Los Angeles, 11 luty 23:25, Gdzieś na zadupiu
Noc. Czyż to nie właśnie ona jest panią wszystkiego? Gdy rzuca czar, wszyscy jej ulegają. Nawet najtwardsi. Gdy wychodzi ze swej pieczary, i wjeżdża wspaniałym czarnym rydwanem na mroczniejący nieboskłon, wszyscy wiedzą, że one teraz wydaje rozkazy. Gdy spotyka się ze swym mężem - Słońcem, wita go czułą piosenką. I nawet on, ulega jej mrocznemu czarowi, zasypiając w swej sypialni. A ona? Ona nadal podróżuje, śpiewając swoją pieśń. Wraz z nią, po niebie wędrują jej dzieci - maleńkie gwiazdy, które wraz z nią podróżują, wypełniając niebo najróżniejszymi tańcami.
Wszyscy powinni ulec jej czarowi. Wszyscy. Wszyscy oprócz m n i e . A dlaczego? Miałam coś ważnego do zrobienia. O n a o tym wie, więc nie kieruje swej pieśni do mnie. Nie gniewa się. Rozumie mnie. Kocha mnie. Czegóż można chcieć więcej... ?
- Kurwa! - szepnęłam i natychmiast ponagliłam się w myślach. Byłam już mocno spóźniona, a przecież wyszłam z domu, dwadzieścia minut wcześniej niż powinnam. - Cholender jasny, żeby to w taki dzień!
Szybko przebiegłam dzielący mnie dystans, nie zważając na dziwnie patrzących ludzi. No, ale czemu by się im dziwić? Zapewne wyglądałam co najmniej dziwnie. I o b y tylko dziwnie.
- Raine! - usłyszałam jak ktoś woła moje imię. Szybkim ruchem głowy spojrzałam na ową osobę, i sprintem pokonałam dzielącą nas odległość 100 metrów. Zdyszana podbiegłam do chłopaka, który nie czekając, aż się ogarnę wciągnął mnie do swego Jaguara.
Będąc w środku, uspokoiłam oddech i zerknęłam na zegarek. 23:40. Zdążyłam! Uśmiechając się triumfalnie, od ucha do ucha, popatrzyłam na mego towarzysza. A był nim, nie kto inny jak George. Kumpel spod ciemnej gwiazdki.
- Coś długo ci to zajęło czasu, perełko - przywitał mnie. - Tam gdzie zwykle?
- Nie. - pokręciłam przecząco głową. - Jedź pod ten adres. - mówiąc to podałam mu białą kartkę z adresem.
Szatyn nic już nie rzekłszy, ruszył na wyznaczone miejsce. Po niecałych dziesięciu minutach byłam w niewielkiej dzielnicy na obrzeżach miasta, w której przeważały domki jedno-dwurodzinne. George zaparkował równolegle pomiędzy czerwonym Mercedesam, a niebieskim Scenikiem. Wysiadając z jego cacuszka, nachyliłam się i delikatnym pocałunkiem, niby muśnięciem podziękowałam mu za podwózkę. Ten tylko ze śmiechem zareagował na moje podziękowanie i zgasił, delikatnie powarkujący silnik.
Powoli, nie spiesząc się, podeszłam pod dom z numerem 69. Podreptałam po trawie, czując, jak źdźbła łaskoczą moje bose stopy. Furtka na patio od tyłu, z którego schodziło się do piwnicy, jak obiecywano. Weszłam do uśpionego domu, czekając jak z jakiejś wnęki wyskoczy krwiożercza bestia zwana psem. Moje oczy szybko przyzwyczaiły się do panującej, wszemi i wobec ciemności, i wyłowiły z niej rodzinny salon klasy średniej, z kanapą, dwiema sofami, telewizorem oraz z kilkoma regałami na książki. Po lewej były schody prowadzące na górę, na prawo odchodził korytarz. Skręcając w korytarz, zmieniłam postać.
Uczucie, które towarzyszyło przy przemianie było znajome, tak naturalne, że nie potrzebowałam lustra by wiedzieć, co się dzieje. Moje małe ciało, stało się o wiele wyższe: wciąż było szczupłe, ale bardziej elastyczne, jakby potrafiło dokładnie w każdą stronę wygiąć się, zachowując swój urokliwy odcień trupiej bieli. Sięgające do pupy włosy, wydłużyły się i teraz stykały się praktycznie z ziemią. Ich głębokie fale wyprostowały się jak drut. Moje piersi - i tak już imponujące o rozmiarze "G" - urosły jeszcze bardziej. Teraz mogłam konkurować z bohaterkami komiksowych powieści takich jak na przykład: Pretty Woman, na których mój klient z 100% pewnością się wychował i najprawdopodobniej wymasturbował z kretesem.
Co do stroju... zniknęła moja urocza bluzka z hipsterskim nadrukiem i śliczne, czarne spodnie z dwiema kieszonkami na pośladkach. Na moich nogach pojawiły się czarne szpilki, pasujące do skórzanego stanika, skórzanej spódniczki, krzyczącej: Uwaga! Dziwka! oraz czarnej, skórzanej katanie. Moje cudne skrzydła, pejcz, bat, gorące spojrzenie dopełniały w każdym celu nocną kreację.
Szedłszy tym samym korytarzem, spojrzałam na mój cel: zamknięte drzwi na końcu korytarza z hologramową tabliczką " Sexs Bomba ". Wydawało mi się, że słyszę jakieś jęki połączone z dziwną muzyką, lecz gdy zapukałam wszystkie odgłosy ucichły.
Po chwili drzwi otworzyły się na oścież i stanęłam oko w oko, twarzą w twarz z gościem metr osiemdziesiąt wzrostu, z sięgającymi łopatek włosami, mocno spiętych w niedbały kucyk. Duży owłosiony bojler wydzierał się spod koszulki z logiem jakiejś heavy-metalowej kapeli. Gość trzymał w dłoni paczkę z Lays`ami, żując w gębie donata z różowym lukrem i takiego samego koloru posypką.
Kiedy mnie zobaczył, paczka upadła na podłogę, a niedokończony donat potoczył się zgrabnie po podłodze. Pomijając fakt, że był lekko nadgryziony. Mówiąc lekko, mam na myśli jego 3/4
- Witaj skarbie - zamruczałam z ogniem w czerwonych oczach
- J-ja - szepnął facet, wskazując na swoją postać otłuszczonym palcem.
- Nie, kurwa moja mama, wiesz? - powiedziałam w myślach, gryząc się w język.
Strzeliłam z bata, pokazując na niego pejczem, by znowu czegoś nie palnąć.
- Gotowy na ostrą zabawę? - zapytałam tonem nie znającym sprzeciwu.
~~~***~~~
Po niecałych dziesięciu minutach, facet leżał reznegliżowany, ukazując całemu światu, to "coś" co wystawało spomiędzy jego nóg. Szybko przemieniłam się z powrotem, udając się do dobrze znanego Jaguara. Jak było świetnie widać na tym przykładzie: Średni wiek klienta, nie idzie w parzę z wytrzymałością.
- Szybko poszło - zauważył George, kiedy wsiadłam do jego cudeńka.
- Zamknij się i jedź do szefuńcia, mam pilną sprawę do załatwienia. - warknęłam, nie patrząc w jego kierunku. Ten zrozumiał przekaz i z piskiem opon, wyjechał na ulicę.
~~~***~~~
Gdzieś nad Ziemią, 12 luty 3:30, Akademia Ponad Ziemią, Cmentarz
Zapach śmierci unosił się w wilgotnym powietrzu. Stałam pośrodku starego cmentarza, patrząc na zapadające się groby. Mimo panującej wszędzie mgły, ujrzałam w oddali dwie postacie. Wytężyłam mocniej wzrok, i jedyne co udało mi się rozróżnić to różnorodność płci owych postaci. Stałam tam i patrzyłam jak chłopak wręcza coś dziewczynie i odchodzi, wsuwając swe ręce zapewne do kieszeni. Dziewczyna stała jeszcze tam przez parę chwil, i uczyniła dokładnie to samo co chłopak. Również włożyła ręce do kieszeni i odeszła. Obserwowałam owe postacie i czekałam aż się oddalą, by dokończyć moją swawolną wędrówkę wzdłuż alejki. Gdy tak szłam, natrafiałam na nowe groby, z różnymi bzdetami wyrytymi na wielkich tablicach. Nagle coś przyciągnęło moją uwagę na dłużej niż te parę sekund. A był to wielki krzyż, sięgający prawię do czubka, stojącej nieopodal sosny. Podążyłam ku niemu, zerkając na wąskie ścieżki, przy których znajdowały się inne zniszczone pomniki, groby czy rzeźby. Wszystkie były otoczone jakby... mistyczną aurą... ?
Na każdym z nich wyryte były róże. Jedne były piękne, niezniszczone, emanowały świeżością i elegancją, a inne były ich zupełnym przeciwieństwem. Były brzydkie, nagie, poszarpane, zniszczone, okaleczone. Przypominały mi coś. Moją duszę.
Szłam wciąż przed siebie, a jakaś nieznana siła ściągała mój wzrok na każdy mijający portret zmarłej istoty: śmiertelnej bądź też i nie. Nagle, w drodze do krzyża ujrzałam coś co aż emanowało świeżością. Przystanęłam i nabrałam dość sporą ilość powietrza.
- Anioł... ? - szepnęłam i by upewnić się, że to prawda, wciągnęłam powietrze jeszcze raz. - Anioł.
Kierując się zapachem, podążyłam krętą dróżką, zasypaną piórami. Wciąż szłam przed siebie, mimo zagęszczającej się mgły. Mimo, iż widziałam niewiele ponad metr, szłam nieustannie, zaciekawiona, a może zaintrygowana... ?
Nie wiem ile szłam, niezbyt interesował mnie ten fakt. W każdym razie szłam, dopóki nie pchnięta przedziwnym uczuciem przyspieszyłam i niemal biegnąc, dotarłam do nagrobka. Zdecydowanie różnił się od pozostałych. Otoczony był ze wszystkich stron aurą spokoju, zakazanej miłości i anielskości. Na wspomnienie tego ostatniego lekko zadrżałam.
Nie to, że nie lubię aniołów czy co, ale tak od nich wali tą cholerną aurą, że ja pierdole. Kurwa, nic tylko kwiatki i serduszka. Rzygać już się chce przy bliższym spotkaniu.
Ale wracając...
Grób wykonany był z jasnego kamienia, a może z ciemnego? Nie wiem, przez tą mgłę nie mogłam tego odróżnić. Na wielkim blacie stało kilka, lekko tlących się zniczy. Podeszłam bliżej, i wyciągając rękę w kierunku lekkiego płomienia jednego z zniczy, westchnęłam przeciągle.
- Musiał być zrobiony niedawno. - po raz drugi westchnęłam, zaczynając bawić się płomieniem. Raz go prawie ugaszałam, a raz rozpalałam do białości.
Jednak znudziłam mnie ta zabawa i postanowiłam dowiedzieć się do kogo grób należy. Przechylając się nad zniczami, odsłoniłam jakąś tablicę przesłoniętą d z i w n ą warstwą kurzu. Gdy odgoniłam małe pyłki, moim oczom ukazały się gotyckie litery, wyryte głęboko w zimnym marmurze. Zamarłam. Słysząc bicie własnego serca, przeczytałam imię i nazwisko zmarłej:
Stałam w bezruchu, przyglądając się nagrobkowi. Dopiero teraz, gdzieś w bladych wspomnieniach z szkolenia, zapaliła się żarówka. No tak! Pamiętam to nazwisko! Ten zasrany dziad dał mi do napisania referat o anielskich, wysoko postawionych rodach. Wybrałam pierwszą lepszą rodzinę z ciekawą i zarazem tragiczną historią rodu. Nie wiedziałam, że ich córka umarła. Słyszałam coś o ojcu, ale, żeby córka... ?
Pochyliłam lekko głowę, odmawiając krótką modlitwę, nauczoną jeszcze za życia śmiertelniczki. Wstałam, otrzepałam czarne spodnie i przywołałam różyczkę, która wyglądała niemal identycznie, jak ta na grobie. Ucałowałam lekko jej płatki zmieniając ich kolor z krwistej czerwieni, na biało-niebieski. Położyłam tuż przy napisie i odeszłam, pozwalając by dusza tego anioła odnalazła siłę na spełnienie swojego najskrytszego marzenia.
~~~***~~~
Kierując się zapachem, podążyłam krętą dróżką, zasypaną piórami. Wciąż szłam przed siebie, mimo zagęszczającej się mgły. Mimo, iż widziałam niewiele ponad metr, szłam nieustannie, zaciekawiona, a może zaintrygowana... ?
Nie wiem ile szłam, niezbyt interesował mnie ten fakt. W każdym razie szłam, dopóki nie pchnięta przedziwnym uczuciem przyspieszyłam i niemal biegnąc, dotarłam do nagrobka. Zdecydowanie różnił się od pozostałych. Otoczony był ze wszystkich stron aurą spokoju, zakazanej miłości i anielskości. Na wspomnienie tego ostatniego lekko zadrżałam.
Nie to, że nie lubię aniołów czy co, ale tak od nich wali tą cholerną aurą, że ja pierdole. Kurwa, nic tylko kwiatki i serduszka. Rzygać już się chce przy bliższym spotkaniu.
Ale wracając...
Grób wykonany był z jasnego kamienia, a może z ciemnego? Nie wiem, przez tą mgłę nie mogłam tego odróżnić. Na wielkim blacie stało kilka, lekko tlących się zniczy. Podeszłam bliżej, i wyciągając rękę w kierunku lekkiego płomienia jednego z zniczy, westchnęłam przeciągle.
- Musiał być zrobiony niedawno. - po raz drugi westchnęłam, zaczynając bawić się płomieniem. Raz go prawie ugaszałam, a raz rozpalałam do białości.
Jednak znudziłam mnie ta zabawa i postanowiłam dowiedzieć się do kogo grób należy. Przechylając się nad zniczami, odsłoniłam jakąś tablicę przesłoniętą d z i w n ą warstwą kurzu. Gdy odgoniłam małe pyłki, moim oczom ukazały się gotyckie litery, wyryte głęboko w zimnym marmurze. Zamarłam. Słysząc bicie własnego serca, przeczytałam imię i nazwisko zmarłej:
*Yume Nakamura*
*Urodzona 6 czerwca///./// roku*
*Umarła, by odrodzić się na nowo*
*Urodzona 6 czerwca
*Umarła, by odrodzić się na nowo*
Stałam w bezruchu, przyglądając się nagrobkowi. Dopiero teraz, gdzieś w bladych wspomnieniach z szkolenia, zapaliła się żarówka. No tak! Pamiętam to nazwisko! Ten zasrany dziad dał mi do napisania referat o anielskich, wysoko postawionych rodach. Wybrałam pierwszą lepszą rodzinę z ciekawą i zarazem tragiczną historią rodu. Nie wiedziałam, że ich córka umarła. Słyszałam coś o ojcu, ale, żeby córka... ?
Pochyliłam lekko głowę, odmawiając krótką modlitwę, nauczoną jeszcze za życia śmiertelniczki. Wstałam, otrzepałam czarne spodnie i przywołałam różyczkę, która wyglądała niemal identycznie, jak ta na grobie. Ucałowałam lekko jej płatki zmieniając ich kolor z krwistej czerwieni, na biało-niebieski. Położyłam tuż przy napisie i odeszłam, pozwalając by dusza tego anioła odnalazła siłę na spełnienie swojego najskrytszego marzenia.
~~~***~~~
Gdzieś nad Ziemią, 12 luty 7:55, Akademia Ponad Ziemią, Budynek Szkolny
Kiedy tylko ogarnęłam się, postanowiłam iść na lekcje. No wiecie, trzeba sprawiać wrażenie, grzecznej i ułożonej. Idąc przez duży korytarz, napotykałam wielu uczniów wszelakiej maści. Jedne anioły, drugie demony. Te swoje zapewne swojego rozpoznały, ale wiecie: Przezorny zawsze ubezpieczony, czy coś w tym stylu? Nie podchodziłam więc do nich, i praktycznie nie zauważałam. Bo po co? Tak czy siak, wszyscy poznają mnie w klasie.
Przyspieszyłam kroku, by dotrzeć przed dzwonkiem do pokoju nauczycielskiego. Mijałam zawiłe korytarze, skręcając to w prawo to w lewo, to do góry to na dół. W końcu natrafiłam na ten właściwy. Szłam teraz wąskim korytarzem, który lekko skręcał. Ściany pokryte były ciemnymi kamieniami i cegłą. W regularnych odstępach ze ścian wyrastały żelazne staromodne lampy rzucające białawe światło, które nie raziło w oczy. Skręciłam w prawo. Teraz znajdowałam się w holu budynku. Nie było tam okien, czy innych rzeczy, które w jakiś sposób przepuszczałyby światło. Coraz bardziej nerwowo, rozglądałam się wokoło, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Ale nic mi nie pomagało. Co jakiś czas przed oczami przelatywały mi mosiężne drzwi z numerkami sal.
- Cholender jasny! - warknęłam pod nosem i rozglądnęłam się za pokojem belfrów. - Sala 123, sala 124, sala 125, sala 12... Mam! - ucieszyłam się i zwolniłam kroku. Poprawiłam niewidoczne zmarszczki na spódniczce, rozpięłam kilka górnych guzików koszuli, rozluźniłam krawat i... już! W takim stroju byłam gotowa na podbój Akademii. Najlepiej, żebym teraz dostała flagę, powiał wiaterek, odziała się w mundur i... .
Wracając.
Lekki krokiem weszłam bez pukania do sali 126. Było tam dużo nauczycieli. Wszyscy krzątali się jakby paliło się. Grzecznie poczekałam, aż zabrzmi dzwonek na lekcję. Długo czekać nie musiałam. Już po kilku sekundkach od mojego wejścia rozbrzmiał głośny dzwonek. Nadal grzecznie czekając, poczułam jak ktoś ciągnie mnie za ramię wyprowadzając z pokoju.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie dane było mi doznać tego zaszczytu. Ów k t o ś prowadził mnie przez ten sam korytarz, którym szłam całkiem niedawno. Mijając, wszelakie schody, stopnie i inne bzdety w końcu ten k t o ś się zatrzymał, tym samym puszczając moją zacną osobę. Z cichym syknięciem spojrzałam na tego k o g o ś . Był to mężczyzna, anioł - zapewne, rozpoznając powiernika Boga po mdłej aurze, około 30-stki, szatyn o piwnych oczach, z lekkim zarostem na twarzy.
- Witam. Nazywam się Uriel, jestem twoim nowym nauczycielem i wychowawcą. Mam nadzieję, że w naszej klasie będziesz się czuć dobrze~ - powiedział melodyjnym głosem
- Dzień dobry. Ja jestem Raine Larista i mam nadzieję, że będzie wszystko debrze. - uśmiechnęłam się odpowiadając mu, mimo złości, która tliła się w środku mej osoby.
Mój Ur... znaczy się Uriel, otworzył mi drzwi i gestem nakazał wejście do klasy. Uczyniłam jak chciał i po paru krokach wraz z nim stałam przy czarnej tablicy. Nauczyciel napisał moje imię na tablicy, głośno przedstawiając mnie klasie. Wszyscy zgromadzeni tam uczniowie spojrzeli na mnie z uwagą. Na te ich przygłupie miny aż uniósł mi się lewy kącik, wykrzywiając moje usta w pół-uśmiech.
Kiedy Uriel skończył mnie przedstawiać, ruszyłam na jedno z wolnych miejsc przy oknie. Nadal uśmiechnięta kątem oka obserwowałam aniołki i diabełki oceniające mnie krytycznym okiem. Gdzie nie gdzie dało się słyszeć lekkie szepty, zapewne na temat mojej osoby. Wraz z rozpoczętą lekcjom na temat doba i zła w środowisku ludzkim, wszystkie szepty ucichły. Ponownie przeleciałam wszystkich uczniów wzrokiem, oceniając. Żadna postać występująca w klasie nie zwróciła mojej uwagi na dłużej. Ale... No właśnie. Zawsze gdzieś musi być to "ale". Tak tez było i w tym przypadku. Gdy tak katalogowałam uczniów, zauważyłam cztery pary oczu, bezceremonialnie wgapionych w moją osobę. Pierwszą parą, był chłopak - anioł o ładnych zieloniutkich paczydełkach. Drugą parę stanowił chłopak - demon o jednym czerwonym oku, a drugim zasłoniętym.
Posłałam w ich kierunku uśmiech, odwracając się w kierunku tablicy.
- Ciekawe - pomyślałam i zaczęłam przepisywać z tablicy zapisaną w połowie notatkę przez Archanioła.
Przyspieszyłam kroku, by dotrzeć przed dzwonkiem do pokoju nauczycielskiego. Mijałam zawiłe korytarze, skręcając to w prawo to w lewo, to do góry to na dół. W końcu natrafiłam na ten właściwy. Szłam teraz wąskim korytarzem, który lekko skręcał. Ściany pokryte były ciemnymi kamieniami i cegłą. W regularnych odstępach ze ścian wyrastały żelazne staromodne lampy rzucające białawe światło, które nie raziło w oczy. Skręciłam w prawo. Teraz znajdowałam się w holu budynku. Nie było tam okien, czy innych rzeczy, które w jakiś sposób przepuszczałyby światło. Coraz bardziej nerwowo, rozglądałam się wokoło, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Ale nic mi nie pomagało. Co jakiś czas przed oczami przelatywały mi mosiężne drzwi z numerkami sal.
- Cholender jasny! - warknęłam pod nosem i rozglądnęłam się za pokojem belfrów. - Sala 123, sala 124, sala 125, sala 12... Mam! - ucieszyłam się i zwolniłam kroku. Poprawiłam niewidoczne zmarszczki na spódniczce, rozpięłam kilka górnych guzików koszuli, rozluźniłam krawat i... już! W takim stroju byłam gotowa na podbój Akademii. Najlepiej, żebym teraz dostała flagę, powiał wiaterek, odziała się w mundur i... .
Wracając.
Lekki krokiem weszłam bez pukania do sali 126. Było tam dużo nauczycieli. Wszyscy krzątali się jakby paliło się. Grzecznie poczekałam, aż zabrzmi dzwonek na lekcję. Długo czekać nie musiałam. Już po kilku sekundkach od mojego wejścia rozbrzmiał głośny dzwonek. Nadal grzecznie czekając, poczułam jak ktoś ciągnie mnie za ramię wyprowadzając z pokoju.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie dane było mi doznać tego zaszczytu. Ów k t o ś prowadził mnie przez ten sam korytarz, którym szłam całkiem niedawno. Mijając, wszelakie schody, stopnie i inne bzdety w końcu ten k t o ś się zatrzymał, tym samym puszczając moją zacną osobę. Z cichym syknięciem spojrzałam na tego k o g o ś . Był to mężczyzna, anioł - zapewne, rozpoznając powiernika Boga po mdłej aurze, około 30-stki, szatyn o piwnych oczach, z lekkim zarostem na twarzy.
- Witam. Nazywam się Uriel, jestem twoim nowym nauczycielem i wychowawcą. Mam nadzieję, że w naszej klasie będziesz się czuć dobrze~ - powiedział melodyjnym głosem
- Dzień dobry. Ja jestem Raine Larista i mam nadzieję, że będzie wszystko debrze. - uśmiechnęłam się odpowiadając mu, mimo złości, która tliła się w środku mej osoby.
Mój Ur... znaczy się Uriel, otworzył mi drzwi i gestem nakazał wejście do klasy. Uczyniłam jak chciał i po paru krokach wraz z nim stałam przy czarnej tablicy. Nauczyciel napisał moje imię na tablicy, głośno przedstawiając mnie klasie. Wszyscy zgromadzeni tam uczniowie spojrzeli na mnie z uwagą. Na te ich przygłupie miny aż uniósł mi się lewy kącik, wykrzywiając moje usta w pół-uśmiech.
Kiedy Uriel skończył mnie przedstawiać, ruszyłam na jedno z wolnych miejsc przy oknie. Nadal uśmiechnięta kątem oka obserwowałam aniołki i diabełki oceniające mnie krytycznym okiem. Gdzie nie gdzie dało się słyszeć lekkie szepty, zapewne na temat mojej osoby. Wraz z rozpoczętą lekcjom na temat doba i zła w środowisku ludzkim, wszystkie szepty ucichły. Ponownie przeleciałam wszystkich uczniów wzrokiem, oceniając. Żadna postać występująca w klasie nie zwróciła mojej uwagi na dłużej. Ale... No właśnie. Zawsze gdzieś musi być to "ale". Tak tez było i w tym przypadku. Gdy tak katalogowałam uczniów, zauważyłam cztery pary oczu, bezceremonialnie wgapionych w moją osobę. Pierwszą parą, był chłopak - anioł o ładnych zieloniutkich paczydełkach. Drugą parę stanowił chłopak - demon o jednym czerwonym oku, a drugim zasłoniętym.
Posłałam w ich kierunku uśmiech, odwracając się w kierunku tablicy.
- Ciekawe - pomyślałam i zaczęłam przepisywać z tablicy zapisaną w połowie notatkę przez Archanioła.
O matko genialne! Moja kochana Yume T.T Kurcze tak bardzo teraz żałuję, że umarła XDDD . No, ale cóż.. Trzeba żyć dalej... ^^ Nie mogę się doczekać kolejnych notek ;D
OdpowiedzUsuńSuper notka! Czekam na więcej no i oczywiście liczę na wspólną!
OdpowiedzUsuń:)