Music

niedziela, 10 maja 2015

Nie chcę, a muszę

Naciągnął kaptur mocniej na głowę, mijając kolejnych mieszkańców japońskiej stolicy. Nie wiedzieć czemu Tokio przypadło mu do gustu. Zawsze coś się tu działo, nie sposób było się tutaj nudzić. Minął kolejnych ludzi i zszedł schodami w dół. Nie umiał dobrze czytać po japońsku, lecz miał pewność, że to metro. I nie mylił się. Podziemne metro było wypełnione śpieszącymi się do domów Japończykami. Akise przemknął między nimi, niemal nie zauważony, bo kto zwraca uwagę na dwunastoletniego dzieciaka? Nikt. I to było mu bardzo na rękę. Wszedł do odpowiedniego wagonu i zasiadł na jednym z wolnych miejsc. Był sam. Jeszcze lepiej. Wyciągnął z kieszeni bluzy drżące dłonie i przeklął cicho pod nosem. I skąd on ma wytrzasnąć krew?! Znowu jest zmuszony zabić?! Znowu?! Zacisnął z całej siły powieki jak i pięści. Nie chciał znowu tego robić, ale był zmuszony. Znowu nie chciał.
Znowu musiał.


Siedział skulony na swoim łóżku i wpatrywał się swymi czarnymi jak noc oczami w srebrną tarczę księżyca. Północ. Pełnia. Jego pokój był niemalże cały wypełniony światłem, co nie pozwalało mu od tak zamknąć oczu i zasnąć. Z resztą sen i tak przyszedłby mu z trudem. Był zbyt podekscytowany i szczęśliwy. Tak, Akise Masaoli po raz pierwszy w ciągu 8 lat swojego życia mógł mówić, że był szczęśliwy. W ciągu ostatnich kilku godzin nie potrafił usiedzieć w miejscu jedynie chodząc bezcelowo po pokoju i rysując. Teraz kurczowo trzymał w dłoniach kartkę A4 przedstawiającą jego i starszego brata. Tak strasznie nie mógł się doczekać kiedy w końcu opuści ten dom, kiedy zapomni o wszystkim, kiedy będzie mógł w końcu żyć.



Pociąg zatrzymywał się kolejno na każdej ze stacji, ale on już dawno przestał się tym interesować. Jego przystanek też już dawno został ominięty. Patrzy jedynie niemrawo w swoje drżące pięści i starał się odgonić wspomnienia, które zawsze w takich momentach wkradały się do jego umęczonej duszy. Niestety nawet na to był za słaby.


Drzwi otworzyły się z trzaskiem, wyrywając ośmiolatka z transu. Spojrzał wystraszony na demony stojące we wejściu. Wiedział, że to jego kuzyni, ale nie potrafił przypomnieć sobie ich imion. Teraz nie miało to jednak żadnego znaczenia. Dlaczego dziś? Nie chciał znowu czuć tego bólu. Nie chciał się znowu bać przed każdym ciosem. Po prostu nie chciał tam iść.
Ale musiał.
Zeskoczył pospiesznie z łóżka i wyjął z szuflady nóż mając ślepą nadzieję na to, że uda mu się obronić, oraz, że zaraz pojawi się tu jego brat i mu pomoże. W milczeniu obserwował jak owa dwójka powoli podchodzi w jego kierunku, jak wyciągają po niego swoje szpony. Nie! Nie tym razem! Dłonie przestały mu się trząść, na tyle by był w stanie utrzymać ostrze. Oczy zalśniły mu krwawym odcieniem. Jeden ruch dłoni i przeraźliwy krzyk jednego z nich. Poczuł zapach krwi, którą z resztą zaraz ujrzał, powoli spływającą po srebru ostrza, które wbite było w dłoń demona. Szybko je wyciągnął powodując mu jeszcze więcej bólu. Lękowy paraliż odszedł gdzieś na bok, wyswobadzając jego ciało ze swoich więzów. Akise ruszył w kierunku balkonu i rozwinął skrzydła. Podskoczył i z całej siły poruszył nimi chcąc się wznieść ale nie było mu to dane. Syknął z bólu gdy drugi z demonów wbił mu pazury w łydkę i pociągnął na dół. Uderzył z dużą siłą na parkiet balkonu. Schował automatycznie skrzydła jakby bał się, że zaraz w bolesny sposób je straci. Zacisnął mocniej dłonie na nożu i odwrócił się na plecy mając zamiar zranić oprawcę. Ten jednak wyrwał mu z rąk nóż śmiejąc się przy tym triumfalnie.
-Durny bachor.-mruknął ten z przedziurawioną na wylot ręką-Głupszy od brata.
-I to o wiele.-drugi chwycił chłopca za szyję, przecinając paznokciami skórę na niej. Nie ścisnął, choć chciał, ale dzieciak miał być żywy.

Otworzył oczy czując, że wagon ponownie się zatrzymuje. Zegar wskazywał godzinę za kwadrans dwudziestą pierwszą. Podniósł się i zacisnął dłonie na kapturze. Drzwi rozsunęły się, a on mógł wejść na całkiem opustoszały dworzec. Światła lada moment pewnie zostaną zgaszone i zapanuje przenikliwa ciemność. W ciągu ostatnich kilku lat zdążył nasłuchać się tokijskich miejskich legend na tyle by wiedzieć, że nie zostaje się samemu w ciemnym metro, bo jeszcze Teke-Teke wyjdzie zza rogu i odetnie ci nogi. Pognał w kierunku schodów i wyszedł na prawie pustą ulicę. Pojechał zdecydowanie za daleko. Znajdował się w zrujnowanej ale zamieszkałej części miasta. Wzdłuż chodnika stały latarnie, jedne świecące, drugie nie. Ceglane kamienice ze stertami śmieci między sobą. Gdzieś w oddali boisko koszykówki. Typowa podmiejska dzielnica, gdzie ani tradycja ani nowoczesność nie są brane pod uwagę. Ruszył przed siebie, sam nie do końca wiedząc gdzie chce iść.
-Anata wa chīsana otokonoko no en o kashimasu ka?- (Chłopcze pożyczyłbyś trochę jenów?) odwrócił się do miniętego przez siebie pijaczyny. Przygryzł wargę mając ochotę walnąć jakimś niegrzecznym tekstem, nieodpowiednim dla dwunastolatka. Czując jednak jak reaguje na samą myśl o krwi, która płynęła w żyłach człowieka miał ochotę rozszarpać go na strzępy byleby tylko się do niej dostać. Skutecznie obrzydzała go jednak świadomość ile miał w niej promili.
-Watashiniha nani mo arimasen.- (Nic nie mam) odparł i nie chcąc kontynuować rozmowy ruszył w głąb ulicy, ignorując wołającego go menela. Im szedł dalej tym latarnie były od siebie dalej ustawione, aż w końcu nie było już żadnej. Zewsząd otaczał go jedynie nieprzyjemny mrok wieczora. Mógł spokojnie stwierdzić, że było już po dwudziestej pierwszej. Poczuł na twarzy przenikliwy chłód zbliżającej się nocy. Zniknął za rogiem, w niewielkiej uliczce między budynkami. Wskoczył na śmietnik, a z niego wspiął się na balkon pierwszego piętra, po czym wspiął się wyżej schodami przeciw pożarnymi. W ten sposób po chwili siedział już na brzegu dachu, z nogami spuszczonymi ku dołowi.

Tu znowu było ciemno.

Skulony siedział w rogu pomieszczenia, z szeroko otwartymi oczami, rozglądając się w poszukiwaniu zagrożenia.Mocniej objął rękoma kolana i starał się jak najciszej łkać.
-Akira przyjdź...-wyszeptał błagalnie. Ile by teraz dał by pojawił się tu jego brat. Zabrał go stąd. Chodź raz ochronił. Przecież obiecał!
Drzwi uchyliły się, nie wpuszczając za sobą światła,a trzy sylwetki demonów. Jedną rozpoznał od razu, przez co jego niewielkie serce stanęło na moment by następnie bić trzy razy szybciej. Ojciec. To z pewnością był on. Wcisnął się mocniej w róg i odruchowo sięgnął do kieszeni po nóż, tyle, że go tam nie było.
-Tego szukasz?-odezwał się jeden z demonów, który rozsunął zasłony przy oknach. Teraz chłopiec doskonale widział jak obraca w dłoni srebrzystym ostrzem. Zacisnął dłoń na kieszeni,a ta zaczęła się trząść, podobnie jak całe jego ciało. Drugi z demonów podszedł i chwycił go za bluzę, po czym brutalnie do siebie przyciągnął. Akise zacisnął usta we wąską linię by nie krzyknąć ze strachu. Demon wywlókł go z kąta i postawił tuż przed znudzoną sylwetką ojca. Zacisnął dłonie na ramionach chłopca uniemożliwiając mu ucieczkę. 
-Zachciało ci się uciekać?-zapytał cicho ziewając i nawet nie patrząc na bachora.
-N-nie...n-nie śmiałbym...-nieumiejętnie skłamał patrząc na swoje buty. Jednocześnie popełnił największy możliwy błąd. Kłamał. Oczy rodziciela zabłysnęły na czerwono, spojrzał na dzieciaka i zamachnął się z całej siły uderzając go w twarz. Akise wydał z siebie niemy krzyk i zacisnął powieki, starając się znieść silne pieczenie policzka. Po chwili zaczęło ono ustępować i zmieniać się w pulsowanie.
-Żebyś ty jeszcze umiał kłamać.-Masaoli pokręcił głową z niezadowoleniem-Równie żałosny co Akira...
-Akira-nii-san nie jest żałosny!-podniósł głos by zaraz zrozumieć co zrobił, ale nie chciał słuchać jak obraża się jego brata. Lęk zniknął z jego oczu, a postawa nabrała dziwnej odwagi i pewności siebie. Spojrzał ojcu prosto w oczy z dziwną powagą, nie pasującą do roztrzęsionego ośmiolatka. Ten zaśmiał się tylko i zasiadł na fotelu. Skinął tylko na swoich pobratymców, a ci wykonali niemy rozkaz. Drugi popchnął Akise na podłogę, a pierwszy demon przycisnął butem jego głowę do podłogi. Wbił nóż w jego rękę.W pomieszczeniu echem odbił się krzyk dziecka.
-Taka zemsta o de mnie.-spojrzał na zabandażowaną dłoń Pierwszego i zacisnął zęby by nie krzyknąć ponownie, gdy ten powoli przekręcał nóż i niezbyt delikatnie go wyjął.
-Skrzydła.-warknął ojciec, a Akise otworzył oczy, a źrenice niebezpiecznie mu się zmniejszyły.
-N-nie...-jęknął płaczliwie-P-Proszę nie!-wrzasnął patrząc błagalnie w zimne oczy ojca, ale te ani nie drgnęły, nie ukazując żadnej litości dla syna. Zaczął się wiercić, szarpać, nie chcąc pokazać skrzydeł. Nie! Tylko nie to! Nie! Nie! Nie!
-AKISE!-wrzasnął, a ten przestał się poruszać jedynie cicho płacząc-Skrzydła.-wysyczał przez zęby, Czarnowłosy zamknął powieki, nie chcąc wypuścić już ani jednej łzy. Z jego pleców wyrosły piękne, duże jak na jego wiek, czarne skrzydła. Pióra lekko mieniły się w blasku pełni-Wyrwać.-rozkazał, a maluch jeszcze mocniej zacisnął powieki. Zagryzł wargę do samej krwi i nie wydał z siebie nawet stłumionego jęku, podczas gdy tępymi nożami odcinano mu skrzydła od skóry...

Niebo było pochmurne, przez co na ziemię nie docierał blask księżyca, ani gwiazd. Żałował trochę, bo lubił patrzeć na gwieździste noce. Trochę go to uspokajało. Sam księżyc nie był jego ulubionym widokiem. Zawsze na sam widok miał wrażenie, że blizny na plecach zaczynają go piec i na nowo krwawić. Oczywiście było to tylko złudzenie, wyryte w jego udręczonej pamięci. Przejechał dłonią po swoich gęstych, białych włosach. Lubił swoją ludzką formę, zdecydowanie bardziej wolał ją od demoniej, na którą wręcz nie mógł patrzeć. Przymknął na chwilę powieki, jakby chciał zapaść w sen, ale nie było mu to dane. Usłyszał hałas dobiegający z uliczki naprzeciw. Podniósł się i wytężył wzrok by następnie ujrzeć rannego człowieka. Krew...pełno krwi...


Leżał nieruchomo na bok, obawiając się każdego ruchu. Ból sparaliżował mu całe ciało, jak i serce z umysłem. Nie umiał myśleć o niczym innym jak o...śnie. Nie o byle jakim. O wiecznym, który da ł by mu wytchnienie. Zabrał ból, strach, mrok...wszystko. Zabrałby jego. Wyczyścił pamięć o nim z tego świata. Tak...ośmioletni chłopiec myślał tylko i wyłącznie o śmierci. Chciał umrzeć.

Uniósł wzrok na ojca, który dalej mierzył go pogardliwie. Na jego twarz wpłynął szatański uśmiech.
-Masz już dość?-kopnął go lekko w brzuch,a Akise jęknął-Słabo.-zaśmiał się sadystycznie i nogą obrócił go na plecy. Akise krzyknął, wyraźniej czując na plecach swoją krew. Rany rozbolały bardziej i poszerzyły się, pękając skórę. Masaoli pokręcił nożem między palcami by następnie wycelować je w syna. Wbił bez żadnego ostrzeżenia prosto w jego serce. Akise wrzasnął, a nowe łzy wypłynęły z kącików jego pustych, czarnych oczu. Spojrzał na ojca ale ten tylko się śmiał rozszarpując ranę.
-N-nie...-wydukał, a potem zaczął dławić się cieczą, która wypłynęła z jego gardła. Chciał przewrócić się na brzuch by zwymiotować, ale nóż i ojciec nie pozwoliły mu na to. Pozostało mu tylko nieumiejętnie wypluwać krew by się nią nie udusić. Jednocześnie walczył z bólem i zbyt szybkim tętnem, które odczuwać w każdym miejscu swojego ciała. Jednak to powoli zwalniało...tak jak jego siła...ból znikał...wszystko powoli zniknęło.
Aż serce zabiło po raz ostatni...

Zeskoczył z dachu, gładko lądując na chodniku. Głód był zbyt silny i dłużej nie potrafił się pohamować. Ruszył w kierunku uliczki w dłońmi w kieszeniach. Wszedł miedzy budynki wypatrując ofiary, nasłuchując gdzie się ukryła. Uliczka była ślepa, a mężczyzna stał pod nią i sprawiał wrażenie jakby chciał jakoś się na nią wspiąć, lecz wszelkie podskoki czy przebieranie rękoma nie dawały rezultatu. Powoli z z zimnym opanowaniem podszedł do człowieka, wbijając w niego swe niebieskie tęczówki.

-Tasuke ga hitsuyōdesu ka?-(Potrzebuje pan pomocy?) wyszeptał nienagannym japońskim. Mężczyzna spojrzał na niego spłoszony i przeklął cicho.
-Anata fakku, kodomo!-(Spieprzaj dzieciaku!) warknął i rozejrzał się spłoszony.
-Naze?-(Dlaczego?) przechylił lekko głowę i uśmiechnął się beztrosko.
-Kuso...Koko kara nukedashimasu!- (Kurwa...uciekaj stąd!) wrzasnął i odepchnął Akise idąc w kierunku ulicy. Młody Masaoli oczywiście mu na to nie pozwolił. Nie trwało to długo, a mężczyzna leżał martwy na ziemi. Wytarł rękawem twarz z krwi. Mało smaczna, ale lepsza taka niż żadna. Nie chciał takiej pić...ale znowu musiał. Wstał i spojrzał na trupa zastanawiając się czy nie podrzucić go do znajomego nekrofila. Westchnął ciężko. Nie zrobi tego. Ma dość wyrzutów sumienia...zdecydowanie dość.



Zgiął powoli dłoń i syknął z bólu. Uchylił zapuchnięte powieki i spojrzał na zaschniętą krew na dłoni. W pokoju było jasno, ale i też pusto. Czuł zapach krwi...swojej krwi. Powoli uniósł głowę by ujrzeć, że cała podłoga i ściany są w jego krwi. Jego krwi. 

Podniósł się do siadu niemo krzycząc z pulsującego bólu na plecach i w okolicy serca. Przyłożył dłoń do lewej piersi, przypominając sobie każdą minutę, każdą chwile z ubiegłej nocy. Przycisnął dłoń i zaczął się ponownie trząść ze strachu, z niedowierzania.
-Dlaczego ono...-wymamrotał chrypliwym głowę i zacisnął dłoń na zakrwawionej bluzie. Ono nie biło. Jego serce nie biło. On nie miał serca. Dlaczego żył? Zaraz...a może nie żyje? Nie...to nie to...czuł ból. Dalej się bał...
I wtedy do niego dotarło.
Jego brat kłamał.
Miał tu przyjść.
Miał go stąd zabrać. Miał...miał tu być.
-Nii-san...-wydukał i znowu zaczął płakać. Ostatni raz pozwoli płynąć łzom-Dlaczego...dlaczego mnie zostawiłeś...-wargi mu drżały. Sam nie wiedział kogo pyta-Dlaczego...ja nie chcę być sam...-skulił się i wybuchnął szlochem-Boję się...ja nie chcę...zabierz mnie stąd.-zacisnął dłonie na włosach niemal je sobie wyrywając z głowy. Wrzasnął i wybuchł płaczem, ale nikt go nie słyszał. Był sam i już zawsze będzie sam.
-Zostawiłeś mnie...

-Wow...-usłyszał gdzieś za sobą. Spojrzał na opartego o ścianę Azazela, który jakby nigdy nic obracał w dłoni pistolet-Dzięki młody za wyręczenie mnie.-posłał chłopcu uśmiech, ale Masaoli go nie odwzajemnił-Swoją drogą kto by pomyślał, że braciszek przewodniczącego szlaja się po przedmieściach Tokio.-nie zareagował na jego słowa, jedynie wciskając dłonie do kieszeni bluzy i idąc w swoim kierunku. Key jednak chwycił go za kaptur bluzy i przyciągnął.
-Czego?!-warknął, ale roześmiane, miętowe oczy zastępcy przewodniczącego mówiły same za siebie.
-Akira się ucieszy gdy zobaczy swojego małego braciszka.-wyszczerzył się w sztucznym uśmiechu. Akise uniósł brew i westchnął ciężko.
-Ja nie mam brata. 

Yatta! Skończyłam...tę...masakrę...masakra to za małe określenie...

No ale jest...oczekuję komentarzy...<3






2 komentarze:

  1. Biedny Akise :(
    Akira: *mroczna aura* KUZYNIIII...*suodki glos*
    Kuzyni: H-hai?
    *i kurtyna opada, gdy wytryskuje na nią krew*
    Hehehe...hehe...he...Zignorujcie to za płachtą...No, ale wracając ! Notka naprawdę (nwm czy razem czy osobno T...T) cudna :3 Opisy bardzo obfite i no...Cud, miód, malinaaa :3 Akisuuuniuuu...;(((

    OdpowiedzUsuń
  2. wow. nice patologia
    b. fajnie sie czytalo ;)
    Az szkoda tego Akise

    OdpowiedzUsuń