Music

środa, 27 sierpnia 2014

Prawdziwy ból tkwi tylko w sercu.

Zimny podmuch powietrza, krople deszczu spływające po policzkach. A może to nie był deszcz? Może po prostu czyjeś serce pękło na kawałeczki? Może po prostu ktoś odszedł? Ktoś ważny... Ktoś kto był kochany?
Dotarłam do żelaznej bramy. Czułam w powietrzu smutek, żal i rozpacz. Czy chciałam tam wejść? Nie było innego wyjścia, musiałam się przekonać o wszystkim na własnej skórze. Nacisnęłam klamkę, furtka zaskrzypiała tak, że aż włoski na karku stanęły mi dęba. Przekroczyłam próg posiadłości. Moje ciało drżało, z każdym krokiem byłam bliżej drzwi. Weszłam do willi i koszmar rozpoczął się na nowo. Służba przybrana na czarno, wszyscy płakali...
- Panienko! Co się stało? Jak ty wyglądasz? - nasz rodzinny kamerdyner jak zawsze się o mnie troszczył, ale czy powinien?
- Gdzie jest mama?
- Na górze w salonie... - wskazał palcem na schody.
Ruszyłam, na każdym stopniu zostawiłam ślad z krwi i błota od moich pokaleczonych bosych stóp. Dotarłam do salonu i moim oczom ukazał się ten smutny obrazek. Mama przytulająca moją młodszą siostrzyczkę Sakurę... oraz moja starsza siostra Nakota stojąca przy oknie i patrząca w pustkę. To wszystko było dla mnie jak scena z horroru, kolana się chciały pode mną ugiąć. Nie mogłam się ruszyć, cała drżałam.
- Yume... - głos przepełniony zawsze ciepłem teraz był zimny... nie czułam w nim życia.
W moim kierunku szła matka, wzięła mnie w swoje ramiona.
- Jak to się stało? Dlaczego?
- Ojciec był na zebraniu... gdy wracał napadli go... nie miał szans. - zaczęła łkać.
- Demony... co my im takiego zrobiliśmy? Dlaczego nie ma w tym świecie już ani krzty sprawiedliwości?
- Nie mów tak... - głaskała mnie po główce tak jak kiedyś on to robił.
- Taka jest prawda! - oderwałam się od niej i wybiegłam z pokoju.
Powędrowałam tam gdzie nikt mnie nie znajdzie. Wspięłam się po drabince i już po chwili znajdowałam się na zakurzonym strychu, którego nikt już chyba nie odwiedzał od lat. Podeszłam do ściany, którą zasłaniała duża szara, zniszczona płachta. Jeden ruch i już jej nie było. Lustro, stary popękany kawałek szkła przyozdobiony złotą ramą. Pamiętam, że gdy byłam mała stawałam przed nim i sprawdzałam ile urosłam... Tak nadal jestem niska. Zawsze powtarzałam wszystkim, że będę nawet wyższa od tatusia...
- Tatusia... - jedno słowo, którego już nie powiem z radością.
Przyłożyłam dłoń do swojego odbicia, wyglądałam jak kupa nieszczęścia, z resztą tak się czułam.
- Przysięgam, że cię pomszczę, znajdę ich i... dokonam sądu ostatecznego. Moja anielska duma nie pozwala mi tego tak zostawić, z resztą sam mi zawsze powtarzałeś aby zawsze podążać za głosem serca... Mimo iż tak mówiłeś to tak nie było. Tym razem jednak wszystko się zmieni. - opuściłam dłoń.
Po policzku spływały mi łzy... starałam się być dzielna lecz jak można nie płakać w takiej chwili? Odwróciłam się na pięcie i skierowałam się w kierunku wnęki w oknie. Nie pamiętam już jak to się stało, że zasnęłam...  Śniłam.

Swędzi... swędzi mnie skóra!  Coś mnie smyrało. Gdy otworzyłam oczy leżałam na zielonej polance otoczonej zewsząd wodą. 
- Trawa? Gdzie ja jestem? - zaczęłam wstawać i przecierać błękitne oczy.
Słońce raziło mnie po gałkach, musiałam je zasłonić ręką. Gdy ponownie próbowałam je otworzyć ujrzałam sylwetkę. Mężczyzna? Czarne włosy... blada cera... błękitne oczy... Przecież bardzo dobrze wiedziałam kto to był.  Rzuciłam się biegiem w jego kierunku. Stał na brzegu, jego stopy były
zanurzone we wodzie. 
- Tato! - wrzasnęłam na cały głos.
- Yume... - złapał mnie w swoje ramiona i trzymał tak jakbym miała się rozlecieć na kawałeczki.
- Jak? Co tu robisz? Gdzie jesteśmy? 
- Mnie tak na serio nie ma córeczko. To jest twój sen... tylko tyle mogę ci powiedzieć. Za chwilę będę musiał odejść. - spojrzał na mnie tym swoim smutnym wzrokiem, miał łzy w oczach.
- Nie! Zabierz mnie ze sobą! Nie chcę cię tracić! - złapałam jego koszulę jak mała dziewczynka i zaczęłam ryczeć.
- Nie płacz.... spokojnie... Co z mamą? Twoimi siostrami? Potrzebują cię. 
-  Masz rację... muszę jeszcze dorwać tych łotrów!
- Nie Yume... - odsunął mnie od siebie na krok. - Zemsta do niczego nie prowadzi, stało się. Umarłem, ale to nie znaczy, że musisz ich dorwać.
- Jak nie? Oni mi cię odebrali! Zabili cię! - spuściłam głowę i zacisnęłam dłonie w pięści.
- Jesteśmy szlachetnymi aniołami, nie wypada. Jesteśmy przykładem dla innych. Twoje serce się z tym pogodzi a teraz mam do ciebie prośbę. Zajmij się moimi córeczkami i matką. Nie pozwól aby znowu płakały. Zostawiam wszystko w twoich rękach. - odwrócił się i zaczął odchodzić w stronę morza.
- Jak mam się z tym pogodzić? Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie w takiej chwili! 
- Zawsze będę w waszych sercach, nigdy was nie opuszczę. - zniknął pod powierzchnia wody.
-  Tato! - rzuciłam się w wodę i wtedy wszystko prysnęło.
Z krainy morfeusza wyrwał mnie krzyk... Znałam ten głos, należał do Nakoty. Gdy moje powieki uniosły się do góry stałam na parapecie, na dworze, przemoknięta i do tego moje nadgarstki były całe we krwi. Piszczałam. Od śmierci dzieliło mnie parę milimetrów.
- Co ja tu do diaska robię?! - wrzeszczałam i zaczęłam, się wycofywać.
- Na Gabriela! Usłyszałam trzask, pobiegłam to sprawdzić i ujrzałam ciebie starającą się popełnić samobójstwo!
- Nie chciałam się zabić! Lunatykowałam! Czemu moje ręce krwawią? - wzięłam głęboki wdech i usiadłam.
- Hym... zastanówmy się. Może dlatego, że robiłaś lustro pięściami. - mówiąc to wskazała ręką na narzędzie zbrodni.
- Serio? - uderzyłam się ręką w twarz.
- No serio. Wiesz... nie kłuć się z matką... potrzebujemy cię. - włożyła ręce do kieszeni od spodni i zaczęła wpatrywać się w swoje czarne botki.
- Dobrze.  I tak miałam do was iść. Po prostu ta informacja była dla mnie zbyt szokująca.
- Rozumiem cię, przyleciałam od razu kiedy dostałam list...
- Ja też... a Sakura? Jak ona to znosi?
- Nie za dobrze, nie dociera do niej ta informacja.
- Zrozumie... jestem tego pewna. - starałam się uśmiechną lecz nie udolnie.
Złapała mnie za rękę i zaczęła prowadzić do salonu.
- Przejdźmy przez to wspólnie...
- Dobrze...
Następnego poranka musiałam wrócić do akademii. Mimo iż go nie było to tak na prawdę czułam jego obecność. Czułam jakby trzymał rękę na moim ramieniu i mnie wspierał...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz