? Być zabawką? Wiadomo jakie będą te polecenia, a jej dziewictwo było jej niezwykle miłe. Ale z drugiej strony...gdyby ktoś, ktokolwiek przeczytał ten pamiętnik...sama​ nie była pewna, co by zrobiła.
Dla kogoś mogłoby się to wydawać dziwne, ale...te kartki były wszystkim co miała, były dla niej ważne ...na tyle ważne by...
- Zgoda. - Wydukała patrząc w podłogę, jednocześnie po raz kolejny w swoim stanowczo-za-dłu​gim-życiu nabrała do siebie obrzydzenia i pogardy.

Ezekiel spojrzał na kserokopiarkę i uznał, że później zdobi kopie notatnika, po czym skierował wzrok na Flo:
- Znajdę cie, kiedy będziesz mi potrzebna księżniczko, a na razie możesz odejść. Liczę na to, że będziemy się dobrze bawić. - Posłał jej uśmiech i wyszedł z biblioteki obierając sobie za kierunek swój pokój. Musiał odpowiednio uczcić pierwszy udany dzień w szkole. Na samą myśl a jutrzejszym dniu, był podekscytowany i...podniecony.

czwartek, 14 maja 2015

Najważniejszy w każdym działaniu jest początek


Ściskałam w ręku zapasowy klucz do pokoju, a echo moich kroków roznosiło się po pustym korytarzu.
Miałam nadzieję, że ten cały pan przewodniczący śpi, albo gdzieś wyszedł. Toteż ucieszyłam się, kiedy po przekręceniu klucza w zamku i uchyleniu drzwi, okazało się, że pokój świeci pustkami. Ucieszyłam się widząc swoje rzeczy w tym samym miejscu, co je zostawiłam.Na szczęście Akira był tak leniwy, że nawet nie zajrzał. Poza tym nosiłam ją zamkniętą na kłódkę z białego złota. Miałam ja od kilkudziesięciu lat, o ile dobrze pamiętam podpieprzyłam ją jakiemuś bogatemu truposzowi. Rozejrzałam się teraz po wnętrzu tych  czterech ścian. Nic nadzwyczajnego: kilka półek, biurko, łóżka... najwyraźniej pokoje tutaj są trzy osobowe. Ughh... mam nadzieję, że nie trafię na jakieś puste lalunie w damskim akademiku. Mam nadzieję, że w ogóle tu takich nie ma... ponoć nadzieja umiera ostatnia. Skierowałam się do łazienki. 
Kiedy już byłam umyta założyłam na siebie białą koszulę i położyłam się w łóżku, które nie wyglądało tak, jakby ktoś leżał na nim tysiące lat.
Ciekawe ile ten Akira ma lat... 
Kiedy zasypiam moje włosy stają się brązowe, ponieważ jestem w stanie spoczynku. Pod wpływem jakichś silnych uczuć spowodowanych snem mogą uzyskać przytłumiony kolor- tak powiedziała  mi Modifier. No cóż, nie widzę się kiedy śpię.


Moje życie jest naprawdę długie, nie mam pojęcia ile mam lat. Czasami śnią mi się scenki z mojego nędznego żywota...

Mój bat uderzył jednego z niewolników w plecy, pozostawiając po sobie stróżkę  krwi.
-Ruszać dupy!- ryknęłam. 
Posuwaliśmy się zbyt wolno, musieliśmy zdążyć na dzień Wielkiego Handlu. Gdybym nie pojawiła się ze świeżą krwią moi zleceniodawcy mogliby zacząć we mnie wątpić. I znowu miałabym pod górkę, jak każda kobieta, która próbuje wybić się wśród mężczyzn.
-Pani nie tłucz ich tak, im gorzej będą wyglądać...
- Tym mniej za nich dostaniemy... Myślisz, że tego nie wiem!?- naskoczyłam na niego.
-Wybacz.- pochylił czoło i odjechał do tyłu.
Kazałam Modifier, która przekształciła się w pegaza i ukryła skrzydła, pojechać przodem. 
- Jadę pierwsza, pilnuj ich Keisuke! 
Kątem oka zauważyłam, jak chyli czoło. Tymczasem Modifier pędziła co tchu. 
Dojechałam do celu, na godzinę przed resztą. Poszłam umyć się nad rzeką i upięłam wysoko włosy. 
- Co będzie, jak już ich sprzedasz?- zagadnęła mnie wróżka, już w swojej normalnej formie.- Nie znudziło ci się jeszcze? 
- Nie wiem, może jakaś wojenka? Poprzeszkadzamy sobie trochę... A może kolejna wyprawa po niewolników. Nie wiem. -wzruszyłam ramionami, założyłam rękawice, chwyciłam bat i po chwili stałam przed karczmą. 
Tutejsi myśleli, że Modifier to moje dziecko, jedynie Keisuke i 2 innych demonów z mojego oddziału znali
prawdę.
-Pani! Prowadzisz licytację?- zawołał do mnie Keisuke. 
Skinęłam jedynie głową, a kiedy przechodziłam obok kobiet i mężczyzn zniewolonych przeze mnie samą dostrzegłam bruneta, o dumnym spojrzeniu i wymuskanym profilu. 
-Dajcie go!- rozkazałam. Przyjrzałam się mu z bliska, spodobał mi się.- Jesteś mój.- rzekłam z naciskiem. 
Zaśmiał się i splunął na ziemię obok mnie. 
-Prędzej zginę. 
-Da się załatwić.
Stałam na podeście i wykrzykiwałam coraz wyższe ceny, za pojmanych ludzi. Kiedy został tylko brunet kobiety zaczęły się o niego zabijać. 
-10 złotych monet! 25! 50!- przekrzykiwały się. 
-100...- mój mieszek ze złotem wylądował pod jego nogami.-Jesteś mój- powiedziałam bezgłośnie. 
Kiedy zbliżałam się do niego widziałam przebłysk strachu w jego oczach, co było dla mnie... podniecające... 

Obudziłam się wypoczęta i sama... nie wiem, czy głupek Akira pojawił  się w nocy, czy nie...
Założyłam mundurek: czarną spódniczkę w kratkę, turkusowy krawat, czarne zakolanówki i białą koszulę, która powinna być czarna, ale podobała mi się biała i chuj. Chwyciłam swoją czarną torbę i ruszyłam na nudne lekcje... Przypomnijcie mi... czemu ja przyszłam do Akademii?
Po 4 godzinie miałam dość, okazało się, że dość sporo wiem o historii i mogę zostać kujonem, ale czułam, że mój mózg miał dość. Wyszłam przed budynek i ruszyłam w kierunku kilku drzew. Wrzuciłam torbę na gałąź, ale ta się złamała i torba spadła.
-Kurwa- przeklęłam. 
Rzuciłam jeszcze raz, tym razem zatrzymała się na bardziej wytrzymałej gałęzi, po czym sama zaczęłam się wspinać. Usadowiłam się wygodnie w  koronie, zakryta liśćmi, zamknęłam oczy i zaczęłam drzemać.
Jak zwykle podczas lekcji spałem oparty o komin, na dachu męskiego akademika. Nagle usłyszałem czyjeś przekleństwo. Odwróciłem głowę w stronę dochodzącego mnie dźwięku. Jakaś laska gramoliła się na drzewo. Wypięła się lekko, a że miała krótką kieckę, tyle wystarczyło bym zobaczył jej tyłek. Kiedy odwróciła się twarzą do mnie od razu ją poznałem. To ta dziewczyna, która leżała w deszczu półnaga i wyglądała całkiem słodko, kiedy była na mnie zła, bo wyrwałem ją ze snu o jakimś księciu z bajki... no bo o tym zazwyczaj śnią kobiety, nie? Pamiętam, co jej powiedziałem. Niby teraz było inaczej, bo była bardziej ubrana i spała schowana, ale tak się nudziłem...
Przemieniłem się w demona, rozłożyłem skrzydła, a kiedy już byłem nad drzewem znowu przybrałem swoją ulubioną formę i spadłem na drzewo. Usiadłem na tej samej gałęzi i przez chwilę po prostu na nią patrzyłem.
Nie poruszyła się, a ja bezwstydnie przeszedłem do działania. Jedną rękę położyłem jej na kolanie i sunąłem nią, powoli w górę, podczas kiedy druga wylądowała na jej piersi, nachyliłem się nad nią i wyszeptałem:
-Hej Iris...
Ona, tylko wygięła się w łuk i przylgnęła do mnie. 
Matko ta kobitka jest taka łatwa...
Moja ręka już prawie była w jej majtkach.
-Caligo -wyszeptała- jesteś idiotą!
Otrzymałem uderzenie w twarz i po chwili leżałem na ziemi. 
Zeskoczyła wprost na mnie, jej nogi były po obu stronach mojej głowy. 
-Co ty sobie kurwa wyobrażasz?!- jej włosy stały się fioletowe... ciekawe... 
-Ostrzegałem Cię...- zacząłem się bronić.
Przycisnęłam mu stopą szyję. 
-Zrób coś takiego jeszcze raz, a wyrwę ci jaja i każę zjeść! Rozumiesz!?- kopnęłam go w żebra dla podkreślenia swoich słów, rozłożyłam skrzydła i odleciałam.
-Wiedziałem, że będzie zabawnie- zaśmiałem się. 
Wróciłem na swoje miejsce na dachu, pamiętając wkurw na twarzy Iris i pomyślałem, że jeszcze jej nie zostawię. 

Skończyłam to wreszcie.. uff xD 



środa, 13 maja 2015

„Oderint, dum metuant- niech nienawidzą, byleby się bali”- Caligo


Imię: Caligo (ciemność)

Nazwisko: Po prostu Caligo... i Koniec

Wiek: 118

Data urodzenia: 12.02.

Pochodzenie: Wielka Brytania, Londyn

Rasa: Oświecony demon

Partnerka: Kobiety są zbędne na tym świecie, anielskie zwłaszcza. Nie mam.

Broń: Łuk Jest wykonany ze złota, które jest sprężyste w magiczny sposób. Majdan przedstawia kobietę zaplątaną w swoje długie włosy, które jednocześnie stanowią ramię łuku. Strzały również są złote, nie mają zwyczajnych lotek, tylko długie pióro w w różnych kolorach (7).

Wygląd jako demon: Moje włosy stają się srebrne, z pleców wyrastają duże, nietoperze skrzydła, a na głowie pojawiają się rogi. Oczy zmieniają się na złoto-pomarańczowe. Wyostrzają mi się zmysły, niestety moje uszy zmieniają się w elfie. W tej formie na moim ciele pojawia się zbroja odsłaniająca moją klatę, na której jest wypukła czacha. To nie tatuaż, po prostu tam jest. 

Wygląd jako człowiek: Lubię siebie w tej postaci, dlatego częściej zobaczycie mnie w garniaku, czarnych włosach i z zielonymi oczami, niż w płomiennej zbroi. O ile mnie zobaczycie... Wzrost zawsze ten sam ok 1.9 m. Na plecach mam tatuaż anioła... nie pytajcie. 


Charakter: Trzymam się na uboczu. Jestem ironiczny, nie obchodzą mnie inni, często obijam się po kontach i śpię.


Zainteresowania: Obserwuję wszystkich dookoła, kiedy nawet nie mają o tym pojęcia. Takie zajęcie. Nie wymieniam się i nie sprzedaję posiadanych informacji. Zajmuję się tym dla zabicia czasu. Mówię tak jakbym na coś/ kogoś czekał? Czekam tylko na swoją śmierć... i na NIĄ. 


Historia: Ile masz czasu?  Zacznę od początku, od mojego powstania. Ważnym faktem jest chyba, iż powinienem być aniołem. Zdziwieni? Cóż, ja byłem. Kiedy to pewna anielica uwiodła mnie wmawiając mi, że mnie kocha i jest sposób, abyśmy byli razem... na zawsze. Nie uwzględniła jednak, w swoich planach co się wydarzy jeśli się dowiem. Otóż pewnego dnia przyszedł do mnie pewien anioł i powiedział mi prawdę. Z początku nie uwierzyłem. Wiecie szczenięca miłość itd. Ale zapytałem o to kiedy znowu się ze mną spotkała. Zaczęła panikować, aż w końcu zmusiłem ją żeby mi wszystko wyśpiewała. Aniołów jest coraz mniej, a o kolejne demony nie trudno. Łatwiej przecież jest być złym. Ona chciała, cytuję: "sprowadzić mnie na właściwą drogę". Kiedy zostałbym oświeconym aniołem zwyczajnie straciłaby zainteresowanie i poszła działać dalej w "słusznej sprawie". Znienawidziłem ją za to. Poprzysiągłem sobie zemstę, w postaci śmierci z jej własnego łuku, który jej ukradłem. Zginie w męczarniach. Jednak odkąd znam prawdę zaszyła się pod ziemię, kiedy widziała jak zamiast w anioła zmieniam się w demona uciekła ze strachem w oczach. Osobą, którą kocham najmocniej jest kobieta, której śmierci pragnę jeszcze bardziej.

Po latach poszukiwań zrobiłem sobie przerwę i zagnieździłem się w Akademii.

Ale początek....

Swoje dzieciństwo zaliczam do udanych. Kochający rodzice, pieniędzy pod dostatkiem, więc zawsze miałem to czego chciałem. Niestety, kiedy miałem 15 lat rodzice zginęli w dziwnych okolicznościach. Byłem pewien, że zrobili to "źli" ludzie, okazało się, że to moi rodzice byli tymi złymi i sprzątnęły ich służby specjalne, a mnie zostawili samemu sobie. Stałem się  niepewnym siebie dzieciakiem z depresją. Wszystko w co wierzyłem stało się kłamstwem. Nigdy nie dowiedziałem się za co i z czyjej ręki zginęła moja jedyna rodzina. Rok później, kiedy leżałem w rowie i czekałem na śmierć zauważyła mnie jakaś kobieta. I tak dzięki ładnej buźce zostałem ocalony od samotnego zgonu w brudnym rowie. Przeżyłem by zostać męską dziwką tej kobiety. Nie narzekałem. Dopóki nie pojawiła się ta przeklęta anielica. Rozkochała mnie w sobie i perfidnie oszukała. Takie potwory, w ogóle nie powinny zwać się aniołami. Od tamtej pory jej śmierć stała się moim priorytetem. Chciałem patrzeć, jak umiera w moich ramionach, przeze mnie. Rostin...blask... chcę być tym który Cię zgasi. Celowo wybrałem to imię. Ciemność i blask...

Pupilek: Tygrys szablozębny Te istoty wyginęły dawno temu. Mój jest prawdopodobnie ostatni. Znalazłem go w jaskini na bezludnej wyspie, nie pytajcie co JA tam robiłem, był mały głodny i pewnie by umarł gdyby nie zjadł mi całego jedzenia wtedy. Ma niebieskie oczy, 2 dodatkowe ostre kły, i pokaźną grzywę. Poza tym lubi drapanie za uchem. Pieszczoch. *lekki uśmiech* Ma na imię Vetus- Stary. 


 Po prostu odejdź. Jak wszyscy. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ta da!

Skończyłam Kp swojej drugiej postaci, mam nadzieję, że choć troszku się Wam podoba :)

Zachęcam do pisania notek, ponoć fajnie się ze mną pracuje. :D
GG 22730022 




The Family can't be chosing.

Iroshi zatrzymał się przed akademikiem. Był już późny wieczór, jednak wiedział, że jego krewniak jeszcze nie śpi. Stał tak chwilę zastanawiając się, czy to najlepszy pomysł. Minęło już 120 lat od Jego narodzin, a ja zjawiam się dopiero teraz- pomyślał. Zamknął oczy wzdychając przez uchylone usta. Zdjął rękę opieraną dotychczas o biodro i zmusił się do kroku przed siebie. Jak mus to mus. Gdy miał już wejść do środka usłyszał delikatny głos z lewej. Obejrzał się z obojętnym jak zwykle wzrokiem i czekał na słowo od dość niskiego anioła.
-Szukasz tu czegoś?- spytał anioł nieufając nieznajomemu.Iroshi stanął luźno przodem do niego poczym odparł.-Kogoś. Zastałem Issei?- spytał. Nie miał ochoty z byle powodu walczyć z kimkolwiek, więc starał się być miły. Choć jego demoniczna forma wcale w tym nie pomagała.
-Issei? Eem.. ten nowy? Niedawno go widziałem przy jeziorze, więc tu go nie znajdziesz- odpowiedział anioł, również chcąc uniknąć pojedynku. Wskazał mu drogę, a Iroshi ruszył w wyznaczonym kierunku bez słowa podziękowania.
Issei siedział na skale, przy brzegu jeziora. Miał uzbieranych kilka kamieni, którymi tworzył kaczki na tafli spokojnej wody, zniekształcając przy tym odbicie księżyca. Nie był sam. Będąc w postaci ludzkiej gościł na swych kolanach wyjątkowo ładną, ludzką nastolatkę. Szeptał jeh miłe słówka do ucha chcąc jeszcze tego samego dnia wylądować z nią w łóżku. Był w ludzkiej postaci, lecz to chyba wiadome.
Z miłej atmosfery wyciągnęło trzask suchych gałązek kilkanaście metrów od nich. Czułe uszy Issei szybko zareagowały i ten obejrzał się w stronę dźwięku. Ujrzał ciemnowłosego chłopaka, o niebieskich oczach oraz nudnym wyrazie twarzy. Widząc jak ten zatrzymuje się i patrzy na nich dziwi się. Nie.. nie patrzy na nich. Patrzy na Niego.
-Kto to jest?- dziewczyne ogarnął niepokój. Issei uciszył ją szeptem.-Czego chcesz?- zawołał. Czuł, że to demon, jednak nie chciał teraz walczyć. Wyrwał zbyt ładną dziewczyne. Jeśli przybysz w ogóle po to tu przyszedł.
-Porozmawiać- odparł Iroshi.Issei zdziwił się, jednak nie przejął zbytnio. Jakby chciał walczyć, to by zaatakował. Olał temat mówiąc krótko- Przyjdź kiedy indziej.
-Porozmawiamy teraz- Iroshi nadal nieprzejęty skupił na sobie lekką irytację krewnego.Issei ponownie spojrzał na przybysza- Mam ci dać w morde czy sam się zmyjesz?- tym podejściem zmartwił trochę dziewczynę, którą ogarnął dreszcz.
Iroshi przez chwilę nie odpowiadał. Porywczy- pomyślał- Jak jego matka. -Chcę tylko pogadać, co nie zmienia faktu, że porozmawiamy dzisiaj.
Issei wiedział już, że koleś nie odpuści, więc poirytowany ruchem ręki złamał kark dziewczynie i wrzucił do wody, poczym zeskoczył ze skały.
Przybrał formę demona, jego skóra poszarzała razem z włosami. Wyrastające z pleców ogromne skrzydła zniszczyły jego bluzkę.
-Broń się- polecił i natarł na przybysza. Iroshi w ostatniej sekundzie przed ciosem znalazł się za plecami Issei, złapał go za bark i cisnął w skałę, na której wcześniej flirtował Issei.
Głuchy odgłos pękania skały i bolesne chrząknięcie przez Issei.
-Chcę tylko pogadać- powtórzył. Issei był szybki, ale niewystarczająco​ w porównaniu z Iroshim.
W końcy jaka różnica wieku.-Kim ty do chokery jesteś?!- Issei wygrzebał się z gruzów i rozruszał bolący barek.
-Iroshi. Iroshi Sarimu- zabrzmiał po chwili Iroshi. Issei zamarł na dźwięk tego nazwiska.
-Sarimu?- powtórzył- Dlaczego przedstawiasz się moim nazwiskiem śmieciu?!- Issei wkurzał się jeszcze bardziej.
Iroshi nie reagował. Issei po chwili wytrzeszczył oczy- Iroshi.. Ten Iroshi?- mówił.
-Więc jednak ci o mnie mówili- zauważył starszy Sarimu.
-Ciesze się, że cię widzę. Mam okazje skopać ci dupsko za to co zrobiłeś!- rzucił się na niego w locie. Iroshi sprawnie unikał ataków szponami.
-Uspokuj się, Issei!- krzyknął Iroshi. Trzy szpony przejechały po prawym policzku Iroahiego, zostawiając krwawiące ślady.
-To przez ciebie moja matka z ojcem musielu uciekać z kraju! Sprowadziłeś na nich los uciekinierów. A na reszte rodziny to, co zaraz sam ci dam. Śmierć!- krzyknął Issei kopiąc w brzuch Iroshiego, ten poleciał w tył, jednak zatrzymał się szurając stopami po ziemi.
-To nie tak, jak wszyscy mówią! Jestem niewinny!- wrzasnął Iroshi machając ręką na bok.
-Bezczelny!- Issei wzleciał kilka metrów w górę, poczym natarł na Iroshiego.
Iroshi zmienił się w demona. Od łokci do palców wyrosły gęste czarne pióra, od kolan do stóp to samo. Ogon wydostał się ze spodni, a skrzydła podarły t-shirt. Issei wstrząsnął się na widok jednego białego, drugiego czarnego skrzydła. Iroshi wykorzystał to i nacierając na niego złapał go za gardło i lądując z nim na ziemi daleko za plecami Isseiego cisnął nim po ziemi jeszcze kawałek dalej.
-Wysłuchasz mnie w końcu, czy nie?- uspokoił się Iroshi.-Czego mam słuchać do cholery?- spytał Issei w nerwach.-Prawdy- odparł Iroshi- Prawdy o rodzie Sarimu, i o twoim wujku.. o mnie. Issei nie wiedział już co ma robić, więc słuchał. -Nasz ród zawsze chciał władzy. Podbijaliśmy inne rody, okradaliśmy. Pewnego dnia zostaliśmy przyłapani, więc zabiliśmy świadków. Sprawcy umyli ręce i wszystko spadło na mnie. Byli gotowi na taką sytuacje. Kazano się mnie pozbyc, musiałem zniknąć. Na długo. Issei słuchal w ciszy, więc Iroshi kontynuował.-Niestety, przyłapali nas właśnie ci przyjaciele, których to rzekomo zabiłem. Aria, twoja matka- Issei drgnął na dźwięk imienia matki- i przy okazji moja siostra, kazała mi uciekać. Nie chciałem, ale byłem zmuszony. Sama bedąc z tobą w ciąży i z mężem musieli opuścić ziemie Sarimu, z po.wodu pokrewieństwa ze mną, "zdrajcą". Nie mogłem już ich potem odnaleźć. Udało mi się to dopiero w dniu twoich narodzin. Jednak twoja matka była w tedy tak szczęśliwa.. nie chciałem wraz ze swoim przybyciem psuć tego szczęścia. Przyszedłem do ciebie bo.. sama mnie odnalazła. -Co?- Issei miał wrażenie, że czegoś nie rozumie- Przecież matka siedzi w domu, jak zawsze. -Widzisz Issei, jestem tu, bo twoja mama..- urwał- Nie żyje. Zapadła cisza. Ostatnie słowa wywołały ciszę. Słychać było jedynie szum wiatru, targający ich włosy.-C.. co...?- odezwał się po chwili Issei poczym przełknął ślinę. -Przykro mi...- niemalże wyszeptał Iroshi.-Ty.. Ty kłamiesz- oznajmił niedowierzając. -Niestety, ale taka jest prawda- powtórzył Iroshi- Poznając ból po śmierci bliskiej osoby, możesz lepiej zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość. Ból i smutek, to nasza rzeczywistość. Jako rodzina powinniśmy... -Nie mów mi o rodzinie- Issei przerwał mu uderzając go w twarz i ciskając nim kilkanaście metrów dalej. Tylko tyle, gdyż po kilku przewrotach w locie rozpostarł skrzydła i zatrzymał się w powietrzu. -Zrozum Issei! Powinniśmy trzymać się razem!- ryknął Iroshi. -Shinee..!- wydarł się Issei lecąc w strone Iroshiego. (Shine- jap. zdychaj)*-Ehh..- Iroshi zacisnął szczęki, poczym zasłonił się przed uderzeniem swoim czarnym skrzydłem. Po chwili znalazł się za plecami siostrzeńca i wgryzł mu się w kark. Issei zamarł po kilku drgawkach. Pociekła krew. Iroshi zwolnił uścisk szczęk i Issei upadł. -Do zobaczenia... Issei- wyszeptał Iroshi, poczym jego siostrzeniec zapadł w sen.Issei obudził się w swoim łóżku. Nieprzytomnie obserwował nabierający ostrości sufit. Nagle zerwał się i wymacał na karku śladów po ukąszeniu. Drgnął, gdy na nie natrafił. Więc to jednak nie był sen?- pomyślał lekko zdołowany. Iroshi... dowiem się, czy mówiłeś prawdę. Lecz jeśli skłamałeś...- zmarszczył brwi i zacisnął pięść- Zabiję cię!



Krótkie bo krótkie, liczę na ocene w komach i że się podobało :D

poniedziałek, 11 maja 2015

Who am I? No.. What am I?


Ciemność, spotkajmy się tam.


Iroshi/Sarimu/Wygląda na 19/wiek: 3023/ z rodu Sarimu, pokrewieństwo z Issei/ Szlachetny demon/ Piekło/ ur.: 19 marzec


Wygłąd/ Demon

Ciemne włosy z delikatnie fioletową barwą. Kolor oczy zmienia się względem humoru, ciemne, gdy jest poważny obojętny, niebieskie; w każdym innym nastroju. Delikatnie blada cera, opierzona  na czarno dłoń aż do połowy przeguba, palce zaostrzone szponami. Dwubarwne skrzydła (wyjaśnienie w historii) jedno czarne, naturalne, drugie białe, skradzione aniołowi.
Od kolan do stóp to samo co z dłonią. Czarny chudy ogon.




Wygląd/ Człowiek

Znikają demoniczne atrybuty i ostają się niebieskie oczy.


Nie ufaj przypadkom, są zaplanowane, jak nasz żywot.


Historia

Jest podróżnikiem od zawsze. Został wygnany z rodziny, gdy doszły deń plotki o jego rzekomym mordzie, wykonanym na zaprzyjaźnionej rodzinie. Bluźnierstwo!
Wygnany Iroshi zwiedził cały świat, nie ostając nigdzie zbyt długo. Pewnego burzliwego dnia doszło między nim a pewnym aniołem do pojedynku. Walka była zacięta, toczyła się o śmierć i życie. Iroshi wygrał te długie starcie przeciwności, przypłacił to jednak utratą prawego skrzydła. Skradł umierającemu aniołowi jego skrzydła w zamian za swoje. Noszenie go przyprawia o koszmary, nieziemskie bóle i nachalne wizje palonej duszy. Jednak z zaciśniętymi zębami przyzwyczaja się do bólu. Niezbyt akceptowany przez inne demony, jednak ma to w nosie. Był przy narodzinach Issei, choć nie oficjalnie. Od tej pory go nie widział.
Do czasu, gdy dowiedział się o jego pobycie w akademii...

Pupil/Partnerka/ Broń

nie posiada

Rodzina

Issei (jedyny żywy)






Druga postać ^^ mam nadzieje, że się podoba :D prosze o opinie w komentarzach.! 

Kontakt: gg: 53082985

niedziela, 10 maja 2015

Nie musisz już uciekać

Ostatnie dni nie były dla niego najlepsze. Najpierw zaczęły powracać wspomnienia związane ze śmiercią Yume, dzieci, a także sny, w których Akise wciąż płacze błagając, aby przyszedł mu pomóc. Chociaż dobrze zdawał sobie sprawę, że udało mu się uciec wciąż zadawał sobie tylko jedno pytanie: Jakim kosztem? Westchnął głęboko i wychodząc z pokoju ruszył w kierunku gabinetu Lucyfera. Wiedział, iż to wezwanie ma coś wspólnego z obecnością tej nowej...Jak ona miała? No cóż, nieważne. Gdy był już w połowie drogi ujrzał Azazela i ciągnącego się za nim chłopca. Na początku myślał, że również idą do Lucyfera, jednak baczny wzrok zastępcy uświadomił go, że ta sprawa dotyczy jego.
Spuścił wzrok widząc Przewodniczącego. Jakoś nagle znikła jego pewność siebie i odwaga. Poluźnił uścisk na kapturze chłopaka, który i tak niezbyt się opierał. Ostatecznie puścił go będąc kilka metrów przed Akirą. Spojrzał na Akise i dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo w złym stanie jest dzieciak. Podkrążone oczy, wychodzona sylwetka i blada twarz. Całość dopełniały tylko niewielkie zadrapania na twarzy, zapewne z bójek i chłodne, właściwie to martwe błękitne oczy. Właśnie...jaki szlachetny demon w ludzkiej formie ma niebieskie oczy? To było...dziwne...bardzo dziwne. Podniósł wzrok na starszego Masaoliego, doskonale wiedząc, że dzieciaka nie rozpozna. Nie musiał nic mówić do Akise by ten natychmiast zmienił się w demona. Włosy i oczy mu poczerniały, wyrosły rogi i ogon...ale nie było skrzydeł. Może je chował? Szybko wrócił do swojej ludzkie formy i w milczeniu patrzył gdzieś w bok, z kolei Azazel nie do końca wiedział co ma powiedzieć.
W środku Akira czuł mnóstwo uczuć. Zaczynały się od szczęścia, a kończyły na poczuciu winy. Jednak zdawał sobie sprawę, że nie może sobie na nie pozwolić.
 -Po co go przyprowadziłeś?-zapytał najzimniejszym tonem na jaki było go stać. Nie interesowało go jakie wyjaśnienia miał Azazel, ale wiedział jedno...To nie był dobry pomysł. Zmierzył zastępcę złowrogim spojrzeniem, a aura wokół niego stała się niemal czarna. -Akise. Dawno się nie widzieliśmy, racja?-zapytał dalej nie spuszczając wzroku z Azazela.
-Miał się włóczyć po Tokio?-palnął bez zastanowienia. Super...tylko go wkurzył. Azazel westchnął ciężko i nie odezwał się już słowem. Akise z kolei całkiem zignorował brata dalej patrząc w to samo miejsce. Zacisnął dłonie w kieszeniach czując przypływ złości. Na Azazela, na niego...na samego siebie. Nie chciał tu być i nie chciał go widzieć. Chciał zapomnieć o swoim pochodzeniu, być po prostu wolny...
-Dobra...Nieważne. Chodź Akise. -powiedział wreszcie Akira ruszając przed siebie. Był niemal pewien, że Irys nie stoi teraz po drzwiami tylko z kimś się obściskuje po kątach, a więc spokojnie mógł zaprowadzić brata do siebie.
Otworzył usta by zaprotestować lecz jedynie wbił sobie paznokcie w dłonie by nie palnąć jakiejś głupoty. Blizna na dłoni zapiekła ale powstrzymał się przed reakcją na ból. Niechętnie i ze spuszczoną głową ruszył za bratem, modląc się by po tym wszystkim mógł stąd iść. Zniknąć na kolejne lata.
-A więc od dzisiaj mieszkasz w Akademii. Znając życie nienawidzisz mnie, ale nie mogłem wtedy przyjść.-powiedział dość szybko jak na niego. Mijając kolejne korytarze co chwile skakał wzrokiem od jednego obrazu do drugiego, a tempo jakim szedł było nierówne.
-Mam już dom.-mruknął pod nosem, ale reszty nie skomentował. Dalej brniesz Akiro w te nic nie warte kłamstwa? Dalej upierasz się, że chciałeś tam przyjść? Doskonale wiedział, że to kłamstwo. Nigdy nie chciał go stamtąd zabrać, i co teraz? Odda go...tam? Nie ma mowy. Zacisnął mocniej pięści.
-Dom z ojcem? Wolisz wrócić tam niż mieszkać tu?-zapytał mierząc go wzrokiem. Nie mrugnął ani razu, a jego czerwone oko zalśniło niebezpiecznie. -Nie zachowuj się jak dzieciak i daj już spokój.

-Nie ten dom.-warknął i zmierzył brata wzrokiem i coś się w nim zagotowało. Miał ochotę się na niego rzucić, ale i tak nie dałby rady go zabić. Ciągle był dla niego jedyną osobą, która pokazała mu, że jednak ktoś go kocha. Co z tego, że było to ohydne kłamstwo? Nienawidził go za to...chciał by tamten Akira był prawdą. Złudne nadzieje.
Odwrócił się na pięcie i pobiegł przed siebie. Nie chciał tu być, ani teraz ani nigdy.

-Akise...!-krzyknął za nim, a po chwili stał przy Akise przytulając go do siebie. -Nie musisz już uciekać.-wyszeptał.

Szarpał się chcąc go odepchnąć. Nie chciał znowu mu uwierzyć, znowu mieć nadzieję. Po chwili jednak przestał się szarpać i po prostu wybuchł płaczem, po raz pierwszy od czterech lat.
-N-nie kłam...-wydukał i szybko wytarł łzy

-Nigdy nie kłamałem.-szepnął głaszcząc go po głowie. Gdyby ktoś tego nie widział nigdy by nie uwierzył, że głos Akiry może być na tyle opiekuńczy i szczery, aby po prostu pałać dobrą aurą.

Zacisnął z całej siły dłonie, nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Z jednej strony nie miał już ośmiu lat i nie był, starał się nie być płaczliwym dzieciakiem. Z drugiej strony miał tylko dwanaście lat i nie umiał tak dobrze maskować uczuć jak Akira. Powolny oddech sprawiał, że się uspokajał, a przyszło mu to łatwo. Nie musiał bawić się w spowalnianie tętna, bo najzwyczajniej w świecie go nie miał. Zerknął na brata i szybko odwrócił wzrok. Czuł się bezpieczny, pierwszy raz od tak dawna miał wrażenie że nic mu się już nie stanie. Nie odpowiedział, bo umiałby tylko zarzucić mu kłamstwo.
-Ja nie chce tam wracać.-wydukał żałośnie i zaraz się za to skarcił.

-Nie wrócisz. Tym razem Ci to obiecuję.-powiedział odsuwając się od niego nieznacznie. -Może kiedyś wszystko Ci opowiem.-szepnął cicho posyłając mu radosny uśmiech.

Chciał mu wierzyć...
Najwyżej przejedzie się na tym po raz kolejny. Wtulił się w brata, ale nie odwzajemnił uśmiechu. Uśmiech to było coś...zbyt trudnego.