Obracał ciężki klucz w palcach.
- Trzynaście... - wyszeptał, patrząc na wygrawerowany numerek w kawałku drewna przy kluczu. Nadal telepało nim po spotkaniu z serafinem. Nie mógł się pogodzić z niczym co wydarzyło się w jego życiu. Teraz już sam nie wiedział, czy nienawidził bardziej siebie samego, czy wszystkich dookoła. Jednego był pewien. Nienawiść i obrzydzenie nie spieszy się do opuszczenia jego życia... Czy w ogóle mógł nazwać to życie? Zapragnął pożegnać się z życiem już nie raz i nie dwa od kiedy ona odeszła...
- Misaki... - szepnął drżącym głosem, wtykając klucz w drzwi. Przekręcił go szybkim ruchem i czym prędzej uciekł do środka. I przekręcił klucz z powrotem.
- Cholera... cholera... - sapnął ciężko, obejmując się dłońmi. Oparł się o drzwi, osuwając na podłogę. Nawet nie spostrzegł, kiedy łzy zaczęły cieknąć strumieniem po jego bladych, piegowatych policzkach. To cierpienie go przerastało. Nie czuł tego ani nie miał o tym pojęcia, jednak jego serce z dnia na dzień zwyczajnie umierało. Nie potrafił znaleźć dla siebie nigdzie miejsca. Zajęcia. Wszystko, co kochał, wszystko to, dla czego się starał, wszystko to odeszło razem z nią.
- Misaki... Misaki... - jął powtarzać jak w gorączce. Całkiem możliwe, że wysoka temperatura zaczęła u niego występować. Prawdopodobnie już był wyziębiony. W jego głowie powstawały obrazy związane z umarłą ukochaną... a ona nie chciał jej widzieć. Chciał jedynie dojrzeć jej uśmiech, którego nigdy nie mógł być świadkiem... ale codziennie go sobie wyobrażał. Poderwał się z podłogi, rozpoczynając dramatyczne poszukiwanie choćby najmniejszej kartki papieru i czegokolwiek do rysowania. Nie miał ze sobą żadnych ubrań, rzeczy. Mieli przysłać mu paczkę z wszystkimi potrzebnymi przedmiotami jutro. Ale on potrzebował papieru już. Teraz, w tej chwili, inaczej zwariuje. Dzięki Bogu, dorwał czysty notatnik leżący na biurku wśród książek do szkoły. A także ołówek. Ołówek i gumkę! Porwał wszystkie trzy przedmioty, wciskając się w kąt własnego łóżka. A jego dłoń jakby sama rozpoczęła tworzenie arcydzieła. Posiadał niewyobrażalny talent, niegdyś była to jego pasja... teraz tylko w ten sposób mógł rozładować negatywne emocje, które przepełniły go całego. Gdyby nie znalazł czegoś takiego, zapewne wyżyłby się w inny sposób. Zniszczył coś lub zrobił krzywdę sobie. Nie raz się tak zdarzyło.
Po kilku minutach cisnął ołówkiem przez pokój, zanosząc się głośnym płaczem. Łzy rozmazywały szare linie ołówka, które tworzyły razem przepiękny portret młodej dziewczyny o pełnych policzkach, wydatnej brodzie, zadartym nosku i dużych oczach otoczonych obwódką dzikich, czarnych rzęs. Wydawały się wręcz błyszczeć na papierze, a plamce światła w jej oczach dostrzec można było skrzydlatą postać... uwiecznił każdy najmniejszy szczegół, każde zagięcie jej pełnych, pięknych ust, które tworzyły cudowny uśmiech. Ten uśmiech nigdy nie był mu dany za jej życia. A właśnie tego pragnął najbardziej na świecie.
I wtedy mógł usłyszeć tuptanie tuż obok swojego pokoju, po czym cichy huk, połączony z jękiem, a raczej znajomym i tęsknym mu głosikiem. Tak, czarnowłosa anielica wyszła ze swojego pokoju, chcąc odnieść do biblioteki wypożyczone książki, ale jak to ona musiała potknąć się o swoje dwie lewe nogi i wylądować na podłodze. Zaczęła szybko zbierać tomiki, mając nadzieje, że osobnik tuż obok w pokoju jej nie usłyszał, a tym bardziej, by się przez nią nie obudził. Miała tylko nadzieje, że ukochane miejsce dla maniaków książek jest nadal otwarte o tej porze. Nie mogła zasnąć, a to wszystko przez strach przed koszmarami, które nękały ją co noc, porywając na dno najgorszych wspomnień, chwil, gdy krzyczała i cierpiała na stole operacyjnym, czy w swoim własnym szpitalnym łóżku, a szczególnie ten najgorszy, ostatni raz, który podarował jej również.. ulgę. Wieczną ulgę. Ubrana zaledwie w delikatną, białą koszule nocną, siedziała teraz na piętach, nieco drżąc, ale było to spowodowane lekkim zimnem otaczającym ją ze wszystkich stron. Ku jej nieszczęściu, drzwi trzynastki szczęknęły zamkiem i delikatnie się rozchyliły. A gdy spojrzała w tamtą stronę, w półmroku jej oczom ukazała się bardzo wysoka postać. Patrzył na nią z góry, dwukolorowymi ślepiami, które ciężko ukryć - zafascynowały ją. Błyszczały w ciemności, jedno turkusowym, a drugie szkarłatnym blaskiem pełnym smutku i niezrozumiałego dla niej cierpienia. Warkocz długich, białych włosów spływał po jego ramieniu aż do pasa, a ubrany był w to, w czym spotkała go wcześniej - z wyjątkiem spodni i butów, w końcu przymierzał się do snu. Tylko teraz był mniej zmarznięty i roztrzęsiony, więc dostrzegła na jego twarzy coś, czego wcześniej nie zauważyła - piegi. Setki słodkich, uroczych piegów, które sprawiały, że jej źrenice jeszcze bardziej się rozszerzały. Tak samo działały na nią blade, lekko rozchylone wargi chłopaka oraz silnie zarysowana szczęka. Zamrugał gwałtownie, widząc ją na podłodze, po czym natychmiast wyszedł ze swojego pokoju i kucnął przy niej, zbierając jej książki.
- Wszystko w porządku? - Spytał, nie patrząc na nią. Nie chciał, by ktokolwiek widział jego przekrwione i podkrążone od płaczu oczy. Nie rozpoznał jej, na szczęście, jeszcze nie.
Lekkie rumieńce wpłynęły na jej twarz, gdy tylko go zobaczyła, a po chwili wbiła wzrok w książki, które jej podawał.
- Tak, dziękuje - wyszeptała niepewnie i powoli się podniosła.
Była bardzo niska w porównaniu do niego, a do tego jej szczupła postura, chude nogi, a do tego kobiece kształty i tak króciutka koszula nocna.. Gdyby ludzie nie znali jej wyczynów, to możliwe, że miałaby powodzenie. Możliwe, a nie, że na pewno. A zresztą, kto wie?
Gdy wstała, przyjrzał się jej dokładnie... i stanęło mu serce. Widziała, jak rozszerzają się jego źrenice, a ciało momentalnie sztywnieje. Jeszcze dłuższa chwila ciszy a usłyszałaby i masakrycznie szybkie bicie jego serca, jakby zaraz miało pęknąć w szwach. Nie dlatego, że wyglądała przepięknie w świetle księżyca... ale dlatego, że wyglądała jak przepiękna Misaki. Ta koszula, idealnie jak szpitalna piżama... rozczochrane włosy, załzawione oczka przez ból spowodowany upadkiem. Załzawione, świecące, fioletowe oczka...
Zacisnął palce na framudze drzwi, a ta cicho strzyknęła. Pękła. Musiał się uspokoić. Ona nie mogła być iluzją, była tutaj... namacalnie. Czyżby jego błagania w rzeczywistości zostały wysłuchane, lecz nie poinformowano go o tym? Czy jego ofiara nie poszła na marne? Tyle pytań tkwiło w jego głowie. A on musiał znaleźć na nie odpowiedzi. I to natychmiast. Musiał pozwolić na kolejny diabelsko ostry nóż w swoim sercu i grać. Po prostu grać.
- Gdzie się spieszysz o tak późnej porze? - Zapytał tym swoim cichym, melodyjnym głosem, lecz zachrypniętym... dziwnie znajomym dla jej uszu.
- J..ja? - zdziwiła się i zamrugała. - Cóż.. - zarumieniła się mocniej. - Muszę oddać książki do biblioteki.
Tak, brzmiało to kompletnie nieracjonalnie, ale jednak była to prawda. Zresztą, cała ona była jednym wielkim pomieszaniem z poplątaniem.
- Nie wydaje mi się, że chodzenie po akademiku o tak późnej porze było bezpieczne - wtrącił jej się w słowo. Dziwna troska pojawiła się w jego głosie. To było dla niego naturalne. Troska... o nią. I wtedy zdał sobie sprawę, że to przecież ona zaprowadziła go dziś rano do akademii... wypadałoby podziękować. - Wybacz, że... potraktowałem cię nieprzyjemnie. Naprawdę dziękuję za pomoc. Jestem Tadashi - przedstawił się, lecz nie wyciągnął ku niej dłoni.
- To tylko pójście do biblioteki - powiedziała do niego od razu, a słysząc to, uśmiechnęła się delikatnie.. A ten uśmiech niemal przyprawił go o zatrzymanie serca. Tak. Był identyczny jak na jego rysunkach, choć nieco mniej pewny. - Jestem Saphira, miło mi Cię poznać, Tadashi - wyszeptała nieco z rezerwą i strachem, przyciskając książki mocniej do siebie.
I tego było już za wiele, za wiele dla niego. Ten uśmiech, głos... te oczy... wszystko to zaatakowało go jednocześnie. Tylko Bóg lub Szatan w tym momencie mógł utrzymać maskę, grać, ciągnąć to dalej. Ale on nie. On był słaby. Zdeptany. Wyklęty i porzucony.
- M...Misaki... - zasłonił sobie usta wychudzoną dłonią, a łzy spłynęły po jego policzkach. Nie potrafił ich zatrzymać. Musiały zatoczyć ślad na jego piegowatych policzkach, by spłynąć linią szczęki i złączyć się na brodzie, a następnie wpaść w olbrzymie zagłębienia obojczyków i zniknąć w dekolcie swetra.
Teraz zamrugała zszokowana i niemal cofnęła się o krok, wpatrując w niego z otępieniem.
- Skąd..? Skąd znasz.. moje ludzkie.. imię? - zapytała, przesuwając stopę w tył i odsuwając się nieco. To było dla niej szokiem. Przecież nikt jej nie znał, z nikim nie rozmawiała, zawsze była sama.. A on nagle wymówił jej.. Tak po prostu, jakby wiedział kim jest od zawsze. - Kim jesteś..? - rzuciła kolejne pytanie, czując za sobą ścianę. Anioł jednak nie bardzo patrzył na jej pytanie. Potwierdziła jego tezę, to nie były zwidy, halucynacje! Ona była tutaj, stała przed nim... "Ludzkie imię". To znaczyło tylko jedno, jej aura wyraźnie była nieskazitelnie czysta i biała, zresztą... jak za życia... Nogi się pod nim ugięły. Kolana po prostu zmieniły się w watę, nie mając jak dłużej utrzymywać ciężaru ciała. Jego mała Misaki tutaj była... nie, teraz Saphira. To imię jej pasowało o wiele lepiej. Brzmiało tak pięknie w jego głowie. Osunął się na kolana, trzymając framugi niedomkniętych drzwi, a ta pękała coraz bardziej pod jego żelaznym uściskiem. Zaniósł się cichym szlochem, lecz teraz sam już nie wiedział, czy był to płacz rozpaczy, czy bezmiernej radości.
- Misaki... Saphira... Saphira... Misaki... - szeptał raz za razem miedzy szlochami.
- H-hej - była naprawdę w szoku. Podeszła do niego i ukucnęła przy nim niepewnie, dotykając palcami jego włosów. - Hej, posłuchaj mnie.. Co się dzieje?
To przeważyło szalę. Dotknęła go. A przecież to było nierealne. Niemożliwe. Zakazane. Za to został wyklęty i wyrzucony spoza bram Nieba. Za miłość do ludzkiej dziewczyny. Gorzej. Do swojej podopiecznej. Ale teraz chyba zaczynał rozumieć te całe bzdury... jego poświęcenie nie poszło na marne. O nie. I wtedy jego serce przepełniła radość. Po raz pierwszy od dnia jej śmierci. Podniósł zapłakany wzrok na ukochaną, nie mogąc nacieszyć się jej cudownym dotykiem.
- U...udało... się... - wyszeptał przez łzy, niemalże się nimi dławiąc. - Udało... - Podniósł z trudem wychudzoną dłoń i dotknął jej pełnych policzków... wszystkie jego marzenia spełniały się w tej chwili...
Zamrugała nagle gwałtownie, wpatrując w niego jakby.. Jakby gdzieś go kiedyś widziała i ten jego głos.. Przebłyski zapomnianych wspomnień?
- Widziałam Cię kiedyś.. - zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć. - Widziałam Cię w moich snach.. Ale tam byłeś.. szczęśliwy - potrząsnęła głowa, jakby to było coś nierealnego, idiotycznego.
- Tak! Tak... - zaszlochał kilkakrotnie, lecz teraz wiedziała już, że to płacz szczęścia. Pogłaskał ją czule po policzku, choć jego dłoń niesamowicie drżała, wręcz trzęsła się. - Jestem twoim stróżem... aniołem stróżem... a raczej byłem... - opuścił dłoń, odwracając wzrok. Jego płacz nieco się uspokoił.
- Moim stróżem? - to było dla niej nieco za wiele, zbyt dużo szoku i nagle poczuła się okrutnie zmęczona. Zawsze tak miała, gdy nawał wszystkiego spadał właśnie na nią. Oddychała nieco głośniej i chrapliwiej przez to wszystko. - Jak to możliwe..? - złapała się za włosy.. - Ja znowu śnie na jawie..?
I pewnie zaczęłaby histeryzować jeszcze bardziej. Gdyby nie silne, chude ramiona, które objęły ją i ukryły calutką przy piersi. Tutaj była najbezpieczniejsza w świecie. Słyszała bicie serca... bicie serca, tak dziwnie jej znajome, jakby już kiedyś je słyszała. A biło tylko i wyłącznie dla niej.
- Misaki... Misaki... - jął powtarzać jak w gorączce. Całkiem możliwe, że wysoka temperatura zaczęła u niego występować. Prawdopodobnie już był wyziębiony. W jego głowie powstawały obrazy związane z umarłą ukochaną... a ona nie chciał jej widzieć. Chciał jedynie dojrzeć jej uśmiech, którego nigdy nie mógł być świadkiem... ale codziennie go sobie wyobrażał. Poderwał się z podłogi, rozpoczynając dramatyczne poszukiwanie choćby najmniejszej kartki papieru i czegokolwiek do rysowania. Nie miał ze sobą żadnych ubrań, rzeczy. Mieli przysłać mu paczkę z wszystkimi potrzebnymi przedmiotami jutro. Ale on potrzebował papieru już. Teraz, w tej chwili, inaczej zwariuje. Dzięki Bogu, dorwał czysty notatnik leżący na biurku wśród książek do szkoły. A także ołówek. Ołówek i gumkę! Porwał wszystkie trzy przedmioty, wciskając się w kąt własnego łóżka. A jego dłoń jakby sama rozpoczęła tworzenie arcydzieła. Posiadał niewyobrażalny talent, niegdyś była to jego pasja... teraz tylko w ten sposób mógł rozładować negatywne emocje, które przepełniły go całego. Gdyby nie znalazł czegoś takiego, zapewne wyżyłby się w inny sposób. Zniszczył coś lub zrobił krzywdę sobie. Nie raz się tak zdarzyło.
Po kilku minutach cisnął ołówkiem przez pokój, zanosząc się głośnym płaczem. Łzy rozmazywały szare linie ołówka, które tworzyły razem przepiękny portret młodej dziewczyny o pełnych policzkach, wydatnej brodzie, zadartym nosku i dużych oczach otoczonych obwódką dzikich, czarnych rzęs. Wydawały się wręcz błyszczeć na papierze, a plamce światła w jej oczach dostrzec można było skrzydlatą postać... uwiecznił każdy najmniejszy szczegół, każde zagięcie jej pełnych, pięknych ust, które tworzyły cudowny uśmiech. Ten uśmiech nigdy nie był mu dany za jej życia. A właśnie tego pragnął najbardziej na świecie.
I wtedy mógł usłyszeć tuptanie tuż obok swojego pokoju, po czym cichy huk, połączony z jękiem, a raczej znajomym i tęsknym mu głosikiem. Tak, czarnowłosa anielica wyszła ze swojego pokoju, chcąc odnieść do biblioteki wypożyczone książki, ale jak to ona musiała potknąć się o swoje dwie lewe nogi i wylądować na podłodze. Zaczęła szybko zbierać tomiki, mając nadzieje, że osobnik tuż obok w pokoju jej nie usłyszał, a tym bardziej, by się przez nią nie obudził. Miała tylko nadzieje, że ukochane miejsce dla maniaków książek jest nadal otwarte o tej porze. Nie mogła zasnąć, a to wszystko przez strach przed koszmarami, które nękały ją co noc, porywając na dno najgorszych wspomnień, chwil, gdy krzyczała i cierpiała na stole operacyjnym, czy w swoim własnym szpitalnym łóżku, a szczególnie ten najgorszy, ostatni raz, który podarował jej również.. ulgę. Wieczną ulgę. Ubrana zaledwie w delikatną, białą koszule nocną, siedziała teraz na piętach, nieco drżąc, ale było to spowodowane lekkim zimnem otaczającym ją ze wszystkich stron. Ku jej nieszczęściu, drzwi trzynastki szczęknęły zamkiem i delikatnie się rozchyliły. A gdy spojrzała w tamtą stronę, w półmroku jej oczom ukazała się bardzo wysoka postać. Patrzył na nią z góry, dwukolorowymi ślepiami, które ciężko ukryć - zafascynowały ją. Błyszczały w ciemności, jedno turkusowym, a drugie szkarłatnym blaskiem pełnym smutku i niezrozumiałego dla niej cierpienia. Warkocz długich, białych włosów spływał po jego ramieniu aż do pasa, a ubrany był w to, w czym spotkała go wcześniej - z wyjątkiem spodni i butów, w końcu przymierzał się do snu. Tylko teraz był mniej zmarznięty i roztrzęsiony, więc dostrzegła na jego twarzy coś, czego wcześniej nie zauważyła - piegi. Setki słodkich, uroczych piegów, które sprawiały, że jej źrenice jeszcze bardziej się rozszerzały. Tak samo działały na nią blade, lekko rozchylone wargi chłopaka oraz silnie zarysowana szczęka. Zamrugał gwałtownie, widząc ją na podłodze, po czym natychmiast wyszedł ze swojego pokoju i kucnął przy niej, zbierając jej książki.
- Wszystko w porządku? - Spytał, nie patrząc na nią. Nie chciał, by ktokolwiek widział jego przekrwione i podkrążone od płaczu oczy. Nie rozpoznał jej, na szczęście, jeszcze nie.
Lekkie rumieńce wpłynęły na jej twarz, gdy tylko go zobaczyła, a po chwili wbiła wzrok w książki, które jej podawał.
- Tak, dziękuje - wyszeptała niepewnie i powoli się podniosła.
Była bardzo niska w porównaniu do niego, a do tego jej szczupła postura, chude nogi, a do tego kobiece kształty i tak króciutka koszula nocna.. Gdyby ludzie nie znali jej wyczynów, to możliwe, że miałaby powodzenie. Możliwe, a nie, że na pewno. A zresztą, kto wie?
Gdy wstała, przyjrzał się jej dokładnie... i stanęło mu serce. Widziała, jak rozszerzają się jego źrenice, a ciało momentalnie sztywnieje. Jeszcze dłuższa chwila ciszy a usłyszałaby i masakrycznie szybkie bicie jego serca, jakby zaraz miało pęknąć w szwach. Nie dlatego, że wyglądała przepięknie w świetle księżyca... ale dlatego, że wyglądała jak przepiękna Misaki. Ta koszula, idealnie jak szpitalna piżama... rozczochrane włosy, załzawione oczka przez ból spowodowany upadkiem. Załzawione, świecące, fioletowe oczka...
Zacisnął palce na framudze drzwi, a ta cicho strzyknęła. Pękła. Musiał się uspokoić. Ona nie mogła być iluzją, była tutaj... namacalnie. Czyżby jego błagania w rzeczywistości zostały wysłuchane, lecz nie poinformowano go o tym? Czy jego ofiara nie poszła na marne? Tyle pytań tkwiło w jego głowie. A on musiał znaleźć na nie odpowiedzi. I to natychmiast. Musiał pozwolić na kolejny diabelsko ostry nóż w swoim sercu i grać. Po prostu grać.
- Gdzie się spieszysz o tak późnej porze? - Zapytał tym swoim cichym, melodyjnym głosem, lecz zachrypniętym... dziwnie znajomym dla jej uszu.
- J..ja? - zdziwiła się i zamrugała. - Cóż.. - zarumieniła się mocniej. - Muszę oddać książki do biblioteki.
Tak, brzmiało to kompletnie nieracjonalnie, ale jednak była to prawda. Zresztą, cała ona była jednym wielkim pomieszaniem z poplątaniem.
- Nie wydaje mi się, że chodzenie po akademiku o tak późnej porze było bezpieczne - wtrącił jej się w słowo. Dziwna troska pojawiła się w jego głosie. To było dla niego naturalne. Troska... o nią. I wtedy zdał sobie sprawę, że to przecież ona zaprowadziła go dziś rano do akademii... wypadałoby podziękować. - Wybacz, że... potraktowałem cię nieprzyjemnie. Naprawdę dziękuję za pomoc. Jestem Tadashi - przedstawił się, lecz nie wyciągnął ku niej dłoni.
- To tylko pójście do biblioteki - powiedziała do niego od razu, a słysząc to, uśmiechnęła się delikatnie.. A ten uśmiech niemal przyprawił go o zatrzymanie serca. Tak. Był identyczny jak na jego rysunkach, choć nieco mniej pewny. - Jestem Saphira, miło mi Cię poznać, Tadashi - wyszeptała nieco z rezerwą i strachem, przyciskając książki mocniej do siebie.
I tego było już za wiele, za wiele dla niego. Ten uśmiech, głos... te oczy... wszystko to zaatakowało go jednocześnie. Tylko Bóg lub Szatan w tym momencie mógł utrzymać maskę, grać, ciągnąć to dalej. Ale on nie. On był słaby. Zdeptany. Wyklęty i porzucony.
- M...Misaki... - zasłonił sobie usta wychudzoną dłonią, a łzy spłynęły po jego policzkach. Nie potrafił ich zatrzymać. Musiały zatoczyć ślad na jego piegowatych policzkach, by spłynąć linią szczęki i złączyć się na brodzie, a następnie wpaść w olbrzymie zagłębienia obojczyków i zniknąć w dekolcie swetra.
Teraz zamrugała zszokowana i niemal cofnęła się o krok, wpatrując w niego z otępieniem.
- Skąd..? Skąd znasz.. moje ludzkie.. imię? - zapytała, przesuwając stopę w tył i odsuwając się nieco. To było dla niej szokiem. Przecież nikt jej nie znał, z nikim nie rozmawiała, zawsze była sama.. A on nagle wymówił jej.. Tak po prostu, jakby wiedział kim jest od zawsze. - Kim jesteś..? - rzuciła kolejne pytanie, czując za sobą ścianę. Anioł jednak nie bardzo patrzył na jej pytanie. Potwierdziła jego tezę, to nie były zwidy, halucynacje! Ona była tutaj, stała przed nim... "Ludzkie imię". To znaczyło tylko jedno, jej aura wyraźnie była nieskazitelnie czysta i biała, zresztą... jak za życia... Nogi się pod nim ugięły. Kolana po prostu zmieniły się w watę, nie mając jak dłużej utrzymywać ciężaru ciała. Jego mała Misaki tutaj była... nie, teraz Saphira. To imię jej pasowało o wiele lepiej. Brzmiało tak pięknie w jego głowie. Osunął się na kolana, trzymając framugi niedomkniętych drzwi, a ta pękała coraz bardziej pod jego żelaznym uściskiem. Zaniósł się cichym szlochem, lecz teraz sam już nie wiedział, czy był to płacz rozpaczy, czy bezmiernej radości.
- Misaki... Saphira... Saphira... Misaki... - szeptał raz za razem miedzy szlochami.
- H-hej - była naprawdę w szoku. Podeszła do niego i ukucnęła przy nim niepewnie, dotykając palcami jego włosów. - Hej, posłuchaj mnie.. Co się dzieje?
To przeważyło szalę. Dotknęła go. A przecież to było nierealne. Niemożliwe. Zakazane. Za to został wyklęty i wyrzucony spoza bram Nieba. Za miłość do ludzkiej dziewczyny. Gorzej. Do swojej podopiecznej. Ale teraz chyba zaczynał rozumieć te całe bzdury... jego poświęcenie nie poszło na marne. O nie. I wtedy jego serce przepełniła radość. Po raz pierwszy od dnia jej śmierci. Podniósł zapłakany wzrok na ukochaną, nie mogąc nacieszyć się jej cudownym dotykiem.
- U...udało... się... - wyszeptał przez łzy, niemalże się nimi dławiąc. - Udało... - Podniósł z trudem wychudzoną dłoń i dotknął jej pełnych policzków... wszystkie jego marzenia spełniały się w tej chwili...
Zamrugała nagle gwałtownie, wpatrując w niego jakby.. Jakby gdzieś go kiedyś widziała i ten jego głos.. Przebłyski zapomnianych wspomnień?
- Widziałam Cię kiedyś.. - zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć. - Widziałam Cię w moich snach.. Ale tam byłeś.. szczęśliwy - potrząsnęła głowa, jakby to było coś nierealnego, idiotycznego.
- Tak! Tak... - zaszlochał kilkakrotnie, lecz teraz wiedziała już, że to płacz szczęścia. Pogłaskał ją czule po policzku, choć jego dłoń niesamowicie drżała, wręcz trzęsła się. - Jestem twoim stróżem... aniołem stróżem... a raczej byłem... - opuścił dłoń, odwracając wzrok. Jego płacz nieco się uspokoił.
- Moim stróżem? - to było dla niej nieco za wiele, zbyt dużo szoku i nagle poczuła się okrutnie zmęczona. Zawsze tak miała, gdy nawał wszystkiego spadał właśnie na nią. Oddychała nieco głośniej i chrapliwiej przez to wszystko. - Jak to możliwe..? - złapała się za włosy.. - Ja znowu śnie na jawie..?
I pewnie zaczęłaby histeryzować jeszcze bardziej. Gdyby nie silne, chude ramiona, które objęły ją i ukryły calutką przy piersi. Tutaj była najbezpieczniejsza w świecie. Słyszała bicie serca... bicie serca, tak dziwnie jej znajome, jakby już kiedyś je słyszała. A biło tylko i wyłącznie dla niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz