Music

poniedziałek, 16 marca 2015

Non, je ne regrette rien!

Dochodziła dziesiąta, a w całej akademii dalej panowała przytłaczająca cisza. Zazwyczaj o tej porze uczniowie albo modlili się o dzwonek, albo spędzali ciszej lub głośniej czas. Zazwyczaj, ale dziś była sobota, więc jedna połowa szkoły zwyczajnie leniła tyłki, a druga narzekała na kaca.
Jedynie drobna anielica nie potrafiła cieszyć się błogim lenistwem, gdyż od kilku godzin jej myśli krążyły wokół podręcznika od matematyki. Miała zaległości właściwie we wszystkich przedmiotach, gdyż nigdy wcześniej nie chodziła do szkoły i jakoś jej do tego nie ciągnęło. Całe szczęście przedmioty humanistyczne same wchodziły jej do głowy, dużo gorzej ze ścisłymi. Matematyka z fizyką zdecydowanie były jej największym wrogiem. Dlaczego nie poprosiła nikogo o pomoc? Taka już była. Od zawsze radziła sobie sama, więc tym razem też! A przynajmniej miała taką nadzieję...
Przeklęła pod nosem i rzuciła książkę w kont, niewyraźnie mamrocząc coś obraźliwego na temat brył obrotowych. Padła na łóżko i wbiła brązowe oczy w sufit, kompletnie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Prawie nikogo tu nie znała, poza Olą, która teraz pewnie śpi gdzieś między regałami w bibliotece. Był to kawałek drogi od ich pokoju, a myśl, że kogoś napotka doprowadzała ją do szału. Wystarczy, że wczoraj wylądowała na dywaniku od dyrektorów za tą bójkę...ale to nie była przecież jej wina! To ona zaczęła! Mogła nie poruszać tematu jej skrzydeł...
-Non, rien de rien.-wyszeptała w swoim ojczystym języku, przywołując zamazane obrazy w przeszłości. By je odgonić była zmuszona wstać, co też zrobiła, a skoro stała to stwierdziła, że może warto jednak znaleźć tego mola książkowego Aleksandrę...
Nie mogła usnąć, więc chodziła po korytarzach szkoły od dobrych kilku godzin. Zauważyła, że ostatnio to najczęściej robi. Włóczy się po szkole to tu to tam, tylko, że zazwyczaj robiła to z papierosem w ustach i spuchniętymi od łez oczami. Od ostatnich kilku dni nie potrafiła płakać, anie palić. Po prostu się uśmiechała. Azazel od razu zgadł, że to musi być czyjaś zasługa i przysiągł, że postawi tej osobie piwo. A, więc Nataniel ma darmowe piwo...
Tak, to z jego powodu chodziła rozpromieniona, tak jak dwa lata temu. Nie potrafiła już się zamartwiać tym, że ten kłamie, nie chciała o tym myśleć. Naprawdę się zakochała...
Nie umiała też złościć się na rodzinę za to co zrobili, choć jakaś cząstka niej wyraźnie krzyczała jak bardzo ma do nich żal. Przykre, kiedy własna rodzina nie chce cię znać...przez rasę, a na to akurat nie miała wpływu.
Uśmiech szybko zniknął jej z twarzy, gdy tylko jej myśli zaczęły przywoływać niechciane obrazy. Przygryzła wargę, chcąc jak najszybciej zmienić tor swoich nie ogarniętych myśli.
-Non, je ne regrette rien.-wyszeptała cicho i zarzuciła włosy za ramię chcąc wyglądać naturalnie.
Po szkole, echem odbijały się kroki anielicy, która bardziej niż na dojściu do celu była skupiona na pstrykaniu palcami. To był charakterystyczny dla niej tik nerwowy, informujący wszystkich wokoło, że jest źle i najlepiej uciekać jak najdalej. Lecz w tej chwili nikomu nie zrobiłaby krzywdy, gdyż ledwo kontaktowała ze światem, nucąc cicho tylko sobie dobrze znaną melodię...
-Ni le bien qu'on m'a fait.-zaśpiewała cicho robiąc nieśmiały piruet. W końcu i tak nikt jej tu nie widzi...
Zeszła po schodach, wchodząc na parter akademika demonów. Objęła się dłońmi czując ciarki, które przeszły po jej ciele. Powinna się cieplej ubrać. Mimo wiosny wciąż było zimno...jej zawsze było i będzie zimno.
-Ni le mal tout ca m'est bien egal.
Opuściła akademik aniołów i szła teraz placem w kierunku szkoły. Wlekła się z nogi na nogę co jakiś czas drżąc z zimna. Może będzie chora? Kto wie. Rozejrzała się po otoczeniu i zrobiła kolejny piruet, na którym już nie poprzestała. Tańczyła dalej dodając rozmaite kroki i nieświadomie idąc w zupełnie innym kierunku.
-Non, rien de rien.- zaśpiewała piąty wers piosenki już na tyle głośno, że gdyby ktoś stał w jej pobliżu, na pewno zrozumiałby słowa.
Wiatr zawiał wprawiając w ruch jej długie, jasne kosmyki. Delikatnie się uśmiechnęła obserwując jak włosy powiewały na wietrze. Za życia zawsze miała króciutkie, przez co czasem mylono ją z chłopakiem, co było zrozumiałe gdyż chodziła w ubraniach po starszym bracie. Wskoczyła na murek i rozpostarła ręce jakby chciała wzlecieć w górę.
-Non, je ne regrette rien.- z każdym słowem strach i łzy przeszłości znikały...
Zamknęła oczy pozwalając by nogi poniosły ją same. Targało nią dziwne uczucie, że coś się zaraz stanie.
-C'est paye, balaye, oublie.
Serce szybciej jej zabiło, widząc charakterystyczny styl ruchu dziewczyny. Nie znała jej...nie znała...na pewno. Ale znała te kroki, aż za dobrze. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, a w głowie echem odbiły się słowa kłamstwa, które najbardziej ją zraniło. A mimo to potrafiła jej wybaczyć...choć ją zostawiła...
-Je me fous du passe...-przyspieszyła, biegnąc w jej kierunku. Zatrzymała się dopiero będąc zaledwie trzy, cztery metry od niej. Zamarła, a łzy same spłynęły po jej policzkach.
Ktoś za nią stał. Wyczuła to. Natychmiast przestała tańczyć, a jej twarz oblał rumieniec. Zesztywniały jej wszystkie mięśnie, ale i tak mimowolnie wyszeptała...
-Non, je ne regrette rien...
-Non, rien de rien?-to nie był już śpiew, ale pytanie. Zacisnęła dłonie w pięści, wiedząc, że stoi za swoją starszą siostrą. Dawno nie widzianą siostrą, zdrajczynią...ale jednak siostrą. Anielica odwróciła się słysząc znajomy tekst. W pierwszej chwili nie wiedziała co ma powiedzieć, ani co zrobić. Wyobraźnią widziała siedmioletnią dziewczynkę z rozbawionymi, dużymi oczami...i to była ta sama dziewczynka...ale minęło zbyt wiele lat...

Taka noc jak ta powinna być inna. Jeszcze rok temu jedynym hałasem byli roześmiani pijacy, do czego była przyzwyczajona, ale nie to. Miała dość, tej wiecznej śmierci, tej agonii. Miała dość odkąd zmarła Elen, odkąd zmarł Pierre, odkąd wszyscy zaczęli umierać.
Kolejny agonalny krzyk wybudził ją z transu. Stała oparta o ścianę niewielkiego domu, wysuniętego najdalej na północ miasta. Niewielka polna droga, prowadziła do większej, a ta do Paryża i właśnie tam miała zamiar uciec. Ruszyła, wiedząc doskonale co robi i jak bardzo zrani tym wszystkich. Ta myśl doprowadzała ją do szału, a jedynym sposobem na uspokojenie się, było wmawianie sobie, że jest zdzirą, nic nie wartą szmatą, i to normalne, że skoro taka jest to zostawia swoich bliskich na pewną śmierć. Ona po prostu nie chciała umierać! Kto normalny chciałby umrzeć w wieku trzynastu lat?!
-Sis, dokąd idziesz?-usłyszała za sobą drżący głoś młodszej siostry. Brązowowłosa zatrzymała się, stając teraz przed trudnym wyborem. Albo z uśmiechem na ustach przyzna się do ucieczki i do tego, że nic dla niej nie znaczą, albo, że wróci rano, bo musi coś załatwić. W obu przypadkach skłamie. Ucieka, ale nie dlatego, że nic dla niej nie znaczą, ucieka bo się ...boi.
Wybrała pierwszą opcję. Jak już być suką, to być zawsze!
Odwróciła się chcąc zmierzyć dziewczynkę pogardliwym, wyuczonym spojrzeniem, ale widząc stan młodszej siostry zamarła. Rose nie spała od dawna, bała się, że umrze, a tego nie chciała...przecież nikt tego nie chciał! Ale tylko ona miała na tyle odwagi by uciec...ale, czy to była odwaga? Nie, to był szczyt tchórzostwa...
-Nie martw się. Wrócę rano.-powiedziała łagodnie, lekko uśmiechając się do siostrzyczki. Kłamstwo było czuć na kilometr,a le dla nich obu było wygodniej by w nie uwierzyć.
Odwróciła się i ruszyła.
Nie wróci.
Już nigdy.

-Rose...-wyszeptała, powstrzymując nieudolnie łzy.
-Flo...-zaś ta już ich nie powstrzymywała. Stały tak chwilę, nie wierząc w to co właśnie się dzieje. Minął ponad wiek od ich ostatniego spotkania...zbyt długo. Po chwili padły sobie w ramiona, i żadna drugiej nie miała zamiaru puścić...

-Zaśpiewaj coś, sis!-Charles uparł się patrząc błagalnie na siostrę. Z całego rodzeństwa, tylko najbardziej oporna trójka nie miała zamiaru zasnąć. Należał do nich czteroletni Charles, trzyletnia Rosie i ośmioletnia Florence. Madeline spojrzała błagalnie na młodsze rodzeństwo po czym ciężko westchnęła. Odkarnęła blond kosmyki za ucho i nabrała powietrza w płuca, śpiewając swoją ulubioną piosenkę.


Non, rien de rien
Non, je ne regrette rien
Ni le bien qu'on m'a fait
Ni le mal tout ça m'est bien égal

Non, rien de rien
Non, je ne regrette rien
C'est payé, balayé, oublié
Je me fous du passé

Pamiętajcie, nigdy niczego nie żałujcie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Wiem, notka jest dziwna, ale jak to moja kochana kuzynka zawsze mówi "Wena nie sługa". Chciałam to napisałam...to coś. Oczywiście patrząc chronologicznie, w czasach kiedy te dwie panny żyły ta piosenka nie istniała...ALE POMIŃMY TEN MAŁO dużo ISTOTNY FAKT.
Oczekuję na komentarze nie oszukujmy się, otaczają nas hejterzy.


piątek, 13 marca 2015

Galaretka? Nie, tak trzęsie się tylko Katsuko

To ciepło było tak bardzo namacalne, ten dźwięk bicia jego serca tak wspaniały, że wydarł z niej jakieś nieznane uczucie, które doprowadziło ją do łez. Klęczał tak w tych drzwiach, a ona w jego ramionach i jeszcze te nieszczęsne książki ponownie porozrzucane po podłodze. Ale kto by się tak nimi w tym momencie przejmował? Byli oni, razem, we dwoje. Anioł i jego anioł stróż. Istny paradoks, prawda? Ale to było piękne. Naprawdę piękne. Czarnowłosa odetchnęła głośno i wtuliła się w chłopaka, pociągając głośno noskiem. A on stopniowo uspokajał swój histeryczny płacz, z sekundy na sekundy czując, że to wszystko jest realne. Że naprawdę odczuwa coś, co mógłby nazwać szczęściem. Że może jeszcze wszystko naprawić. Naprawił. Złożył ofiarę, która podarowała jej drugie życie. Życie, którego zawsze dla niej pragnął...
- Pozwól ze mną - wyszeptał zachrypniętym przez łzy głosem i stanął niepewnie na nogi. Pozbierał jej książki, cóż, dziś nie zaliczy nocnego pobytu w bibliotece. Zaprosił ją do swojego pokoju. - Podejrzewam, że oczekujesz wyjaśnień... - wychrypiał, ciągnąc nosem. Jego głos ciągle jeszcze drżał, a co chwila trząsł się w spaźmie.
Potrząsnęła głową, przytakując mu w tym i wzięła od niego swoje małe skarby, które pozwalały jej odciąć się od rzeczywistości.
- Aano.. Mogę usiąść? - wskazała na kanapę. - Jestem trochę zmęczona - wyjaśniła od razu. 
- O...oczywiście - wydukał, zapalając światło. Dopiero teraz, w pełnym świetle zauważyła, że chłopak... spójrzmy prawdzie w oczy. Daleko miał do anioła i już na pewno stróża. Wysoki, to prawda. Przystojny, na pewno. Ale był tak chorobliwie chudy, blady i wymęczony, jakby zaraz miał kopnąć w kalendarz na jej oczach. Zdecydowanie cierpiał. Widziała to. 
Nie wiedział, od czego ma zacząć. Był zmieszany, okropnie roztrzęsiony i ledwo stał na nogach. Jego umysł i ciało przeżywało zbyt wiele różnych skrajnych emocji na raz i pragnęło tylko jednego - natychmiastowej drzemki. Podczas gdy ona usiadła na miękkiej sofie, on, po turecku, zajął miejsce przed nią, na dywanie. Mniejsza odległość do spadania na wypadek niechcianej próby odpoczynku.
- No więc... ja... jestem Tadashi - przedstawił się jej po raz drugi.
- Tadashi.. - powtórzyła za nim, niczym małe dziecko, które dopiero co uczyło się mówić. - Miło mi Cię poznać - wykrzywiła usta w niby uśmiechu, choć tak naprawdę nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć, a panujący i tak pół mrok jej w tym nie pomagał. Nienawidziła ciemnych pomieszczeń, gdzie wszędzie krył się cienie..
- Ja... zostałem wybrany na twojego anioła... stróża... gdy jeszcze żyłaś na ziemi... - wyszeptał cicho, patrząc w ziemię. - Opiekowałem się tobą przez trzy lata...
- Od którego momentu dokładnie? - zmrużyła nieco oczy. - To było spowodowane jakimś incydentem? Którąś operacją? - była wyraźnie zaintrygowana.
- Nie! - Spojrzał na nią. Ale utrzymał swój wzrok na jej ślicznej buźce tylko przez chwilę. - Nie... ja... po prostu... zostałem aniołem i... wybrali mnie...
- Rozumiem - zamrugała ponownie i zerknęła nieco za niego, drgnęła oraz powróciła szybko wzrokiem ku jego twarzy, chcąc nie zwracać uwagę na cienie. - I.. co robiłeś?
Wpatrywał się cały czas w podłogę i skubał dywan. Nie odważył się na nią patrzeć.
- Pilnowałem cię... - wyjaśniał jej. - Odganiałem... złe rzeczy... złych ludzi... ale oni... oni nigdy mi... ciebie nie... - objął się rękoma, czując że zaraz znów wybuchnie.
- To co było już nigdy nie wróci.. - szepnęła cichutko. - Widziałeś wszystko? Słyszałeś wszystko?
Pokiwał głową w milczeniu. Zamknęła oczy i głośno westchnęła, po czym podkuliła nogi do siebie.
- Jak mnie poznałeś? - zapytała.
Ale to było dla niego za wiele... potrząsnął głową i skulił się, wybijając paznokcie we własne ramiona. Spojrzała na książki w swoich ramionach. Widziała, że nie jest gotowy do tej rozmowy. Powolnie wstała, po czym przytuliła je do siebie..
- Muszę iść, zamkną mi bibliotekę - szepnęła. Już nie wiedziała, w co ma wierzyć, naprawdę.
Czarnowłosa bez słowa więcej, wyszła zamykając za sobą drzwi
Wszystko pękło niczym cienki lód. Wszystko. Białowłosy klęczał nadal na dywanie, skulony, trzęsąc się co chwila jakby w szlochach, choć już nie płakał.  Nie żyli w bajce, a on nie był księciem. Dla niego nie było happy endu. Co z tego, że żyła? Jako anioł? Że była tutaj, że mógł jej dotknąć, że widział jej uśmiech? Nie był dla niego. Nie uśmiechała się z jego powodu. Nie cieszyła się jego dotykiem wręcz przeciwnie, nie pragnęła go. Nie pragnęła żyć dla niego tak jak on istniał jedynie dla niej. Wszystko posiadało swoją krzywą stronę zwierciadła. A jego była prosta i zrozumiała. Saphira po prostu nie czuła do niego tego samego. Odrzuciła go. W końcu jak miałaby, skoro nawet go nie znała? Nie potrafił wydusić z siebie ani pół słowa, znów czuł się, jakby wokół szyi, gardła, miał gruby sznur. A teraz naprawdę bardzo chciał go mieć.

Czarnowłosa odniosła książki do biblioteki, po czym wróciła do siebie i w okrutnej agonii koszmarów nad ranem udało jej się zasnąć. Tak, nie poszła do nieba bez szwanku, bo dlaczego miałaby? Jej psychika zniszczona przez lata cierpień, bólu i samotności odezwała się w tym świecie z ogromną siłą powodując, że dla jej oczu cienie zmieniały się w coś żywego. Krzyczała ponownie, płacząc przez sen, a jej wilk Kira starał się ochraniać ją własnym ciałem, ale bez żadnej zmiany. Leżała cała spocona na łóżku, nieruchomo w końcu mogąc spokojnie spać, ale zaraz musiała się zbierać do szkoły...
Nie tylko jej psychika istniała bez skazy. Białowłosy przeżywał w samotności podobne katusze. W swoim umyśle widział rzeczy, których nie byłby w stanie pokazać nawet największemu wrogowi. Nie życzył takiego cierpienia nikomu. Czasami zaczynał nawet zapominać, kim sam jest. Lecz u niego spowodowane to było ciężką chorobą, można rzecz, nieuleczalną. Regularne dawki leków likwidowały objawy, ale tylko do czasu, gdy ich podawanie było codzienne. A on nie zażywał leków w ogóle. Jego paranoja i histeria dotycząca Misaki, a raczej Saphiry, również powstała między innymi z tego powodu. Chłopak zamykał się w sobie i to bardzo. Odczuwał nieustanną presję, strach i lęk, który musiał jakoś wyładowywać, dosyć często na sobie. Przeklinał się za to, że wczoraj nie porozmawiał z nią. Ale to był kolejny przykład chwilowego ataku jego przypadku. Nie potrafił nic powiedzieć, odezwać się. Choć chciał, słowa po prostu nie przechodziły przez jego gardło, a w jego głowie nie egzystowało żadne brzmienie. Jakby chwilowo stał się niemową.
Dlatego z samego rana, po bezsennej nocy, postanowił jej to jakoś wynagrodzić. Wynagrodzić, a raczej wyjaśnić... miał plan. Chciał zacząć ich znajomość od początku. Za wszelką cenę. Znając jej nowe imię, odnalazł także nazwisko. Idąc za ciosem, z racji iż był aniołem, podano mu numer jej pokoju. Zakradłszy się tam nad ranem, wsunął starannie napisany i złożony list pod drzwi. A następnie udał się czym prędzej do swojej samotni.
Dziewczyna nie poszła na lekcje. Stwierdziła, że po raz kolejny nie da rady. Umyła się dokładnie, a była niczym robot, skupiający się tylko na danym zadaniu, tłumacząc sobie wszystko po kolei: włącz wodę, weź mydło.. To była rutyna, której nie potrafiła w żaden sposób pokonać. Dopiero potem ubrana w legginsy i szarą tunikę, weszła do salonu, chcąc zrobić sobie jakieś śniadanko, gdyż nienawidziła nic robić w towarzystwie innych, a tym bardziej jeść. I wtedy to ujrzała białą karteczkę pod drzwiami. Zamrugała zdziwiona, ale od razu skapnęła się od kogo ona może być. Wzięła ją powoli, usiadła na kanapie, rozłożyła i zaczęła czytać. List nie był długi, to była raczej krótka informacja i przeprosiny. Nadawca kartki posiadał bardzo piękne i schludne pismo, jak to anioł... choć jego dłonie widocznie drżały.

Saphiro,
Chciałem przeprosić Cię za wczorajszy wieczór. Słowa, nieważne jak piękne i starannie dobrane nie są w stanie wyrazić tego, co czuję. Są jedynie aktem tchórzostwa, gdyż nie potrafiłbym wyjaśnić Ci tego twarzą w twarz. Nie potrafiłem odpowiedzieć na twoje pytania, a później wydusić nawet słowa. Wybacz. Stało się tak z powodu przypadłości, która mnie męczy - ale to teraz nieistotne. Chciałbym spotkać się z Tobą jeszcze raz. Na placu, przy fontannie, w południe.
Tadashi

Spojrzała na zegarek na ścianie. Miała pół godziny. Przytuliła do siebie list, po czym odłożyła go na szafkę i zrobiła sobie szybkie śniadanie, jedząc je niecierpliwie, a czas jakby nagle na złość zwolnił. Nie mogła dłużej czekać. Wrzuciła wszystko do zlewu, założyła kurtkę, kozaczki i czapkę, po czym wyszła z akademika, kierując się na plac z fontanną - główne miejsce spotkań uczniów. Stanęła przy niej, rozglądając się wokół. Tak jak myślała, prawie wszyscy byli na zajęciach, a jedynie kilka demonów chodziło gdzieś przy drzewach. Rozejrzała się wokół i wtedy dostrzegła wąską sylwetkę opuszczającą męski akademik. Rozpoznała go po długich nogach, a raczej czarnych rurkach wciągniętych na szczudła, a także tych długich do pasa, białych włosach. Nie miał kurtki, niczego - jedynie ten sam sweter, trampki i szaliczek. Wciąż czekał na swoje rzeczy. Poruszał się jakoś inaczej niż wszystkie anioły... ba, jego chód przywiódł jej nawet sposób poruszania się demonów pod osłoną nocy. On również ją rozpoznał, dlatego przyspieszył kroku. A po chwili zatrzymał się jakiś metr od niej.
- Cześć, Saphira... - powiedział cichutko w szalik, lecz nie spojrzał na nią, a wbił wzrok w buty.
- H.. hej - wyszeptała niepewnie, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem. Chciała wiedzieć, o czym chce z nią porozmawiać i to natychmiast. Nie znała go, a czuła coś takiego, jakby przywiązanie.. Jakby całe życie spędził obok niej. Co po części było prawdą. Poprawiła czapkę na głowie i wbiła również wzrok w swoje kozaczki. Czując, że jej natarczywe spojrzenie zniknęło, niepewnie podniósł wzrok i zlustrował ją swoim dwukolorowym spojrzeniem.
- Ładnie ci... tak... - wyszeptał nieśmiało, a jego piegi zniknęły w całościach pod rumieńcami.
- Dz..dziękuje - bąknęła cichutko, nie patrząc na niego, gdyż czuła się.. nieswojo. - O czym chciałeś.. porozmawiać?
Wysunął dłoń z kieszeni, wyciągając do niej wychudzoną dłoń.
- Chciałem... chciałem zacząć od początku - oznajmił, wpatrując się w nią smutnym spojrzeniem. - Jestem Tadashi. Po prostu Tadashi. Nie mam nazwiska.
Spojrzała na to nieco zdziwiona, po czym uniosła wzrok na jego oczy i ścisnęła jego prawice.
- Saphira Trancy - szepnęła.
- Wybacz, jeśli... bardzo często będę się do ciebie zwracał Misaki, ale... to z przyzwyczajenia - mruknął pod nosem. - Może... może mogłabyś mnie trochę oprowadzić? Porozmawiamy... przy okazji...
Pokiwała głową i uśmiechnęła się smutno oraz niepewnie.
- Oczywiście, oprowadzę Cię - powiedziała, puszczając jego dłoń. - Zacznijmy może od środka, co? Zimno tu..
- Dobrze.

czwartek, 12 marca 2015

,,Owoc, którego kwiat rozkwita raniąc wszystkich wokół''-Yuki Origiri

Imię: Yuki co oznacza odwagę.
Nazwisko: Nie kojarzy go pewnie nikt z Was, bowiem anioły pragnęły nie przyznawać się do nas niżeli opowiadać światu, iż istniejemy, ale brzmi ono Origiri.
Wiek: Jestem młodą anielicą, która ma zaledwie 16 lat, jednak swoje w życiu widziałam.
Pochodzenie: Urodziłam się w jednym z głównych anielskich miast-Salvation. Nazwa tego jakże ogromnego miasta oznacza ratunek...A więc czemu ONA zginęła?
 Wygląd: Mam blond włosy sięgające niemal za ramiona, które stawały się czarne u czubku głowy. Od taki gen odziedziczony po tatusiu. Posiadam żółto-czarne oczy, a ludzie mówią zazwyczaj, iż są one puste, jednak ujrzawszy moje słodki zachowanie szybko zmieniają zdanie. Moja skóra jest bardzo blada co jest chyba jedynym minusem w mojej urodzie. Jeśli chcę mogę mieć każdego...Jako anioł jedynie wyrastają mi piękne i puszyste białe skrzydła.
Rasa: Anioł szlachetnej krwi. 
Partner: Nie posiadam jednak...Moim hobby jest rozkochiwanie w sobie każdego mężczyznę, anioła czy też demona...Od taka zemsta, a może tylko zabawa?
Charakter: Jestem arogancka, nieposłuszna, narcystyczna, pewna siebie, wierzę, iż wszystko da się zrobić...Oczywiście tylko w wewnątrz. Nikt poza mną nie wie jaka jestem naprawdę. Zazwyczaj udaję grzeczną i pokorną anielicę. Przezywają mnie ,,cukiereczkiem'', bowiem każdy sądzi, iż jestem słodka jak i on.
Moce: Trenuje jedynie walkę w ręcz głównie pracując nad kopnięciami. Nie cierpię mieczy, pistoletów ani innych w tym stylu mocy. Jeśli chcesz wygrać rób to sam, a nie za pomocą jakiegoś patyka.
Historia: Moja historia powiadacie? Czy ja wiem czy można ją nazwać tragiczną? Żyje, bo tak, a jeśli umrę to dlatego, że tak mi gdzieś zapisano. Ale wiecie co? Mogę Wam opowiedzieć historię mej ciotki(siostry mamy). Nie pamiętam jej dobrze, bowiem miałam wtedy zaledwie 5-6 lat. Matka opowiadała mi, że była zła dlatego musiała zginąć jednak ja pamiętam...Wiem czemu umarła i to nie dlatego, że była zła. Był poranek, a letnie słońce ogrzewało wszystkich mieszkańców Salvationu. Siedziałam wtedy nad brzegiem strumyka mocząc swoje blade nóżki w wodzie. Upał dawał każdemu we znaki jednak i tak na moich ustach widniał uśmiech, którego obdarzałam każdego dookoła. Wtedy zauważyłam ich...Archanioła w towarzystwie bruneta z zasłoniętym jednym okiem i beznamiętnym wyrazem twarzy, instynktownie wyprostowałam się mrużąc lekko żółte oczy, aby przyjrzeć im się lepiej. Tuż za nimi podążała piękna anielica. Jej skóra wydawała się nieskazitelna, a oczy takiego samego koloru jak i moje wydawały się...Puste?
-Ciociu!-krzyknęłam chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Nie odezwała się, a jedynie uniosła palec do ust nakazując mi być cicho.  Gdy kiwnęłam głową uśmiechnęła się do mnie, jednak raczej ten gest można było nazwać zwykłym ruchem warg niżeli uśmiechem pełnym radości. Mimo wszystko podążałam za nimi mając dziwne wrażenie, że nie mogę przestać i zatrzymać się tak po prostu. Nagle zimny wiatr zerwał się czochrając moje i tak już lekko potargane włosy. Wzięłam głęboki wdech i zacisnęłam swoje małe rączki w piąstki. ,,Nie bój się''-szepnął mój wewnętrzny głos. W pewnym momencie demon o jednym czerwonym oku popchnął ciocię, która z cichym jękiem upadła na ziemię. Niestety jej oprawca nie czekał, aż wstanie, lecz brutalnie pociągnął ją za włosy. Widząc ten okropny obraz cicho pisnęłam zwracając ich uwagę na siebie. Gdy tylko na mnie spojrzeli odwróciłam się i zaczęłam uciekać...Nie...ja nie uciekałam...Ja szukałam pomocy.
                                        ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kilka miesięcy później w gazetach, telewizji, a nawet w radiu ogłoszono, iż moja ciocia zostanie ścięta na dworze Gabriela o 12:00 w południe. Mi i moim rodzicom pozwolono ją odwiedzić tuż przed egzekucją i pożegnać się. Jednak...Oni nie poszli. Nie chcieli, a za każdym razem, gdy próbowałam nawiązać w rozmowie do niej oni skrzętnie zmieniali temat rozmowy. Postanowiłam sama ją zobaczyć. Nie byłam jakoś strasznie przywiązana do swojej rodziny, ale...ten uśmiech...te oczy...Wiedziałam, że muszę. Wchodząc do lochów nie spodziewałam się, że mnie wpuszczą, ale jednak. Otwierając powoli drzwi ujrzałam bladą, chudą anielicę o białych włosach i pomarańczowych oczach, które od niewyspania lub płaczu wydawały się czerwone. Spojrzałam na nią jeszcze raz mrużąc oczy, aby dostrzec dokładnie jej stan. Była naga, albo raczej cała obwinięta bandażami, na jej szyi widniał gruby łańcuch mający zadanie robić za obrożę z kolcami, która widocznie wbijała się w szyję Isabel *dop. aut.To jej imię*. Niegdyś posiadała jedne z najpiękniejszych skrzydeł w Niebie, a teraz...Jej lewe skrzydło zostało przytwierdzone gwoździami do ściany, a prawe...Właściwie to go wcale nie było, a jedyne pozostałości po nim to kilka piórek. Ciocia podniosła na mnie wzrok i wydawała się mnie nie zauważyć.
-J-ja...-zaczęłam piskliwym głosikiem lecz ona tylko cicho powiedziała:

-Nie wierz nikomu skarbie. Ufać można tylko sobie.-wyszeptała po czym zamilkła.
Do końca wizyty nic więcej nie powiedziała wpatrując się tylko w głąb ciemności...Ciemności, która teraz owinęła i jej serce. 

12.00
Stałam na dziedzińcu jako jedyna krewna...Małe dziecko wśród miliona dorosłych aniołów. Nie mówiłam nic, nawet wtedy, gdy któryś z gapiów pytał się co tu robię. Wciąż wpatrywałam się w miejsce gdzie ma zginąć osoba z mojej rodziny. Ciotka, która zawsze była chwalona i dopieszczana...Isabel...
12.05
Na postument wszedł kat z ofiarą ciągniętą po ziemii. Spojrzałam na jej plecy, ale teraz już nie było na nich skrzydeł. Po chwili jednak wróciłam oczami do oprawcy. Uśmiechał się...Poznałam go. Był to ten sam demon z wcześniej.
12:07
Isabel została przywiązana do metalowego słupa rozgrzanego do czerwoności przez ogień wokół. Krzyknęła, jednak jej oczy pozostałe suche. Wydawała się być myślami gdzieś indziej. 
12:08
Kat zerwał z szyi wisiorek w kształcie krzyża, który po chwili zamienił się w lśniący miecz. Uśmiechał się krzywo niemal znudzony już tą całą farsą. Uniósł ostrze ku górze odcinając najpierw lewą rękę i zjeżdżając powoli do drugiej. Ciotka jedynie wiła się z bólu skrępowana sznurami. Krzyczała...Nagle spojrzała się na mnie, a jej usta znów ułożyły się w słowa: ,,Nie ufaj nikomu''. Po chwili ponownie powróciła do krzyków.
12:10
Wszystkie kończyny zostały obcięte, a podłoga oblana krwią tak samo jak i kat. Niestety anielica wciąż pozostawała przytomna. Głos jej zachrypł, a z oczu wreszcie pociekły łzy. Brunet nachylił się nad jej uchem i coś wyszeptał. Oczy mojej cioci niemal natychmiast się rozszerzyły, niestety ostrze podniesione ku górze zalśniło niebezpiecznie odbijając promienie słoneczne. Załkałam. Nagle czas dla mnie zwolnił. Spojrzałam na dwa sarno-psiowato podobne stworzenia. Jeden widocznie większy posiadał dwa rogi za to drugi tylko jeden. Ich kopyta uderzała wciąż i wciąż uderzały w ziemię jakby to miało zerwać ich łańcuchy, które nie pozwalały im dobiec do swojej właścicielki. Ktoś byłby w stanie nazwać je ósmym cudem świat, gdyby nie ostre jak szpikulce zęby klapiące niebezpiecznie w stronę kata. 
12:11
Po długiej chwili ostrze dosięgło i jej szyję pozbawiając jej głowy. Krew ponownie trysła ochlapując nawet nas-stojących najbliżej. Spojrzałam na dwa podejrzane stworzonka podchodzące do jeszcze ruszających się części ciał. Zawyły głośno, a ja zaczęłam biec...Uciekać...Chciałam zapomnieć. W tej samej chwili poczułam czyjąś obecność. Dwa stworzonka, których jasnofioletowe futerko zabarwiła czerwona ciecz biegły obok mnie. Z ich fioletowych jak kamienie szlachetne płynęły łzy-takie same jak i u mnie.


Jestem starsza i wciąż zadaję sobie to pytanie...Dlaczego? Co zrobiła? Nocami, gdy Gaiko i Gaike oddalają się ode mnie gdy przemierzamy ciemne ulice wydaje mi się jakby przed nimi pojawiała się kobieta z białymi włosami, do której się przytulają...Czy ja...oszalałam?


   ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No, więc tak to i moja nowa postać. Mam nadzieję, że się spodoba...Powiem szczerze trochę się męczyłam z historią, która jeszcze zostanie rozwinięta :D
/Shina-san

środa, 11 marca 2015

Też cię kocham braciszku!

-Sumire...-wymamrotał i mocniej wcisnął twarz w poduszkę. Blondynka nieco się zdziwiła słysząc imię, które padło z ust brata. Nigdy nie lubiła nikogo budzić, więc od blisko godziny siedziała na drugim, pustym łóżku. Zastanawiało ją co się takiego ważnego wydarzyło, że Akira musiał wyjechać.
-Oby skręcił kark.-mruknęła i sięgnęła po pierwszą lepszą książkę z półki brata-Same hentai...oj Azio Azio...-odłożyła na miejsce i natrafiła na stary album ze zdjęciami. Uśmiech natychmiast pojawił się na jej twarzy po czym zaczęła przeglądać stare jak świat zdjęcia. Tymczasem Azazel poruszył się niespokojnie, dając światu do zrozumienia, że znowu męczy go jakiś koszmar...

-Jesteś jednym wielkim problemem...-głos odbił się echem po lesie. Uchylił oczy i niepewnie rozejrzał się po okolicy. Las, noc i tony śniegu, a mimo to nie czuł zimna. Był świetnie świadomy, że to kolejny koszmar nasłany przez Morfina. Jego kochany "ojciec" lubił nimi go dręczyć, w nadziei, że tak go wykończy. Fizycznie nic mu nie mógł zrobić. Azazel był członkiem rady, a co za tym szło był ważniejszy od swojego wiekowego ojczulka. Demon nie skarżył się, a cierpliwie znosił wszystko. 
Siedział pod drzewem. Przeczesał palcami włosy. Doskonale znał schemat tego koszmaru. Jeżeli wstanie i pójdzie na wprost spotka zjawę przedstawiającą Ceres, która będzie mu zarzucać, że był jej błędem i, że przez niego nie żyje. Jeżeli pójdzie na prawo zobaczy torturowaną Mayu. To nie będzie koszmar, lecz wspomnienie. Widział to raz, bardzo dawno temu. Gdy pójdzie na lewo spotka samego siebie, mordercę, potwora i oprawcę, mordującego dla własnej uciechy. Najgorsze jest to, że akurat ten koszmar jest jak najbardziej realny. Zabija bo lubi, i to przeraża go najbardziej. Wiedział też by się nie odwracać, bo zobaczy krwawiącego Xing'a z tym jego szczerym uśmiechem. I mimo iż jego zmarły starszy brat nie robił nic po za wykrwawianiem się i uśmiechaniem to i tak doprowadzało go do łez. 
-Wysil się.-warknął i ponownie przymknął powieki. Oparł się o pień. Nie bał się, wiedząc, że i tak zaraz się obudzi, jak zwykle niewyspany. 
-Otwórz oczy.-zgodnie z poleceniem, otworzył powieki ukazując znudzenie czające się w jego oczach. Szybko jednak znikło a zastąpił je strach. I to nie taki który towarzyszył mu na co dzień. Był inny. Silniejszy i sprawiał, że serce chciało mu przebić pierś. Przed nim leżała Sumire. Wydawało się, że śpi, a nawet lekko się uśmiechała. Była jednak dużo bledsza niż zazwyczaj.
-Co ty chcesz...-nie dokończył gdy zauważył ja po jej bladej skórze spływa strużka krwi, wypływająca z kącika ust. Po chwili krwi było co raz więcej, aż Su zaczęła się nią dusić. Otworzyła szeroko oczy i zaczęła się miotać.
-Sumire...-wyszeptał, bo tylko tyle mógł zrobić. Wiedział, że to koszmar, a przynajmniej na razie. Przymknął powieki, chcąc powstrzymać łzy. Morfin znalazł nowy sposób.

Poruszył się po raz kolejny, odwracając przodem do siostry, ciut za mocno, przez co zleciał z łóżka, zawinięty w koc. Jęknął z bólu, gdy zdołał odkleić twarz od podłogi.
-Ohayo nii-chan.-posłała czarnowłosemu uśmiech i znowu zajęła się przeglądaniem albumu. Azazel wstał rozmasowując obolałe miejsca i wlepił pytające spojrzenie w Mayu. Machnął jedynie ręką i podszedł do szafy szukając czystych ubrań.
-Skończ z tym "nii-chan" bo to debilnie brzmi.-bąknął gdy wyciągnął jakąś czarną koszulkę bez rękawów.
-Jak chcesz Żeluś.-wybuchła śmiechem, a ten zmroził ją wzrokiem.
-Nie prowokuj mnie dzieciaku.-warknął i założył pierwsze lepsze jeansy. Mayu pokazała mu język i przewróciła kartkę po czym pisnęła uradowana.
-Pamiętam to!-wbiła wzrok w zdjęcie,a na samo wspomnienie wybuchła śmiechem. Azel podszedł do siostry i nachylił się by spojrzeć na zdjęcie. Mimowolnie sam się uśmiechnął, choć nie było mu zbyt do śmiechu. Zdjęcie było czarno-białe, jedno z pierwszych, które kiedykolwiek wykonał. Przedstawiało Inanisa z majtkami na głowie, wąsami kota i wiadrem farby, które posłużyło za but. Psocenie się Inanisowi w dzieciństwie było kiedyś ich ulubionym zajęciem. Dziś nie uszłoby im to już płazem. Mayu ponownie przewróciła kartkę.
-Pamiętam to, ukradłam ci aparat i zrobiłam ci to zdjęcie.-fotografia przedstawiała Azazela, wyglądającego na jakieś 8-9 lat. Wymachiwał drewnianym mieczem, a białe włosy zasłaniały mu wielkie oczy-Musiałeś się przefarbować?
-Musiałem. -bąknął i założył koszulkę. Następnie włożył adidasy i nieśmiertelnik, a na koniec swoją ulubioną, zieloną bluzę. Mayu nadęła policzki i odłożyła album. Wstała z łózka i podeszła do gitary stojącej w rogu.
-Przecież ty nie grasz.-wzięła ją do ręki i uderzyła w struny. Azel nie odpowiedział jedynie przyglądając się poczynaniom siostry. Ta zaś zaczęła zmieniać ułożenie palców na gryfie i śpiewać cicho słowa jednej ze swoich ulubionych piosenek.
-Insecure. In her skin. Like a puppet, a girl on a string. Broke away. Learnt to fly. If you want her back, gotta let her shine.

-Nudzi ci się czy co?-jęknął, ale tym razem nie wyrwał jej instrumentu, tylko pozwolił "fałszować dalej". Mayu świetnie śpiewała, ale ...w ich życiu nie było czasu na pasję, dlatego rzadko to robiła. Blondynka zignorowała jego pytanie i dopiero po dłuższej chwili stwierdziła, że czas wytargać go z pokoju.
-Ciągle jęczysz, że masz tyle pracy i co? Całymi dniami śpisz!
-Wolę spać niż mieć ADHD jak ty. Zakochałaś się czy co?-ugryzł się w język, ale słów nie mógł już cofnąć. Temat miłości był dla niej trudny. Bardzo trudny. Odwróciła wzrok, w duchu powoli i boleśnie mordując swojego "narzeczonego". Niby ślub ma być, ale od 200 lat jest przekładany...miała nadzieję, że jej ojciec i Inanis się rozmyślą i dadzą jej pożyć jeszcze parę setek bez takiej wkurwiającej istoty jaką jest MĄŻ.
-No więc coś ty taki zajęty? Akira znowu spieprzył na Karaiby czy co?-zignorowała pytanie brata, ale gołym okiem można było zauważyć, że nie miała dobrego humoru. Super. Wkurwiona Mayu=Nie dożyję następnego dnia...
-Tym razem nie Karaiby.
-Hawaje?
-Nudy.
-Miami?
-Też nie.
-To gdzie ta szuja znikła?
-Ta informacja pewnie cię ucieszy...ten debil stwierdził, że skoro jest zaraz za Lucyferem to ten mu nic nie zrobi. Mylił się i teraz zdycha cholera wie gdzie.
-Co zrobił?
-Odmówił zabicia jakiejś anielicy...nie wiem, kiedy się dowiedziałem on był już na OIOMie...
-Ładne rzeczy się dzieją w tej szkole...za moich czasów panował tu większy porządek.-mówiąc to przechodzili akurat obok starej sali od chemii. Stara, bo najstarsza w Akademii ale dalej używana-Odbudowali ją?-zdziwiła się i bez zastanowienia wparowała do pustej klasy.
-Co ty planujesz, Kukło?-wlazł za nią. Mayu zaczęła zaś mieszać pierwsze lepsze składniki. Azazel nie był dobry z chemii, ale tę mieszankę zapamiętał...aż za dobrze-Nie...Mayu nie...OGARNIJ TO SWOJE PIROMA-za późno. Sala wybuchła doprowadzając Lucyfera do szału, a Gabriela do zawału serca...
Też cię kocham, braciszku!

~
Czemu Mayu wysadziła salę?
Yo: Niestety nawet my nie znamy na to odpowiedzi. Jak kobieta z okresem się uprze to musi to zrobić, a co my poradzimy, że musiała po raz ósmy wysadzić tą samą klasę?!







niedziela, 8 marca 2015

Można oczy zam­knąć na rzeczy­wis­tość, ale nie na wspomnienia.

Siedziałam na dachu akademika czytając książkę, która służyła mi tylko do tego żeby zagłuszyć moje krzyczące myśli. Wszystkie naraz domagały się mojej uwagi chcąc zostać wypowiedziane i przemyślane. Niestety ja nie mogłam sobie na to pozwolić...nie chciałam o tym myśleć. Wszystko tylko nie te przeklęte wspomnienia. W końcu nadszedł najgorszy dla mnie czas w roku i mimo tylu lat wciąż nie mogłam normalnie w tym czasie funkcjonować. Wściekła na samą siebie za swoją bezsilność rzuciłam książkę na drugi koniec dachu i podkuliłam nogi. Mimowolnie zapłakałam, po czym wybuchłam niekontrolowanym szlochem.
Płakałam za swoich rodziców...
Płakałam za Isamu...
Płakałam za swoją bezsilność tamtego dnia...
Płakałam za te całe cierpienie jakie mnie dotknęło...
Z całej siły zacisnęłam powieki próbując się opanować ale bez skutku. Zawsze tak było. Nie potrafię inaczej sobie z tym poradzić chociaż zdarzyło się to tak dawno temu. Jedyne co mogę walczyć ze wspomnieniami usiłującymi mną zawładnąć. Niestety one zawsze wygrywają...

20 kwietnia 1979
- No bądź grzeczną dziewczynką. Dobrze wiesz co masz zrobić. - Evan uśmiechnął się do mnie i stojąc za mną położył dłonie na moich ramionach. Stałam w strugach deszczu obserwując dom naprzeciwko mnie. Wiedziałam doskonale co mam zrobić i co się stanie jeżeli tego nie zrobię. Musiałam to zrobić, chociaż tego nie lubiłam. W te noce gdy nie wykonałam swojego zadania on przychodził do mnie. Był ode mnie starszy o 10 lat i bardzo mnie lubił. Robił mi dziwne rzeczy, dotykał mnie, co sprawiało mi ból, ale nie mogłam płakać. Mówił że nie mogę płakać i bił mnie za to. Dlatego już nie płaczę. I wykonuje swoje zadania. Nie chcę żeby znowu do mnie przychodził...
- Idź.
Jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie do domu naprzeciwko...

4 czerwca 1982
- Su... - Jęknął chłopak pode mną mocniej zaciskając palce na moich pośladkach. Nie pamiętałam jego imienia i mało mnie to obchodziło. Wszystkie czynności wykonywałam machinalnie nie czując wiele. Nachyliłam się nad nim całując go namiętnie i jednocześnie chwytając leżący pod łóżkiem nóż po czym wyprostowałam się trzymając go w dłoni. Spojrzałam mu głęboko w oczy i wbiłam ostrze aż po rękojeść. 
- Żegnaj kochanie... - Zeszłam z niego i złapałam komórkę wykręcając jedyny numer jaki tam był. - Trzeba posprzątać...

6 września 1983
Śledziłam swój cel już od dłuższego czasu. Był to starszy łysiejący już facet. Nie mam pojęcia dlaczego mam go zabić ale nie zadawałam pytań. Musiałam po prostu wykonać swoją robotę. Zbliżaliśmy się do małego przesmyku między wieżowcami z gatunku tych nie używanych gdzie stał duży śmietnik. Bez wahania przyspieszyłam kroku i gdy znalazłam się tuż za nim używając pistoletu ogłuszyłam go jednym uderzeniem i wciągnęłam w uliczkę.
- Zadanie wykonane. - powiedziałam do krótkofalówki i zakładając tłumik strzeliłam do mężczyzny po czym wrzuciłam jego ciało do śmietnika i oddaliłam się w swoją stronę...

Zacisnęłam dłonie w pięści próbując odegnać wspomnienia. Pamiętam to wszystko jakby wydarzyło się wczoraj. Tak wiele zła wyrządziłam. Temu wszystkiemu można było zapobiec... wystarczyło mnie zabić..
Wzniosłam zapłakane oczy do nieba na które spojrzałam z nienawiścią. Nie trafiłam tam, bo niosłam nienawiść i zniszczenie. To ja.
Otuliłam się szczelniej ramionami i oparłam czoło na kolanach.
Po raz kolejny się poddałam... Pozwoliłam wspomnieniom swobodnie powracać. Widziałam wszystkie zbrodnie których się dopuściłam i oglądając je ponownie czułam jak rany na moim sercu odnawiają się. Jedna po drugiej... Rany zadane małej dziewczynce i rany które zostały zadane przez nią. 

12 marca 1984
Stałam patrząc Evanowi w oczy. Byliśmy w patowej sytuacji. Miałam go na muszce tak jak i on mnie. Dzięki niemu stałam się wspaniałym zabójcą, dlatego też wiedziałam że nasze szanse są wyrównane. Albo on, albo ja. W najlepszym wypadku zginiemy oboje. Zrobię wszystko żeby ta szuje straciła życie. W oddali usłyszałam zbliżające się wycie syren.
- Już czas... - Szepnęłam i uśmiechnęłam się słodko. - Obyś zgnił w piekle! - Krzyknęłam i strzeliłam. Ostatnie co widziałam to błysk kogutów policyjnych, drwiący uśmiech Evana i oślepiające światło...

Osunęłam się na bok i zamknęłam powieki. Mimo wszystko ostatnie wspomnienie z życia nie było złe... Uśmiechnęłam się mimowolnie i zasnęłam modląc się o spokojny sen.



sobota, 7 marca 2015

Z miłości zabiłem

Imię:  Nazywam się Yamato, ale czy to ważne?

Nazwisko : Masuhiro

Wiek : Liczę sobie równe 100 wiosen. To idealny wiek, zapamiętam go na zawsze...

Data urodzenia: 6.06 o godzinie 6:06... Ciekawe... Przypadek? Nie sądzę...

Pochodzenie/ rasa : Jestem demonem wybranym. Nie wiem z skąd pochodzę, jakoś wyleciało mi z głowy. Cóż, mówi się trudno. Takie życie...

Płeć: Sam sobie sprawdź! Po co mam ci mówić.




Partnerka: * mruży oczy i zaczyna się dziwnie śmiać* Po co mi partnerka? Po co mi miłość? Wystarczy mi rodzina.


Broń: Lubię się bawić ostrymi narzędziami... Dlatego moje ciało jest lekko mówiąc pocięte, ale to nie boli. Nienawidzę się, w bólu tylko czuję odpływ tej nienawiści. Ludzie którzy nie przeszli przez taką depresję nie zrozumieją. Jednakże wracając do tematu, moją ulubioną zabaweczką jest mały, srebrny, ostry nóż, który zawsze mam przy sobie.

Wygląd jako demon: Charakteryzują mnie moje potargane białe włosy oraz pełen mordu i nienawiści wzrok do wszystkiego. Moja skóra jest biała niczym śnieg * śmiech* Może nie zrozumiesz, ale śnieg jest fajny. Posiadam piękne, ostre białe kły... Lubię biały, ale to chyba nie jest teraz takie ważne. Nie nalezę do najwyższych. Jednakże jako demon posiadam dość spore czarne skrzydła... Zazdroszczę aniołom, ich są takie piękne. Na samą myśl mam ochotę im je powyrywać. Najczęściej chodzę w za dużej fioletowej koszulce na długi rękaw, nadgarstki mam aż całe schowane... Na szczęście spodnie są dobre. Nie potrafię sobie dobrać rozmiaru i kupuję po prostu to co mi się spodoba, nie patrzę na rozmiar. Moje skarpetki są zazwyczaj obie inne ( jedna w kropki, druga w paski) Co za różnica? Nie posiadam rogów...

Wygląd jako człowiek: Tracę te ohydne skrzydła, kły oraz moje oczy stają się brązowe. Nie lubię przybierać tej formy, czuję się dziwnie... * wytyka język* Mam zawsze wrażenie, że jestem bezbronny i wszyscy tylko czekają aby zrobić mi krzywdę...

Historia: Etto... Zacznijmy od tego, że za życia miałem wszystko, wspaniały dom, rodzinę w tym siostrę Lily. Zawsze się kłóciliśmy jak to u rodzeństwa bywa, ale po pewnym czasie się do siebie zbliżyliśmy. Kochałem ją, ale to się stało wręcz obsesyjne. Moje uczucia nabrały innych barw, to już nie była miłość rodzinna. Miała wtedy 14 a ja 17 lat. Pewnego dnia oznajmiła mi, że zaczęła się z kimś spotykać.
- To świetnie, gratuluję! - uśmiechnąłem, się, ale tak na serio myślałem, że zaraz umrę.
Mój świat zaczął się rozsypywać, od tamtego dnia schudłem i to bardzo, przestałem spać... Nikt nie wiedział co się ze mną dzieje. Ja po prostu umierałem już wtedy w oczach, zacząłem się ciąć. To mi pomagało... Nadeszła zima, a z nią ten dzień... Lily przyszła ze mną porozmawiać, martwiła się. Jak zwykle wyglądała przecudnie, aż łzy same pojawiły mi się w oczach, podeszła do mnie i zaczęła mnie przytulać. Była wtedy taka ciepła... W mojej głowie zaświtała myśl. Złapałem ją za rękę, i wyznałem miłość. Odruchowo się odsunęła i zaczęła krzyczeć, zabolało. Wtedy to właśnie nie wiem w którym momencie sięgnąłem po nóż. Ucichła, myślała chyba, że chcę się zabić, ale była w błędzie. Rzuciłem się na nią i wbiłem go jej w serce.
- Teraz już zawsze będziesz moja... - wyszeptałem jej do ucha.
Po chwili przestała się ruszać, tylko jej różowa sukienka stała się czerwona... Trzymałem ją tak w objęciach bardzo długo. Po jakimś czasie dopiero ją puściłem, pocałowałem w policzek i wyszedłem z domu. Śnieg wiał mi w oczy, nie wiedziałem do kąd zmierzam. Po chwili upadłem i przestałem czuć.
Otaczał mnie tylko śnieg, ten piękny biały śnieg... Wszystko nagle znikneło. Umarłem.


Charakter: Ludzie mówią, że jestem troszkę dziecinny i tępy. Wcale nie! * foch*  Jestem trochę nieogarnięty, nieokrzesany i dziwny...

Zainteresowania: Nie mam.

Rodzina : David i Arata, kocham ich! Dbają o mnie i mnie karmią! Z Davidem co prawda łączy mnie więcej, ale Arata za to ma łeb na karku.





GG to samo co u Hany, Araty i Sakury, mail ten sam
Liczę na notki, o to mój koffany psychol <3




piątek, 6 marca 2015

Something called heartbeat

Obracał ciężki klucz w palcach. 
- Trzynaście... - wyszeptał, patrząc na wygrawerowany numerek w kawałku drewna przy kluczu. Nadal telepało nim po spotkaniu z serafinem. Nie mógł się pogodzić z niczym co wydarzyło się w jego życiu. Teraz już sam nie wiedział, czy nienawidził bardziej siebie samego, czy wszystkich dookoła. Jednego był pewien. Nienawiść i obrzydzenie nie spieszy się do opuszczenia jego życia... Czy w ogóle mógł nazwać to życie? Zapragnął pożegnać się z życiem już nie raz i nie dwa od kiedy ona odeszła...
- Misaki... - szepnął drżącym głosem, wtykając klucz w drzwi. Przekręcił go szybkim ruchem i czym prędzej uciekł do środka. I przekręcił klucz z powrotem.
- Cholera... cholera... - sapnął ciężko, obejmując się dłońmi. Oparł się o drzwi, osuwając na podłogę. Nawet nie spostrzegł, kiedy łzy zaczęły cieknąć strumieniem po jego bladych, piegowatych policzkach. To cierpienie go przerastało. Nie czuł tego ani nie miał o tym pojęcia, jednak jego serce z dnia na dzień zwyczajnie umierało. Nie potrafił znaleźć dla siebie nigdzie miejsca. Zajęcia.  Wszystko, co kochał, wszystko to, dla czego się starał, wszystko to odeszło razem z nią.
- Misaki... Misaki... - jął powtarzać jak w gorączce. Całkiem możliwe, że wysoka temperatura zaczęła u niego występować. Prawdopodobnie już był wyziębiony. W jego głowie powstawały obrazy związane z umarłą ukochaną... a ona nie chciał jej widzieć. Chciał jedynie dojrzeć jej uśmiech, którego nigdy nie mógł być świadkiem... ale codziennie go sobie wyobrażał. Poderwał się z podłogi, rozpoczynając dramatyczne poszukiwanie choćby najmniejszej kartki papieru i czegokolwiek do rysowania. Nie miał ze sobą żadnych ubrań, rzeczy. Mieli przysłać mu paczkę z wszystkimi potrzebnymi przedmiotami jutro. Ale on potrzebował papieru już. Teraz, w tej chwili, inaczej zwariuje. Dzięki Bogu, dorwał czysty notatnik leżący na biurku wśród książek do szkoły. A także ołówek. Ołówek i gumkę! Porwał wszystkie trzy przedmioty, wciskając się w kąt własnego łóżka. A jego dłoń jakby sama rozpoczęła tworzenie arcydzieła. Posiadał niewyobrażalny talent, niegdyś była to jego pasja... teraz tylko w ten sposób mógł rozładować negatywne emocje, które przepełniły go całego. Gdyby nie znalazł czegoś takiego, zapewne wyżyłby się w inny sposób. Zniszczył coś lub zrobił krzywdę sobie. Nie raz się tak zdarzyło.
Po kilku minutach cisnął ołówkiem przez pokój, zanosząc się głośnym płaczem. Łzy rozmazywały szare linie ołówka, które tworzyły razem przepiękny portret młodej dziewczyny o pełnych policzkach, wydatnej brodzie, zadartym nosku i dużych oczach otoczonych obwódką dzikich, czarnych rzęs. Wydawały się wręcz błyszczeć na papierze, a plamce światła w jej oczach dostrzec można było skrzydlatą postać... uwiecznił każdy najmniejszy szczegół, każde zagięcie jej pełnych, pięknych ust, które tworzyły cudowny uśmiech. Ten uśmiech nigdy nie był mu dany za jej życia. A właśnie tego pragnął najbardziej na świecie.
I wtedy mógł usłyszeć tuptanie tuż obok swojego pokoju, po czym cichy huk, połączony z jękiem, a raczej znajomym i tęsknym mu głosikiem. Tak, czarnowłosa anielica wyszła ze swojego pokoju, chcąc odnieść do biblioteki wypożyczone książki, ale jak to ona musiała potknąć się o swoje dwie lewe nogi i wylądować na podłodze. Zaczęła szybko zbierać tomiki, mając nadzieje, że osobnik tuż obok w pokoju jej nie usłyszał, a tym bardziej, by się przez nią nie obudził. Miała tylko nadzieje, że ukochane miejsce dla maniaków książek jest nadal otwarte o tej porze. Nie mogła zasnąć, a to wszystko przez strach przed koszmarami, które nękały ją co noc, porywając na dno najgorszych wspomnień, chwil, gdy krzyczała i cierpiała na stole operacyjnym, czy w swoim własnym szpitalnym łóżku, a szczególnie ten najgorszy, ostatni raz, który podarował jej również.. ulgę. Wieczną ulgę. Ubrana zaledwie w delikatną, białą koszule nocną, siedziała teraz na piętach, nieco drżąc, ale było to spowodowane lekkim zimnem otaczającym ją ze wszystkich stron. Ku jej nieszczęściu, drzwi trzynastki szczęknęły zamkiem i delikatnie się rozchyliły. A gdy spojrzała w tamtą stronę, w półmroku jej oczom ukazała się bardzo wysoka postać. Patrzył na nią z góry, dwukolorowymi ślepiami, które ciężko ukryć - zafascynowały ją. Błyszczały  w ciemności, jedno turkusowym, a drugie szkarłatnym blaskiem pełnym smutku i niezrozumiałego dla niej cierpienia. Warkocz długich, białych włosów spływał po jego ramieniu aż do pasa, a ubrany był w to, w czym spotkała go wcześniej - z wyjątkiem spodni i butów, w końcu przymierzał się do snu. Tylko teraz był mniej zmarznięty i roztrzęsiony, więc dostrzegła na jego twarzy coś, czego wcześniej nie zauważyła - piegi. Setki słodkich, uroczych piegów, które sprawiały, że jej źrenice jeszcze bardziej się rozszerzały. Tak samo działały na nią blade, lekko rozchylone wargi chłopaka oraz silnie zarysowana szczęka. Zamrugał gwałtownie, widząc ją na podłodze, po czym natychmiast wyszedł ze swojego pokoju i kucnął przy niej, zbierając jej książki.
- Wszystko w porządku? - Spytał, nie patrząc na nią. Nie chciał, by ktokolwiek widział jego przekrwione i podkrążone od płaczu oczy. Nie rozpoznał jej, na szczęście, jeszcze nie.
Lekkie rumieńce wpłynęły na jej twarz, gdy tylko go zobaczyła, a po chwili wbiła wzrok w książki, które jej podawał.
- Tak, dziękuje - wyszeptała niepewnie i powoli się podniosła.
Była bardzo niska w porównaniu do niego, a do tego jej szczupła postura, chude nogi, a do tego kobiece kształty i tak króciutka koszula nocna.. Gdyby ludzie nie znali jej wyczynów, to możliwe, że miałaby powodzenie. Możliwe, a nie, że na pewno. A zresztą, kto wie?
Gdy wstała, przyjrzał się jej dokładnie... i stanęło mu serce. Widziała, jak rozszerzają się jego źrenice, a ciało momentalnie sztywnieje. Jeszcze dłuższa chwila ciszy a usłyszałaby i masakrycznie szybkie bicie jego serca, jakby zaraz miało pęknąć w szwach. Nie dlatego, że wyglądała przepięknie w świetle księżyca... ale dlatego, że wyglądała jak przepiękna Misaki. Ta koszula, idealnie jak szpitalna piżama... rozczochrane włosy, załzawione oczka przez ból spowodowany upadkiem. Załzawione, świecące, fioletowe oczka...
Zacisnął palce na framudze drzwi, a ta cicho strzyknęła. Pękła. Musiał się uspokoić. Ona nie mogła być iluzją, była tutaj... namacalnie. Czyżby jego błagania w rzeczywistości zostały wysłuchane, lecz nie poinformowano go o tym? Czy jego ofiara nie poszła na marne? Tyle pytań tkwiło w jego głowie. A on musiał znaleźć na nie odpowiedzi. I to natychmiast. Musiał pozwolić na kolejny diabelsko ostry nóż w swoim sercu i grać. Po prostu grać.
- Gdzie się spieszysz o tak późnej porze? - Zapytał tym swoim cichym, melodyjnym głosem, lecz zachrypniętym... dziwnie znajomym dla jej uszu.
- J..ja? - zdziwiła się i zamrugała. - Cóż.. - zarumieniła się mocniej. - Muszę oddać książki do biblioteki.
Tak, brzmiało to kompletnie nieracjonalnie, ale jednak była to prawda. Zresztą, cała ona była jednym wielkim pomieszaniem z poplątaniem.
- Nie wydaje mi się, że chodzenie po akademiku o tak późnej porze było bezpieczne - wtrącił jej się w słowo. Dziwna troska pojawiła się w jego głosie. To było dla niego naturalne. Troska... o nią. I wtedy zdał sobie sprawę, że to przecież ona zaprowadziła go dziś rano do akademii... wypadałoby podziękować. - Wybacz, że... potraktowałem cię nieprzyjemnie. Naprawdę dziękuję za pomoc. Jestem Tadashi - przedstawił się, lecz nie wyciągnął ku niej dłoni.
- To tylko pójście do biblioteki - powiedziała do niego od razu, a słysząc to, uśmiechnęła się delikatnie.. A ten uśmiech niemal przyprawił go o zatrzymanie serca. Tak. Był identyczny jak na jego rysunkach, choć nieco mniej pewny. - Jestem Saphira, miło mi Cię poznać, Tadashi - wyszeptała nieco z rezerwą i strachem, przyciskając książki mocniej do siebie.
I tego było już za wiele, za wiele dla niego. Ten uśmiech, głos... te oczy... wszystko to zaatakowało go jednocześnie. Tylko Bóg lub Szatan w tym momencie mógł utrzymać maskę, grać, ciągnąć to dalej. Ale on nie. On był słaby. Zdeptany. Wyklęty  i porzucony.
- M...Misaki... - zasłonił sobie usta wychudzoną dłonią, a łzy spłynęły po jego policzkach. Nie potrafił ich zatrzymać. Musiały zatoczyć ślad na jego piegowatych policzkach, by spłynąć linią szczęki i złączyć się na brodzie, a następnie wpaść w olbrzymie zagłębienia obojczyków i zniknąć w dekolcie swetra.
Teraz zamrugała zszokowana i niemal cofnęła się o krok, wpatrując w niego z otępieniem.
- Skąd..? Skąd znasz.. moje ludzkie.. imię? - zapytała, przesuwając stopę w tył i odsuwając się nieco. To było dla niej szokiem. Przecież nikt jej nie znał, z nikim nie rozmawiała, zawsze była sama.. A on nagle wymówił jej..  Tak po prostu, jakby wiedział kim jest od zawsze. - Kim jesteś..? - rzuciła kolejne pytanie, czując za sobą ścianę. Anioł jednak nie bardzo patrzył na jej pytanie. Potwierdziła jego tezę, to nie były zwidy, halucynacje! Ona była tutaj, stała przed nim... "Ludzkie imię". To znaczyło tylko jedno, jej aura wyraźnie była nieskazitelnie czysta i biała, zresztą... jak za życia... Nogi się pod nim ugięły. Kolana po prostu zmieniły się w watę, nie mając jak dłużej utrzymywać ciężaru ciała. Jego mała Misaki tutaj była... nie, teraz Saphira. To imię jej pasowało o wiele lepiej. Brzmiało tak pięknie w jego głowie. Osunął się na kolana, trzymając framugi niedomkniętych drzwi, a ta pękała coraz bardziej pod jego żelaznym uściskiem. Zaniósł się cichym szlochem, lecz teraz sam już nie wiedział, czy był to płacz rozpaczy, czy bezmiernej radości.
- Misaki... Saphira... Saphira... Misaki... - szeptał raz za razem miedzy szlochami.
- H-hej - była naprawdę w szoku. Podeszła do niego i ukucnęła przy nim niepewnie, dotykając palcami jego włosów. - Hej, posłuchaj mnie.. Co się dzieje?
To przeważyło szalę. Dotknęła go. A przecież to było nierealne. Niemożliwe. Zakazane. Za to został wyklęty i wyrzucony spoza bram Nieba. Za miłość do ludzkiej dziewczyny. Gorzej. Do swojej podopiecznej. Ale teraz chyba zaczynał rozumieć te całe bzdury... jego poświęcenie nie poszło na marne. O nie. I wtedy jego serce przepełniła radość. Po raz pierwszy od dnia jej śmierci. Podniósł zapłakany wzrok na ukochaną, nie mogąc nacieszyć się jej cudownym dotykiem.
- U...udało... się... - wyszeptał przez łzy, niemalże się nimi dławiąc. - Udało... - Podniósł z trudem wychudzoną dłoń i dotknął jej pełnych policzków... wszystkie jego marzenia spełniały się w tej chwili...
Zamrugała nagle gwałtownie, wpatrując w niego jakby.. Jakby gdzieś go kiedyś widziała i ten jego głos.. Przebłyski zapomnianych wspomnień?
- Widziałam Cię kiedyś.. - zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć. - Widziałam Cię w moich snach.. Ale tam byłeś.. szczęśliwy - potrząsnęła głowa, jakby to było coś nierealnego, idiotycznego.
- Tak! Tak... - zaszlochał kilkakrotnie, lecz teraz wiedziała już, że to płacz szczęścia. Pogłaskał ją czule po policzku, choć jego dłoń niesamowicie drżała, wręcz trzęsła się. - Jestem twoim stróżem... aniołem stróżem... a raczej byłem... - opuścił dłoń, odwracając wzrok. Jego płacz nieco się uspokoił.
- Moim stróżem? - to było dla niej nieco za wiele, zbyt dużo szoku i nagle poczuła się okrutnie zmęczona. Zawsze tak miała, gdy nawał wszystkiego spadał właśnie na nią. Oddychała nieco głośniej i chrapliwiej przez to wszystko. - Jak to możliwe..? - złapała się za włosy.. - Ja znowu śnie na jawie..?
I pewnie zaczęłaby histeryzować jeszcze bardziej. Gdyby nie silne, chude ramiona, które objęły ją i ukryły calutką przy piersi. Tutaj była najbezpieczniejsza w świecie. Słyszała bicie serca... bicie serca, tak dziwnie jej znajome, jakby już kiedyś je słyszała. A biło tylko i wyłącznie dla niej.

poniedziałek, 2 marca 2015

We were divided. We were the same

Jak z opaską zawiązanych na oczach. Idąc na ślepo. Szedł, bo musiał iść. Musiał? Szedł bo chciał się gdzieś ukryć. Choć musieć, a chcieć, to ogromna różnica. Jedyne czego chciał to umrzeć. Opuścić ten świat. Ale gdzie anioły trafiają po śmierci? Zresztą... jak nieśmiertelny miał odebrać sobie życie? Choć biorąc pod uwagę śmiertelny los chłopaka miał w tym całką niezłą wprawę. Brodząc po kolanach w śniegu między wysokimi sosnami czuł, jakby miał zaraz zamarznąć. Spędził na w świecie śmiertelników, jako istota namacalna, zaledwie trzy dni i już nienawidził tego miejsca. Nienawidził głównie dlatego, że jej tutaj nie było. Pomijając już to straszne zimno. W końcu, kto by mu się dziwił. Ubrany był jedynie w czarne rurki, tak cholernie przylegające do jego wychudzonych nóg, że wyglądał jak na szczudłach. Nie bawiło to jednak, a wręcz przeciwnie... przerażało. Chłopak był naprawdę chorobliwie chudy, a teraz jeszcze na pewno wyziębiony. Szmaciane trampki na jego stopach przemokły już dawno, a cienki sweterek, wyglądający na jego ciele jak worek kartofli, nie dawał żadnego ciepła. Jedyne co miał, to... szalik. Nie tak długi i duży jakby tego chciał, ale szaliczek, nie byle jaki szaliczek... ten kawałek jasnozielonego materiału należał kiedyś do niej. Nim umarła.. tak, był pierdolonym złodziejem, tak bardzo pierdolonym jak dziwnym, ponieważ trup to nie jedyne słowo, które perfekcyjnie go opisywało. Nie potrzebował czapki, gdyż posiadał długie za pas włosy. Ba, ich barwa znikała w tle. Były białe. Tak, śnieżnobiałe, tak białe jak ta biel, której nienawidził całym sercem. Grzywka przesłaniała jego oczy, równie dziwne i nienormalne co reszta. Prawe oko lśniło turkusowym kolorem, lewe zaś... szkarłatnym. Do tego wszystkiego dochodziły wręcz dziecinne piegi na jego twarz i blade wargi. Na szczęście teraz zakrywał je szalikiem.
Wreszcie opuścił las i ku wielkiej uldze, malowała się przed nim ogromna Akademia Ponad Ziemią. Teraz już tylko do pierwszych lepszych drzwi i... nieważne, co dalej. Po prostu pragnął wreszcie się ogrzać.
I wtem jego wyostrzony słuch mógł usłyszeć.. kroki. Przez te śnieżne zaspy, prawie niewidoczna przedzierała się mała, krucza istotka. Ubrana jak to na zimę w bialutkie kozaczki i tego samego koloru kurteczkę oraz śmieszną czapkę na głowie, wyróżniająca się wzorkiem w kształcie pandy z uszkami, a z tym wszystkim kontrastowały czarne włosy, które teraz rozwiewał lekki wiatr. Zakaszlała i pociągnęła nosem, więc można by rzec, iż była trochę przeziębiona. Jej czerwone wargi wypuściły ze środka parę, a fioletowe oczy natychmiast spojrzały w stronę przybysza. Zamrugała nieco zdziwiona, gdyż o tej porze każdy powinien być przecież w swoim akademiku.. Ale on nie był stąd, o nie. Był jednak aniołem, czuła tą aurę wokół niego, choć nieco inną.. Jakby bardziej mroczną.
- Aano - odezwała się niepewnym głosikiem, podchodząc do niego powolnie i jak to ona, zachowując odpowiedni dystans. - Przepraszam, zgubił się pan? - zapytała milutko, choć z nutą niepewności w głosie. Nieznajomy drgnął gwałtownie i obrócił się w jej stronę. Ten głos... ten głos, on znał ten głos! Dlatego tak nagle obrócił się, najpewniej ją strasząc, ten głos był tak podobny.. do Misaki...
Znieruchomiał, widząc dziewczynę. To nie ona. Tadashi, wbij to sobie do głowy. Ona nie żyje.
- Tak jakby... trochę - odparł spokojnie, trzęsąc się z zimna. Chudymi jak patyki palcami naciągnął szaliczek na usta. I wbił swoje dwukolorowe spojrzenie w niską istotkę. A im dłużej się jej przypatrywał, tym bardziej znajoma mu się wydawała... fioletowe oczka, tak piękne fioletowe oczka... jednak trochę za jasne. I te cudne włosy, w kolorze zakazanej czerni, lecz za krótkie, za gęste, za... żywe. To nie mogła być ona. Nie. Powtarzał to sobie uparcie cały czas.
- Nie powinien pan stać na tym mrozie - powiedziała do niego i podeszła do drzwi, otwierają je na oścież. - Proszę, wejdź - a gdy tylko to zrobił, zamknęła je za nim po czym potuptała chwile w miejscu, otrzepując buciki z śniegu. Stali właśnie w ogromnej sali wejściowej. Prawie nikogo tu nie było, a jedynie kilka demonów, które i tak szły do swoich akademików lub gdzie tam się lubili wybierać.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś obdarzył go tak ogromną dawką uprzejmości i troski. Tylko trochę otrzepał się z śniegu, gdyż jego trampki wymagały bardziej wykręcenia całej tej wody i wysuszenia niż wytrzepania.
- Dziękuję... - wyszeptał w szalik. Nie miał przy sobie nic prócz ów szalika, tak zdążyła zauważyć. Żadnej torby, bagaży, broni... nic a nic. Jakby nagle urwał się z księżyca. Rozglądał się po sali, zastanawiając się, gdzież to trafił. Zmrużył kilkakrotnie dwukolorowe ślepia, chowając je pod długimi rzęsami.
- Powinieneś spotkać się z naszym dyrektorem - powiedziała do niego cichym głosikiem. - Widać, że nie jesteś stąd.
Im dłużej na nią patrzył tym bardziej zdawał sobie sprawę, że jest praktycznie identyczna, jak jego cicha miłość. Zamrugała, wpatrując się w niego po czym odwróciła zawstydzona wzrok i wskazała na schody.
- Musisz tam iść, a potem prosto korytarzem do końca..
Jednak ciągle powtarzał sobie w głowie jedno, proste zdanie. Ona nie żyje. Misaki nie żyje. Umarła.
- Tak, ja... jestem tutaj nowy... - wyszeptał ledwo obecnym głosem, po czym skierował wzrok w wskazane miejsce. - Jasne... udam się tam. Dziękuję, M...
Powiedział to. Prawie to powiedział. Nie, nie, nie, nie, nie... Nawet nie spostrzegł, kiedy krew zaczęła płynąć z jego palca, tak mocno zatopił w nim zęby. Bez żadnego wyjaśnienia, czym prędzej zostawił ją przy drzwiach, niemal biegnąc do dyrektora. Chyba nie takiego podziękowania oczekiwała. Nieznajomy wyglądał dziwnie, to prawda... ale nie aż tak ogromnej dawki "dziwności" oczekiwała.
Zdziwiona stała jeszcze przez chwilę w miejscu, jednak potrząsnęła głową i głośno westchnęła, przeczesując palcami nieco mokre od śniegu włosy. Zdjęła czapkę, po czym ruszyła do akademika, by po jakimś czasie zaszyć się w swoich czterech ścianach. Każdy w takim akademiku miał swój pokój składający się z salonu połączonego z kuchnią i jadalnią, drugiego pomieszczenia jako sypialni i małej łazienki z prysznicem. Czarnowłosa miała tu wszystko w jasnych barwach, nienagannie poukładane i czyste. Lubiła sprzątać, gdy nie miała już co robić.
- Wróciłam - powiedziała głośno, zdejmując butki i wkładając je do małej szafeczki specjalnie na nie, tuż pod wieszakami na których powiesiła kurtkę oraz czapkę. W tym samym momencie z jej sypialni wyszedł biały wilk, uśmiechając się miło. Tak, to był Kira, jej jedyny przyjaciel.
- Długo Cię nie było - mruknął, ocierając się o jej nogi.
Zamachała mu przed pyskiem torebką z produktami. Nie lubiła jeść w stołówkach, dlatego robiła sobie jedzenie sama, a przyznając była w tym bardzo dobra. Poczochrała samca po łbie, po czym włożyła składniki do lodówki i szafek, aby za moment lgnąć na kanapie.
- To był naprawdę dziwny dzień - szepnęłą cichutko.

Białowłosy musiał się uspokoić. Nie mógł tak pokazać się komukolwiek, tym bardziej dyrektorom. Na szczęście znalazł wygodne miejsce, w którym zaszył się, a mianowicie - schowek woźnego. Oparłszy się o szafkę z środkami czyszczącymi, westchnął ciężko.
- Tak nie powinno się dziać... - wyszeptał, a głos niemal drżał mu z przerażenia. Tak, był przerażony. Tym co zaczynało się z nim dziać. Już nie panował nad sobą, wiedział, że trafił w złe miejsce. A jeszcze gorsze było to, że nie mógł już stąd uciec. Zlizał krew ze swojego nadgarstka, obwiązując ranę chusteczką. Może to było dziwne i niepokojące, ale widok krwi go uspokajał... nie tylko swojej, ale i czyjejś. Odkąd stracił skrzydła przestał mieć sumienie do czegokolwiek... daleko było mu do anioła. Gdy już odgonił od siebie myśli o martwej ukochanej i doprowadził się do porządku, opuścił schowek i ruszył do gabinetu dyrektorów. No tak, było ich dwóch, przypomniał sobie. Tyle, że z tym jednym nie chciał w ogóle rozmawiać. Ani informować go o swoim istnieniu. Ale musiał, bo to on miał klucze do pokoi w akademiku aniołów. Klucz do jego pokoju. Zapukał więc.
- Proszę - ze środka odezwał się cichy, lecz miły głos.
Gdy Tadashi otworzył drzwi, ujrzał niezwykle jasny i schludny gabinet, a na przeciwko drzwi za biurkiem siedział blondwłosy mężczyzna ubrany w biel jak wszystkie anioły, a z jego pleców wystawały dwie pary ogromnych, pierzastych skrzydeł. Błękitne oczy, niczym tafla oceanu, wpatrywały się w chłopaka, chcąc jakby przebadać jego duszę. Dyrektor natychmiast się wyprostował, poprawiając krawat przy garniturze.
- Witaj, chłopcze - uśmiechnął się miło.
Chłopak zamknął za sobą drzwi i ze spokojem zbliżył się do biurka. W rzeczywistości cały drżał, ciarki biegały mu po plecach w tę i z powrotem, a sam ledwo powstrzymywał wewnętrzny wybuch. To było dla niego największe wyzwanie. Nienawidził aniołów. Nie cierpiał ich jak nic innego w świecie. Nie chodziło tu o każdą istotę z osobna, lecz Gabriela i wszelkie gołębie położone wysoko w hierarchii traktował bez żadnego szacunku. Dla niego byli po prostu szumowinami, które nie zasłużyły na miano istot światła. A przecież nie tak długi czas temu był na szkoleniu na stróża u samego Gabriela. Z pewnością go pamiętał. Najbardziej jednak bolało go to, że nadal nosił miano sługi bożego, choć nie posiadał skrzydeł... sam nazywał siebie raczej upadłym, gdyż nic z tych praw i przykazań już go nie dotyczyło. I nie chciał by go dotyczyło. Przełknął z trudem i skłonił się przed dyrektorem w ramach powitania. Nie był w stanie wykrztusić nawet pół słowa.
- Ah, proszę, nie bądź taki oficjalny - powiedział Gabriel i wyciągnął do niego dłoń, powoli wstając. - Przyszedłeś więc, by zapisać się do akademii, zgadłem?
Nie bądź dla mnie taki miły, sukinsynie... ledwo powstrzymał się, by nie wypowiedzieć tego na głos. Uniósł drżącą, chudą jak u kościotrupa dłoń i ścisnął prawicę dyrektora. Przez moment wyobrażał sobie, że uścisk ten sprawi mu ból, oparzy go, czy coś w tym stylu. No ale cóż. Nie był demonem. Nie dla niego takie rzeczy.
- Tak jest - odpowiedział cicho, panując nad drżeniem głosu. Zmrużył oczy, wpatrując się w skrzydła mężczyzny przed nim... i poczuł niewyobrażalny uścisk w sercu.
- Nie martw się, wiem kim jesteś - uśmiechał się nadal, nic innego na jego twarzy się nie pojawiło. - Tadashi, zgadłem? Spokojnie, jesteś na liście od bardzo dawna. Wyczekiwałem Cię - przewrócił jego dłoń do góry dnem, by po chwili pojawiły się na niej klucze. - To Twój nowy pokój, możesz go urządzić jak tylko Ci się to podoba, no i oczywiście poznać swoich nowych przyjaciół.
Zamrugał kilkakrotnie. Nic dziwnego, że się go spodziewał. W końcu gdzie miał się podziać wyklęty przez samego Boga anioł? Poczuł mdłości. Tak, zrobiło mu się po prostu niedobrze. Od tej przesadnej uprzejmości. Sam kiedyś takie był. A teraz nawet nie wierzył, że ktokolwiek mógł zmusić się do czegoś takiego, a co dopiero z natury takim być. Zacisnął wychudzone palce na kluczach.
- Dziękuję - odparł, chodź zmrużył przy tym dwukolorowe ślepia. Nie był mu ani trochę wdzięczny.
Ani odrobinę.

niedziela, 1 marca 2015

We were free but we all wore chains. We couldn't see it, what we created... something called love


Tadashi Katsuko

Czas to tylko cyfry

Wygnany Anioł

Wybrany

Stróż

Osiemnasty grudnia

Dwudziesty trzeci grudnia 

Schizofrenia niezróżnicowana

 Samobójca

Misaki Kubozuka


 The Hanged Man
To nigdy nie bolało tak mocno jak tamtego dnia. Wszystkie najdrobniejsze elementy jego serca zostały porwane wraz z wiejącym z zachodu wiatrem. Jak ten proch rozsypane po deskach drewnianego mostu, utkną między nimi lub spadną do zimnej, rwącej wody. Pociągnąwszy za sobą wszelkie wspomnienia tych dni i nie tylko. Pociągnąwszy za sobą całe jego życie. Ciężkie, metalowe balustrady zaskrzypiały. I tak cudem trzymały setki kilogramów żelaznych kłódek zawieszonych na sobie, rdzewiejących i tych nowych, a tylko ich przybywało. Ten most był piękny. Most Zakochanych. Jego kłódka również tam była. Ich wspólna. Można rzec nawet, potrójna. Stanął na barierce. Lina musiała wytrzymać. Musiała. A nawet jeśli nie, wpadnie do rzeki i utopi się razem z fragmentami swego serca. Krok w przód. Tylko kilkanaście stopni nachylenia. Skoczył. A sznur wytrzymał. Czy ktoś tęskniłby za nim? Nie. Bo kto miałby? Wszyscy go zostawili. Każdy po kolei odchodził w najmniej spodziewanym momencie, a każdy taki moment był nożem wbijanym  w jego serce. I właśnie dziś przeważyła się szala, kiedy to ilość noży przeważyła nad wolną powierzchnią organu pompującego krew w jego piersi. Pętla zacisnęła się na jego szyi. I tak oto Most Zakochanych zdobył Wisielca.
The Silent
Biały. Biel. To zdecydowanie nie jego kolor. Czystość. Był czysty. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jego dusza była czysta. Otrzymał rozgrzeszenie. Tylko dlaczego? Dlaczego do jasnej, jebanej cholery on? To nie miało znaczenia. Nic nie pamiętał. Jedynie ciemność... i przeraźliwą duszność i... kiedy się obudził... one go zaatakowały. Były wszędzie dookoła. Lecz nie chciały zrobić mi fizycznej krzywdy. Zapewne nawet nie potrafiły. Rozdzierały jego głowę od środka, jakby chciały wyżreć jego duszę. Krzyczał. I błagał. A one się śmiały. Najgorsze uczucie jest wtedy, gdy w głowie, wspomnieniach, myślach, masz już kompletną pustkę, a one i tak ciągle i ciągle chcą ci je wykraść. Wtedy osłonił się skrzydłami. Podarował mu je Bóg i wiedział już, że sam do Boga należy. Niebo stało się jego domem. Lecz na dość krótko, bowiem Stwórca powiedział mu, iż jest wyjątkowy. I tak poznał jeszcze bardziej wyjątkową istotę. Leżała w bieli, tak jak on, kiedy się obudził. Jej twarzyczka była równie jasna, lecz na tym tle wyróżniały się czarne jak ciemna noc włosy, której w Niebie nigdy nie widział. A jej oczy były jeszcze piękniejsze. Niczym fioletowe klejnoty, przepiękne kamienie. Wpatrywały się w niego, a on trwał w bezruchu oczarowany. Nawet skrzydła mu zesztywniały. A potem zdał sobie sprawę, że przecież go nie widzi. Miał być jej stróżem. Aniołem stróżem. Od teraz. 
  The Fool
Tracił ją. Choć tak naprawdę nigdy do niego nie należała, a on nie czuł się jej właścicielem. To była inna forma posiadania. To ona miała w swoim posiadaniu coś, co on pragnął mieć. Było tylko małą złodziejką, nawet nie mając o tym pojęcia. Ukradła jego serce. Umierała. To było jego zadanie? Rzekomo strzec jej przed wszelkim złem tego świata, towarzyszyć jej duszy, nie mogąc nawet nawiązać z nią kontaktu? A teraz patrzył, jak jej życie topniało na jego oczach. A jemu pękało serce. Po raz kolejny. To już nie miało znaczenia. Nie musiał być czysty. Nie musiał być biały. Nie chciał już taki być. Pragnął jedynie być tuż przy niej tak jak zawsze tego pragnął. Dotknąć jej dłoni. Móc się przedstawić. Okazać swoje uczucie. Obdarować czułym pocałunkiem. Anioły nie mogły tego robić. Nie będąc stróżami. Ludzkie ciało nie funkcjonowało dla nich. I tak stracił w oczach Stwórcy. Na nic zdały się prośby, na nic błagania... Odeszła. Umarła. A z sobą zabrała jego czyste serce. W pustej piersi zalęgło się robactwo. Pasożytniczyło na nieszczęściu i cierpieniu. A imię jego Nienawiść. Nie dla takiego anioła miejsce w Niebie. A w Piekle. Lecz chciał zrobić jedno. Skoro sam nigdy nie mógł stać się na powrót człowiekiem, dlaczego nie mógł spróbować innego rozwiązania? Poświęcenie. Odrąbano mu skrzydła, wycięto do cna tępym nożem. I wypędzono z Nieba, dokładnie wtedy, gdy ona do niego trafiła... lecz tego się już nie dowiedział.
The Lost
Teraz nie było już nigdzie miejsca dla niego. Nigdzie żadnego skrawka ziemi, który mógłby nazwać "domem". Coś takiego nigdy dla niego nie istniało. A raczej... było, lecz tylko przez chwilę. Tylko tę chwilę, kiedy mógł dniami i nocami wspierać szybę okna i patrzeć na jej piękną buźkę, zapewniając całodobowe towarzystwo, o którym nawet nie miała pojęcia. A teraz? Nie miał nic. Znów stracił wszystko. Kroczek po kroczku. Całkowicie jak za śmiertelnego życia, choć na szczęście, nie miał żadnych wspomnień. Lecz jego serce pamiętało... na powrót złamane, cierpiało dwukrotnie. Już pod ani jednym względem nie był czysty. Nie było w nim nic czystego... tylko nienawiść, ból, smutek, żal. Przeraźliwa tęsknota. Lecz to doprowadziło go to Akademii. Do miejsca, którego nawet nie miał pojęcia, jak bardzo pragnął. Które miało okazać się wybawieniem dla niego. Drugimi skrzydłami, choć nie namacalnymi. I już niedługo sam je odkryje. 
Witam ponownie.
Postanowiłam zacząć z Tadashim od początku.
Wszelkie notki, poprzednia postać, wszystko
 jest od tej chwili nieaktualne.
Karta Postaci dość pusta ze względu na to, iż 
postanowiłam przedstawićbliżej 
jego postać w notkach. 
Liczę na wszelkie wspólne wątki i powiązania :D
I nie ukradłam gifa Saphirze,
on po prostu coś symbolizuje będąc
w naszych Kartach jednocześnie xD 
Gg:50389522 
 

Sek­ret szczęścia, a przy­naj­mniej spo­koju, leży w tym, żeby wyeli­mino­wać ro­man­tyczną miłość z życia, bo to ona spra­wia, że człowiek cier­pi. Tak żyje się spo­koj­niej i le­piej się ba­wi, za­pew­niam cię - Ezekiel Balzac

Imię: Zwę się Ezekiel. Czy to imię do mnie pasuje? Uważam, że tak, choć jego znaczenie i fakt, że należał do upadłego anioła nie ma nic wspólnego z moją osoby. Moi najbliżsi zwracają się do mnie Ezio...doprowadza mnie to do szewskiej pasji, ale podobno rodzinę należy kochać. Zostało mi ono nadane przez matkę.
Kiedyś go nienawidziłem, jednak z czasem moje podejście do niego się zmieniło.
Nazwisko: Balzac. Tak, to nie przypadek, że 
inna szlachecka rodzina nosi to samo miano.
Wiek: Mam 612 lat, więc stąpam po tym skażonym idiotyzmem świecie już kupę czasu... Zarówno w mojej pierwotnej jak i ludzkiej formie, wyglądam na siedemnastolatka.
Pochodzenie: Piekło. Nie wyobrażam sobie siebie w innym miejscu niż to.
Rasa: Szlachetnie urodzony demon, jak już zapewne zdążyliście zobaczyć… chyba, że tego nie zauważyliście. W takim razie jesteście bandą debili.
Partner/ka: Było ich pare…dziesiąt. Zazwyczaj tylko na przygodny seks. Nie byłem nigdy w stałym związku i nie mam zamiaru tego zmieniać. Podobno nie umiem kochać ale nie przeszkadza mi to. Preferuję dziewczyny ale nie zaprzeczę, że zdarzyły mi się przygody z mężczyznami.
Broń: Kusza. Miecze są nudne i oklepane.  Największe zaufanie mam jednak do pięści.
Wygląd jako demon: Moje włosy stają się czarne i krótsze a oczy przybierają błękitny kolor. Uszy robią się szpiczaste. Mam parę ostrych jak brzytwa kłów oraz niemniej ostre pazury. Jednak czymże jest demon bez skrzydeł? Nie tylko anioły szczycą się swymi pięknymi skrzydłami. Mam jedną parę… jeżeli można do tego zaliczyć tatuaż. Tak, moje plecy zamiast skrzydeł, przyozdobione są tatuażem w kształcie skrzydeł.

Wygląd jako człowiek: Dalej posiadam kły, ale są nieco mniejsze. Mam jasnobrązowe oczy. Moje włosy są tego samego koloru, w dodatku z blond końcówkami zrobionymi przez moją kuzynkę, która uważa, że dzięki temu wyglądam "słodko". Ze względu na to, że są przydługie, bo sięgają mi do obojczyków, zazwyczaj tworzą artystyczny nieład. Starając się ograniczyć ich samowolnie działania, spinam je w koński ogon. Niestety ta cholerna grzywka ze mną nie współpracuje i z pełną premedytacją niszczy mi wzrok, zasłaniając prawe oko. Zdarza mi się słyszeć komplementy na temat mojego wyglądu, na przykład, że wyglądam jak słup ubrany w worek. Powodem tego jest mój wzrost, czyli całe 1.90 i przyduże, szerokie koszulki i bluzy, które zasypują moją szafę. 
Historia: Moja historia nie jest ani wzruszająca, ani dramatyczna. Trudno ją także nazwać wesołą. Do niedawna byłem jedynym dzieckiem głowy sławnego rodu! Jak jest teraz?
Okazuje się, iż mój ojciec jakiś czas temu upodobał sobie pewną anielicę, a wynikiem ich związku został jakiś durny bękart. Zaczynając od początku. Wychował mnie tata, który przez wiele osób postrzegany jest jako uciekinier z psychiatryka. Trudno mi się z tym nie zgodzić. Jakimś cudem wyszedłem na normalną osobę, a przynajmniej w moim mniemaniu. Mimo, że rzadko mu to okazuję, jest dla mnie bardzo ważny. Moja matka zostawiła nas kiedy miałem 3 lata. Ledwo ją pamiętam, ale nie będę się na to skarżył. Wiem, że byłem do niej bardzo przywiązany, chociaż ona traktowała mnie jak śmiecia a ojca zdradzała przy każdej najbliższej okazji. Podobno żyje, ale jak dla mnie jest martwa już od wieków. Oprócz ojca, najważniejszymi osobami w moim życiu jest moje kuzynostwo. Zarówno Samael jak i Annika są starsi ode mnie, ale jest to niewielka różnica wieku. Całe moje życie można porównać do raju. Przez te kilkaset lat funkcjonowałem, pomagając tacie w realizowaniu jego szalonych pomysłów, imprezując i spełniając moje erotyczne fantazje. Czego chcieć więcej? Otóż, wracając do początku, a raczej idąc do końca tej historii. Zostałem wysłany do Akademii ponad Ziemią, ponieważ mój tatuś ubzdurał sobie, że jest tam jego drugie dziecko, o którego istnieniu
dowiedziałem się niedawno. Ja mam to sprawdzić. Oczywiście, wyraziłem wielką chęć pomocy… zwłaszcza, kiedy ojczulek powiedział, że odetnie mnie od wszelkich środków. W ten oto magiczny sposób zostałem nowym klientem tego burdelu, gdyż już pierwszego dnia zauważyłem, że pieprzyłem co najmniej połowę dziewczyn tam
uczęszczającą uczniem tej szkoły.
Zainteresowania: Czy do zainteresowań można zaliczyć seks? Bo jeśli tak, to jestem bardzo zaangażowany w moje hobby… chociaż, patrząc na mnie, powinno się to nazwać uzależnieniem… Poza tym śpiewam.
Najczęściej pod prysznicem, a moje wycie jak do tej pory, słyszeli tylko Hania, Annika i Samael.
Pupilek: Moim zwierzęciem i najważniejszą kobietą w moim życiu jest Henrietta...mój żółw. Jest wielkości mojej dłoni i choć ma terrarium postawione na mojej szafce nocnej, ona woli siedzieć na moim ramieniu i gryźć mnie w ucho...

Charakter: Niczym nie różnię się od innych mieszkańców piekła. Czego jednak spodziewać się szlachetnie urodzonym demonie? Czasem słyszę, że jestem podobny do ojca, w co kompletnie nie wierzę. Jestem arogancki, cyniczny, chamski, brutalny, lekkomyślny i próżny. Czy mi to przeszkadza ? Oczywiście, że nie! Dziewczyny lubią niegrzecznych chłopców… wspominałem, że jestem zboczony? Moja burza hormonów po prostu często daje o sobie znać. Zwłaszcza w obecności ładnych dziewczyn.                                                                        ~

Kontakt tak jak i data urodzenia przy Miyako… tak, nie chce mi się pisać.
Za wszelkie błędy przepraszam, ale pisanie tego od kilku miesięcy jest męczące...wybaczcie...
A teraz....*werble* NARESZCIE WIELKIE WEJŚCIE KUREŁA MAĆ!